czwartek, 14 marca 2013

Windy Hill Rozdział 17

Odruch? Instynkt? Podświadomość? Nie wiem co mną pokierowało, ale ciało wyprzedziło mózg. Wspieram się całym ciężarem na facecie, który mnie trzyma i walę obcasem prosto w szczękę tego drugiego. Nie spodziewali się tego... Dobrze! Problem polega tylko na tym, że ja też się tego nie spodziewałam i nie wiem co dalej?!
- Ty mała dziwko! - ryczy mi w ucho ten drugi, kiedy jego kolega upada trzymając się za twarz. Łapie mnie za szyję przyciągając plecami do siebie i znowu popycha do samochodu. Kolejny błyskawiczny ruch. To akurat wyćwiczyłam na zajęciach samoobrony. Pochylam głowę maksymalnie do przodu i jak z procy wystrzeliwuje ją do tyłu. O kurwa!! Oślepiający ból zwala mnie z nóg. Tego nie było na treningach. Co za ból!! Na szczęście z tego samego powodu mój napastnik odskakuje ode mnie. Padam na kolana, bo z tej pozycji łatwiej będzie mi się bronić, ale na niewiele to się zda, bo tępy ból czaszki prawie odejmuje mi wzrok i oddech.
- Zostaw ją!!! - słyszę wrzask przyjaciółki. Otwieram przerażona oczy i patrzę jak Sami kopie z całej siły tego, którego ja kopnęłam. Facet odwraca się na ziemi w jej stronę i łapie ją za nogę.
- Sami uciekaj - mówię przez zaciśnięte zęby. Ten, który mnie trzymał przyskakuje do mnie dwóch susach.
- Zatłukę cię mała dziwko! - wrzeszczy, łapie mnie z całej siły za nadgarstek prawie wykręcając rękę i unosi z zaciśniętą pięść. Trzyma mnie tak, że nie mogę zasłonić twarzy. Już po mnie... Kulę się w sobie mimo przerażenia patrząc jak Sami ledwo utrzymuje równowagę. Zbiera mi się na wymioty ze strachu. Nagle dzieją się dwie rzeczy naraz. Znikąd pojawia się Jack, łapie Sami asekuracyjnie w pasie i jednym potężnym kopniakiem powala leżącego faceta, który nieruchomieje. Za to mój oprawca niespodziewanie wylatuje w powietrze i z pełnym impetem trafia w boczną ściankę we wnętrzu furgonetki. Samochód z piskiem rusza i po sekundzie znika z parkingu. Czyjeś ramiona porywają mnie i przyciskają do siebie. W pierwszym odruchu chcę się bronić, ale unieruchamiają mi dłonie.
- Już dobrze Livi to ja - wściekły, wystraszony i zatroskany jednocześnie schrypnięty głos powoduje, że przestaje się szarpać. Mężczyzna powalony na ziemię porusza się, a ja z piskiem przywieram do Williama. Dwaj ochroniarze, których nadejścia również nie zauważyłam przygniatają go z powrotem do betonu i unieruchamiają mu dłonie opaskami zaciskowymi. To mi się chyba śni!
- Livi nic ci nie jest? - silne ramiona, ostoja bezpieczeństwa potrząsają mną lekko. Patrzę coraz bardziej zdezorientowana na Sami, która nadal stoi wsparta o Jack'a. Jej oczy wlepione we mnie są przerażone jak u dzikiego zwierzątka. Wiem, że odzwierciedlają moje...
- Livi jesteś cała? - William ujmuje mnie pod brodę i zmusza do spojrzenia na siebie. Czarne zagniewane i wystraszone oczy łamią obronną barierę w mojej głowie.
- Co się stało? - nie poznaje swojego piskliwego głosu.
- Ktoś próbował cię porwać - przysuwa mnie do siebie jeszcze bardziej.
- Kto?
- Jeszcze tego nie wiem. Jesteś gdzieś ranna?
- Kto to był? - pytam chaotycznie.
- Nie wiem - ma bardzo kojący głos, ale moja podświadomość nie chce go słuchać.
- Może tu wrócić - odsuwam się od niego i szybko wstaje z kolan. Ignoruje łupanie w czaszce.
- Nic ci już nie grozi - wstaje ze mną i mówi coraz bardziej łagodnie.
- Powinniśmy stąd iść - kiwam do Sami, ale ta nie rusza się z miejsca strasznie blada.
- Livi...
- Williamie nie stójmy tu. Musimy wejść do środka - nabieram powietrza, bo jakoś dziwnie mi go zabrakło - Zadzwonimy po policje i nie wyjdziemy na zewnątrz puki nie przyjadą. Ochrona złapała tego gościa, więc wyduszą z niego kim byli pozostali, złapią ich i wtedy będziemy mogły wrócić do domu.
- Livi - William mówi normalnym tonem, a ja podskakuje wystraszona - Chodź tu - przyciąga mnie i mocno przytula. Bezpiecznie... Bije od niego taka siła! Obejmuje go jedną ręką, drugą kładąc mu na brzuchu.
- Dlaczego chcieli mnie porwać? - wdycham uzależniający zapach. Tęskniłam!
- Teraz - odzywa się - Zabiorę was do siebie - pochyla się i mówi w moje włosy - Tam będziecie zupełnie bezpieczne i tam poczekacie aż ich złapiemy, dobrze? - głaszcze mnie po włosach i całuje w nie, kiedy kończy.
- Auć - syczę, kiedy trafia ręką na obolałe miejsce.
- Boli cię tu? - w momencie przegrzebuje moje włosy i ignoruje syknięcia bólu jakie wydaje - Nie masz rozcięcia. Kręci ci się w głowie? - głaszcze mnie po policzku.
- Nie.
- Samija wszystko w porządku? - pyta rzeczowo, ale tak miękko, że Sami rumieni się powoli odzyskując kolory. Patrzę na nią policzkiem opierając się o ciepłą, twardą pierś William. Nie wypuszcza mnie z objęć.
- Chyba tak, ale muszę się napić - odpowiada zadziwiająco trzeźwo.
- Jack przyprowadź mój samochód - wyciąga z kieszeni kluczyki i mu rzuca. Mężczyzna tylko kiwa głową i rusza do wyjścia. Dzwoni telefon Williama.
- Tak? ... Tak trzymajcie go puki nie wrócę - rozłącza się.
- Miałyśmy opróżnić taty barek... - mruczę bez sensu.
- Opróżnicie mój. Nie puszcze was zanim się nie dowiem kto to był i czego chciał - znowu mnie zaczyna głaskać. Dlaczego to robi? Nie jesteśmy już razem, to chyba oczywiste! Tylko ja wiem z jakim żalem, ale wsuwam się z jego objęć.
- Wolałabym jechać do domu - nie puszcza mojej dłoni, więc nie będę robiła scenek szarpiąc się.
- U mnie będziesz bezpieczniejsza - mówi spokojnie. W tej chwili podjeżdża czarny mercedes i nie gasząc silnika Jack wychodzi stając na baczność obok.
- Będziesz jechał za nami.
Kiwnięcie głową. Kiedy wiózł mnie na lotnisko był bardziej wyluzowany.
- Mogę jechać swoim samochodem.
- A jak znowu zaatakują?
Rozglądam się nerwowo po parkingu i przeszywa mnie lodowaty dreszcz.
- Nic ci już nie grozi - zaznacza szybko ściskając moją dłoń - Chodźcie stąd.
Ciągnie mnie za sobą i otwiera tylne drzwi samochodu.
- Wskakuj Sami - mówi tym przyjaznym głosem, a Sami bez zastanowienia lokuje się na tylnej kanapie. Zatrzaskuje za nią drzwi i przyciąga mnie mocno do siebie.
- Puki jesteś ze mną, jesteś bezpieczna.
Tylko tyle. To wszystko co ma mi do powiedzenia, kiedy otwiera przednie drzwi i delikatnie wpycha do środka. Wsiada po sekundzie, wrzuca bieg i naciska pedał gazu. Ostatnio siedziała tu Alex... Bawili się doskonale do północy, a później pewnie pieprzyli do rana. Moje ciśnienie skacze niebezpiecznie wysoko.
- Wiedziałam, że będzie do dupy - mruczę pocierając czoło.
- Słucham? - pyta William.
- Jak wychodziłam Clay życzył mi miłego weekendu - mówię buńczucznie - Wiedziałam, że to się źle skończy.
Sami na tylnej kanapie wybucha śmiechem. Niekontrolowanym rechotem. Wiem, że to nerwowe, ale również zaraźliwe. Kiedy zerkam na uśmiechniętego Williama wymiękam i zaczynam się śmiać. To bardzo rozładowujące. Wyjeżdżamy na zewnątrz i jakiś inny samochód równie czarny i tajemniczy blokuje cały pas ułatwiając nam wyjazd i ruszając tuż za nami. Jack.
- Skąd się tam wziąłeś? Nigdy nie schodzisz do garażu.
- Monitoring Olivio - odpowiada jadąc wyjątkowo grzecznie. Pewnie nie chcę zgubić Jack'a.
- Nigdy się nie przyzwyczaję do tych twoich prześladowczych zapędów - to niesamowite jak przyjemne mi się z nim droczy.
- Powinnaś - znowu się uśmiecha - Gdybyś odbierała telefon uniknęlibyśmy pewnych stresów.
- To ty dzwoniłeś? Ale skąd wiedziałeś?
- Obserwowałem tą furgonetkę już od dłuższego czasu. Byłem pewien, że to mnie śledzą.
- Jak to od dłuższego czasu?!
- Dzisiaj ich nigdzie nie było. Pomyślałem, że z jakiegoś powodu odpuścili, ale Jack zauważył ich w garażu. Mam nadzieję, że ktoś mi niedługo wytłumaczy jak się tam dostali. Stało się jasne, że nie chodzi im o mnie, a z ważniejszych osób w budynku zostałaś tylko ty.
- Ważniejszych osób?
- Ktoś najprawdopodobniej chce się odegrać na twoim ojcu.
- Jezu trzeba ich ostrzec! Wracają w niedzielę.
- Zajmę się tym. W każdym razie dzwoniłem do ciebie, żebyś nie wychodziła na parking, ale nie odbierałaś. Później zadzwoniłem do recepcji, ale nie zdążyłem, więc wystarczyło się modlić, że zdążę.
- Boże już nigdy nie zignoruje telefonu.
- I słusznie.
- Dlaczego nie mogę wrócić do domu?
- Jesteś celem Olivio. Nie wiem na ile twój dom jest bezpieczny.
- Uważasz, że mogą się tam dostać?
- Nie wiem. Nie znam waszych systemów zabezpieczeń.
- A twoje są odpowiednie?
- Zdecydowanie.
Kiwam głową. To dobre tłumaczenie.
- Czy nie będą jej szukać u mnie? - odzywa się Sami.
- Wysłałem już ochronę pod twój dom. Na wszelki wypadek.
- Aha - pomyślał o wszystkim. Tylko skąd wie, gdzie Sami mieszka?!
- Stacy! - podrywam się nagle z miejsca.
- Prawdopodobnie jeśli nie wrócisz do domu nic jej nie grozi. Do ciebie też wysłałem ochronę. Ponadto jest jeszcze ta wasza. Wszyscy są poinformowani.
- Ale Stacy będzie się martwiła.
- Zadzwonisz do niej jak dojedziemy na miejsce. I skończ już ten wywiad - upomina mnie, ale głos ma łagodny. Nie zauważyłam, że to robię. Wyciąga telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki i przyciska guzik.
- Wydaje się, że jest czysto... Też tak myślę... - wyjechaliśmy już z centrum i wjeżdżamy na obwodnicę - Ok spotkamy się na miejscu - rozłącza się odkładając telefon na mój fotel. Odruchowo biorę go do ręki, żeby nie spadł.
- Powinieneś mieć zestaw głośnomówiący. To niebezpieczne tak prowadzić i trzymać telefon.
Kącik ust podskakuje mu w uśmiechu i nagle dostrzegam jakąś znaną mi już emocje. Kiedy ja to widziałam? Odpowiedź nadchodzi, kiedy silnik zaczyna wyć i samochód wystrzeliwuje do przodu. Słyszę jak Sami zapina pas, a ja paradoksalnie odprężam się. Mkniemy w szalonym tempie mijając inne auta zupełnie jakby stały w miejscu. William jest tak przedziwnie jednocześnie skoncentrowany i zrelaksowany. Oczy mu błyszczą energią. Uśmiecham się widząc go w swoim żywiole. Czuje się jak w jakiejś grze komputerowej, gdzie samochód nienaturalnie przyklejony do drogi wykonuje pewne, błyskawiczne manewry. Pędzimy tak może z dziesięć minut i zjeżdżamy na boczną drogę. William zwalnia. Wydymam wargę zawiedziona.
- Tutaj nie mogę - mówi patrząc przed siebie - Czasami zwierzęta wychodzą na drogę.
Nie mam pojęcia skąd zna moje myśli, ale bardzo mi się to podoba.
- Lubię, kiedy tak prowadzisz - mówię miękko.
- Wiem - odpowiada dużo ciszej - Uśmiechasz się.
Wjeżdżamy w coraz gęstszy las. Światła miast zniknęły i drogę oświetlają tylko reflektory samochodu. Gąszcz po obu stronach drogi prawie nie przepuszcza zachodzącego słońca.
- Na pewno jest tu bezpiecznie? - Sami wyciąga mi to z ust.
- Czujniki w moim domu wykryły nas już dwa kilometry wcześniej. Nie wita nas ochrona tylko dzięki mojemu GPS połączonemu z systemem.
- Czyli nie wjedzie tu żadne auto bez twojej wiedzy?
Sami jakoś bez większego problemu przeskoczyła z nim na "ty".
- Nie. Nie mogę zamknąć tej drogi, bo to droga publiczna, ale mogę ją kontrolować.
- Czy to legalne? - pytam.
- Nie - robi minę brojącego chłopca.
- Wiesz, że to rodzaj choroby, który trzeba leczyć? - nie wiem skąd u mnie ten cięty dowcip.
- Kontrolowanie?
- Obsesja kontrolowania.
- Lubię pilnować co moje - odpowiada i na tym etapie moje argumenty się kończą.

Po kilku minutach leśnych ciemności w oddali zaczyna majaczyć światło. Podjeżdżamy do wysokiej bramy porośniętej kwitnącym żywopłotem. Jej skrzydła właśnie otwierają się automatycznie i odbiera mi oddech. Co to za straszne miejsce?! Wysoki na trzy piętra, ponury, ciemny dom bynajmniej nie zachęca do odwiedzin. Cały długi podjazd jest dobrze oświetlony, a mimo to zdaje się mroczny i niebezpieczny. Nigdzie nie ma śladu żywej duszy, ale i tak czuję dziesiątki oczu na sobie. Obszar dookoła domu skąpany jest w głębokiej, gęstej ciemności. Zatrzymujemy się przed dwuskrzydłowym wejściem i William wyłącza silnik. Wyciąga mi z ręki swój telefon i wysiada, a ja nie wiem, czy nie wolałabym teraz ukraść jego samochód i wrócić do niebezpiecznego, ale cywilizowanego miasta. Niepewnie wyglądam przez okno, ale trzaśnięcie tylnych drzwi otrzeźwia mnie. Sami bez skrępowania zatrzymuje się koło Williama, który znowu rozmawia przez telefon. Wysiadam, a moje obcasy zapadają się w żwirowym podłożu.
- Za ile będziesz? - William wyciąga przed siebie rękę z zegarkiem. Podchodzę do nich bliżej i otaczam się ramionami, bo zimny wiatr nieobecny w miejskich zabudowaniach rozwiewa mi poły cienkiej, letniej kurtki. Patrzę na Sami, która z zainteresowaniem ogląda budynek, kiedy William przygarnia mnie do siebie pocierając dłonią ramie i popycha do drzwi.
- Tak weź... Teraz! Nie mam czasu na dyskusje - rozłącza się akurat w porę, żeby otworzyć przed nami drzwi. Sami wchodzi pierwsza, a ja nadal pod władczym objęciem razem z nim. Wysuwam się spod niego jak to tylko możliwe najszybciej. Akurat to co się teraz we mnie coraz bardziej rozbudza jest maksymalnie nieadekwatne do teorii skończonego romansu. Wchodzimy prosto na sporych rozmiarów salon urządzony w zdecydowanym klimacie kolonialnym.
- Margaret! - wola William - Rozgośćcie się - rzuca do nas.
Sami jest niezdrowo zainteresowana wszystkim dookoła. Bierze do ręki glinianego słonia ustawionego na stole po środku tuż obok wielkiego wazonu ze świeżymi kwiatami. Wystrój stanowi idealne połączenie klasyki z wyraźną nutką egzotyki i orientu. Jasna, duża sofa ustawiona na samym środku pomieszczenia zawiera dużo kolorowych cudnie zdobionych poduszek. Podobnie jak trzy fotele ustawione na przeciw kanapy dookoła niskiego, prostokątnego stołu. Kominek wyłożony pokruszonym piaskowcem i mahoniowy fortepian sprawiają bardzo przytulne i domowe wrażenie. Pewnie dlatego, że u mnie w domu też jest kominek i fortepian... Jest tu dużo cieplej niż na zewnątrz, ale i tak bardzo obco.
- Tak? - tęgawa, starsza kobieta wychodzi z sąsiedniego pomieszczenia.
- Olivia - łapie mnie za rękę - I Sami będą naszymi gośćmi przez jakiś czas.
- Dzień dobry - kiwa na nas uprzejmie. Ma może koło pięćdziesiątki, ciemne włosy bogato przyprószone siwizną upięte na czubku głowy w małego koka i bardzo miłe ciemne oczy - Czy podać coś do jedzenia?
Wysuwam dłoń z jego uścisku i widzę, że jej wzrok idzie dokładnie w tamto miejsce.
- Jesteście głodne? - patrzy na mnie intensywnie.
- Nie dziękuję - robię kilka kroków do przodu znowu obejmując się ramionami.
- Przygotuj jakieś przekąski - mówi William.
- Czy to rubiny? - odzywa się Sami pogrążona w oglądaniu słonia.
- Tak - odpowiada jej zdawkowo.
- Jest piękny - uśmiecha się głupkowato.
Margaret wraca zdaje się do kuchni, a William popycha mnie delikatnie do przodu.
- Zaraz wracam - całuje mnie w czubek głowy i idzie do jeszcze innych drzwi.
- Co za dom! - szepcze do mnie Sami. Dawno nie widziałam takiego zachwytu w jej oczach. Nie potrafię zrozumieć tej euforii... - Liv? - odkłada słonia i patrzy na mnie już nieco trzeźwiej - Jak się czujesz?
- Do dupy - przeczesuje włosy i wchodzę głębiej w pomieszczenie. Rozpinam kurtkę, rzucam ją na kanapę i przysiadam na poręczy jednego z foteli.
- Już wszystko w porządku - siada w fotelu na którym siedzę i łapie mnie za rękę.
- Nic nie jest w porządku Sami. Ktoś chciał mnie porwać i tylko od stopnia wkurzenia na mojego ojca okazałoby się jak to się skończy. Jesteśmy nadal zagrożeni i jeszcze ciebie w to wplątałam...
- Mną się nie przejmuj. Będę przy tobie aż to się nie skończy.
Kiwam głową, bo gardło mi się zaciska.
- Wiem, że łatwo mówić, ale nie martw się już tak bardzo.
- Oczywiście, że się nie martw - drgam na dźwięk głosu Williama. Nie muszę na niego patrzeć, bo widzę rozszerzające się źrenice Sami.
- Mam to uznać za kolejny punkt w życiowym doświadczeniu? - odwracam się, kiedy kuca po mojej drugiej stronie i łapie mnie za drugą rękę. Och Williamie! Ubrany jest podobnie jak do samolotu, tylko jakoś bardziej bojowo. Nie mogę powstrzymać wodzenia wzrokiem po szerokiej klatce piersiowej i potężnych bicepsach.
- Dobrze kombinujesz - uśmiecha się i całuje mnie w kostki - Zaraz przyjedzie do was Hugo, a ja z Jack'iem pojadę sprawdzić ile da się wyciągnąć z tego gościa.
- Nie chcę, żebyś tam jechał! - wyrywam rękę Sami i łapię go mocno za dłoń, jakby to miało pomóc.
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale Jack ma wielką spluwę - mruga do mnie, ale wywołuje to zupełnie odwrotny efekt niż zamierzał.
- Uważasz, że może być potrzebna? - czuje jak warga mi drży.
- Nie kochanie, to był żart ok? Jesteś pewna, że nic ci nie jest? - odgarnia mi włosy z twarzy.
- Nie i nie chcę, żeby tobie coś się stało. Dlaczego nie zadzwonimy po policje?
- Nic mi nie będzie. Zadzwonimy po kogoś dużo wyżej postawionego niż policja, ale najpierw chcę mu zadać kilka pytań. Kiedy mnie nie będzie możecie sobie zrobić planowaną imprezę - uśmiecha się. Kocham jego uśmiech - Hugo umie mieszać niezłe drinki.
W tym momencie drzwi wejściowe się otwierają, a ja podskakuje wystraszona.
- Cóż za miły obrazek - Hugo w jeansach i szarej bluzie z kapturem wygląda na nie więcej niż dwadzieścia kilka lat. Uśmiecha się promiennie. Poprawiam się wyrównując wystraszony oddech i odkrywam, że Sami siedzi na kanapie.
- Coś ty nabroiła ślicznotko? - podchodzi i całuje mnie w policzek na powitanie. William nie puszcza moich dłoni, a nawet ściska je mocniej - A piękna pani to? - zwraca się do zarumienionej Sami.
- Samija - odpowiada wyraźnie podekscytowana - Jestem przyjaciółką Liv.
Zaczynają wymieniać grzeczności, a ja skupiam całą uwagę na Williamie.
- Wrócisz niedługo? - nie mogę się powstrzymać przed dotknięciem szorstkiego policzka.
- Wrócę jak najszybciej - uśmiecha się i wstając całuje mnie krótko i czule. Motyle w moim brzuchu podrywają się do lotu - Bawcie się dobrze - rusza do wyjścia, a ja mam ochotę błagać, żeby został - Hugo za drzwi - rzuca wyniośle i znika w mroku nocy.
- Panie wybaczą zaraz wracam - nie wzruszony surowym tonem wychodzi za bratem.
Zsuwam się bez energii na fotel i zrzucam buty odkrywając pod stopami miękki dywan.
- Liv - odzywa się Sami.
- Hmm?
- Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli wezmę sobie brata?
Musze się uśmiechnąć słysząc uniesienie w jej głosie.
- Możesz wziąć obu - odpowiadam kwaśno.
- Oszalałaś?! Jesteś głucha, czy ślepa?
Parska, kiedy nie odpowiadam.
- Patrzy na ciebie jak na bóstwo Liv... I to "kochanie"? On cię uwielbia!
- Bo tu jestem i może mu się trafi sex. A od poniedziałku wróci do pięknej Alex.
Brzmi to dużo brutalniej niż w mojej głowie, ale taka jest prawda. Sami nabiera powietrza, żeby coś powiedzieć, ale opada bezwładnie na oparcie. Siedzimy nie wydając ani jednego dźwięku. Ja się gapię w stół, a Sami we mnie. Nagle drzwi się otwierają i radosna energia wtacza się do środka.
- Zostałem dokładnie poinstruowany o konieczności poprawy waszych humorów - Hugo ma tak ciepły i wesoły głos... - Podobno mamy rozkręcić tu jakąś imprezkę?
- A ja słyszałam, że podobno potrafisz nieźle namieszać w shakerze? - Sami zaczyna z nim flirtować!
- Och maleńka trzymaj się mocno! - posyła jej zabójczy uśmiech - Coś konkretnego?
- Zdaje się na ciebie!
- Liv?
- Wódka.
- Doskonały wybór!
Podchodzi do szafy z przeszklonymi drzwiczkami i otwiera je zamaszyście. W tym samym czasie z kuchni wyłania się Margaret z suto zastawioną tacą.
- Margie aniele znowu spadłaś z nieba? - wita ją mocnym buziakiem.
- Głodny? - odpowiada z sympatią.
- Jak wilk Margie - warczy zabawnie - Jak wilk!
Ponieważ całą szafkę zasłonił sobą możemy się tylko przysłuchiwać dźwiękom kostek lodu uderzających o szkło i cieknącym płynom.
- Czy życzą sobie panie coś ciepłego do picia?
- Nie dziękuję - odpowiadam grzecznie. Patrzę na Sami, ale ona w ogóle nie zwraca na nią uwagi zapatrzona w tyłek Hugo... - Przepraszam za koleżankę, ona też niczego nie chce.
Margaret puszcza mi oko i z uśmiechem wraca do kuchni.
Hugo po chwili kurtuazyjnie stawia przed nami szklaneczki z trójkolorowym trunkiem. Na samym dole razem z pokruszonym lodem jest biały, w środku żółtawy, a na górze czerwony.
- Powinnam wiedzieć co jest w środku?
- Spróbuj sama odgadnąć - kiedy patrzy na mnie jego uśmiech robi się jakiś mniej beztroski. Zabarwia się pewną dawką powagi, czy też innej emocji - Lubicie Janis Joplin? - przechyla głowę.
- Nawet bardzo, ale daj mi sekundkę, muszę zadzwonić. Cholera!
- Co się stało? - prawie podrywa się z kanapy.
- Zostawiłam torbę w samochodzie... - strasznie mnie to wkurza. Nawet taka drobnostka musi się stawać problemem!
- Pamiętasz numer?
Kiwam głową. Wyciąga z kieszeni bluzy swój i mi podaje.
- Dzięki - trochę mi wstyd. Jest taki miły, a ja się burzę na byle co... Wybieram numer domowy i czekam na połączenie - Stacy to ja... Tak wszystko jest w porządku. O nic się nie martw, czy w domu ok?... No pewnie! - wrzucam swój najswobodniejszy ton - Mamy tu nawet całkiem fajną imprezkę! - akurat obserwuje jak Sami kosztuje swojego drinka - Nie mam pojęcia... Zadzwonię do ciebie jak już będę wiedziała coś na pewno ok? Super. Nie martw się nami i odpoczywaj.  Pa!
Oddycham głęboko i odkładam telefon na stół.
- I co? - pyta Sami.
- Wszystko w porządku - odpowiadam - A drink?
- Przepyszny!
Uśmiecham się wymuszenie i sięgam po swoją szklaneczkę. Upijam łyk. Dobre! Naprawdę dobre!
- Uwielbiam grenadynę - mrużę oczy delektując się smakiem.
- W takim razie do dna drogie panie - Hugo unosi swoja szklankę, która zawiera coś na kształt i kolor whisky. Biorę kolorowe dzieło sztuki i nie czekając na toasty przechylam do dna. Tak jak myślałam efekt odczuwa się dopiero, kiedy trzecia, biała warstwa dociera do gardła. Ale jest mi to potrzebna. Czekam aż płyn "przepali" mi cały przełyk i oddycham z ulgą.
Impreza się zaczyna, a ja mimo drugiego i trzeciego drinka nie potrafię się rozluźnić. Pocieram o siebie nerwowo dłonie i co chwila zerkam na piękny, wahadłowy zegar. Staram się uczestniczyć w rozmowie i nie widzieć, że Sami za momencik zawiesi się na Hugo, a on nie ma nic przeciwko. A wręcz przeciwnie! Zdjął bluzę eksponując swoje walory pod kolorową, dopasowaną koszulką. Sami się rumieni, a ja od razu porównuje go do brata. William jest chyba większy pod każdym względem... Znaczy nie wiem czy każdym! Znowu patrzę na zegar. Minęły już dwie godziny odkąd pojechał. Na dworze jest zupełnie ciemno.
- Hej! - Hugo rzuca we mnie poduszką - Wróci - niespodziewanie poważnieje.
- Możesz do niego zadzwonić? - pytam niepewnie.
- Jasne - mruga i sięga po telefon. Ma go na szybkim wybieraniu, bo naciska tylko jeden guzik. Przykłada telefon do ucha i czeka - Hej brachu! Musisz mi powiedzieć za ile wrócisz i czy jesteś cały, bo pewna młoda dama za moment mi stąd ucieknie i pobiegnie cię szukać... - mocno marszczy brwi i zerka na mnie nerwowo. Coś się stało! Momentalnie jego twarz rozluźnia się i uśmiecha - Jasne! Nie będziemy czekać z kolacją! Dzwoń jak coś ok? Dobra trzymaj się - odkłada telefon na półkę obok dając sobie kilka dodatkowych sekund. Wiem, bo sama też tak robię - Wróci późno i mamy na niego nie czekać. I wszystko w porządku!
- Jezu nawet ja wiem, że kręcisz - odzywa się zadziwiająco trzeźwo Sami.
- Chyba coś wyciągnął z tego gościa i czekają na kogoś... Nie miał czasu rozmawiać. Powiedział tylko, że nie mamy się o co martwić.
Kłamie. Jest zbyt szczery i zbyt otwarty, żeby zwinnie kłamać. Tak jak ja... Beznadziejna cecha, ale wiem też, że nie wyciągnę niczego więcej, bo William mu zabronił nas straszyć. Jezu co tam się dzieje. Nerwowy skurcz w żołądku zgina mnie w pół. Wstaje i idę do najbliższego okna. Opieram się o parapet i wyglądam w czarna noc. Widzę tylko najbliższe otoczenie, czyli żwirową drogę i wysokie, kwitnące krzaki.
- Liv chodź do nas - Sami obejmuje mnie w pasie i przytula się do moich pleców.
- Wolałabym tu zostać.
- Olivia - Hugo łapie mnie za ramie i odwraca. Sami w ostatniej chwili odskakuje - Uwierz mi, że mój brat radził sobie już w gorszej sytuacji.
- Wiem - patrzymy sobie w oczy. Chyba nie ma wątpliwości, że widziałam go nago?
- Wiem, że wiesz, ale nie wiem ile wiesz?
- Co wie? - Sami wygląda na zdezorientowaną i zaczyna nerwowo patrzeć na jego ręce na moich ramionach. Jego oczy poważnieją i dostrzegam w nich ten błysk zadumy, który się pojawia nawet, kiedy się śmieje.
- To mnie wtedy wyciągał i uwierz mi, że kilku oprychów nie stanowi żadnego problemu.
- Ciebie?!
- Jeśli będzie chciał sam ci o tym opowie, ja na pewno nie chcę tego robić - uśmiecha się, żeby załagodzić słowa. Zbiera mi się na płacz.
- Chcę tu chwilę zostać- wyduszam.
- Ok - puszcza moje ramiona.
Wspinam się na parapet i siadam na nim tak, jak najbardziej lubię w domu. Jest węższy i nie ma stosu poduszek, ale pozwala objąć kolana i patrzeć w ciemną nicość. William gdzieś tam naraża się zamiast być tu teraz ze mną. Widzę w odbiciu w szybie jak Hugo obejmuje Sami, która chce zostać ze mną i ciągnie ją na kanapę. Dziewczyna przestaje stawiać opór. Ja też byłam taka chętna przy Williamie... Łza spływa mi po policzku. Nadal jestem chętna i mam złamane serce, bo on już nie jest! A do tego walczy tam gdzieś w ciemności i może mu się coś stać. Wolałabym, żeby to mnie porwali i nie wiadomo co mi tam robili, niż... nie chcę nawet o tym myśleć.        

12 komentarzy:

  1. Jeej, jak dramatycznie! :D Podoba mi się, jak zawsze i chyba robię się monotematyczna. W porównaniu do naszej nowej nieletniej koleżanki, którą pozdrawiam i witam w naszym gronie, jestem serio nudna... Eh...
    Ale mam jedno spostrzeżenie: widzę, że polubiłaś słowo "BUŃCZUCZNIE". Możesz mi go przetłumaczyć, proszę. :P
    Tak więc jeszcze raz serdecznie witam An i mam nadzieję, a raczej pewność, że zgramy się(wnioski wyciągam po przeczytaniu wypracowań pod rozdziałem 16 Windy. Hahaha.

    Przesyłam buziaki, moje kochane dziewczyny;*,
    Wierna Fanka.

    PS: Co z naszym Pierwszym Facetem? Czyżby się nie spodobało, czy naprawdę wstydzisz się? ;P Nie jesteśmy takie straszne, na jakie wyglądamy!

    OdpowiedzUsuń
  2. no Wierna to na pewno wygląda na straszną;D hehehe
    pozdrowionka;)
    M.
    PS: również witam nową osobę:)

    OdpowiedzUsuń
  3. No muszę przyznać, że wiele można o ludziach powiedzieć, ale An na nudną nie wygląda :D Zmusiła mnie do najdłuższego komentarza ever!

    Co do buńczucznie pozwolę sobie posłużyć się pomocą naukową ;) http://synonim.net/synonim/bu%C5%84czucznie
    Nawet nie zauważyłam, że użyłam go więcej niż raz...

    Mam nadzieję, że nie męczą Was te dramatyczne wątki, bo strasznie lubię od czasu do czasu take urozmaicenie.

    Odnośnie straszności... Myślę, że z punktu widzenia mężczyzny to jesteśmy strasznie straszne!! A nawet straszniejsze :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Czemu akurat JA straszną jestem, M.?! :P

    Nie wiem dokładnie ile razy, ale gdzieś w poprzednich rozdziałach już to widziałam. Śmiać mi się chce na to słowo, jest takie.. No wiem jakie - fajne w każdym razie.

    Mnie nie nudzą dramatyczne wątki, wręcz przeciwnie. ;) Urozmaicenie zawsze mile widziane. ;)

    STRASZNA Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  5. No umówmy się, że M. też jest trochę straszna ;P

    OdpowiedzUsuń
  6. Ok.
    MASZ JEDNĄ FANKĘ MNIEJ!


    Hahaha. Niee. Nie wytrzymałabym bez czytania, ale i bez udzielania się tu też nie. :( Musisz mi wybaczyć..
    :*

    wierna.

    OdpowiedzUsuń
  7. Słonko zdanie jednej wariatki jest więcej warte niż przekonania całej armii mężczyzn, więc spokojna głowa :**

    OdpowiedzUsuń
  8. Święte słowa!!!

    Buziaaki jeszcze raz,
    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  9. znów się powtórzę, ale mówię prawdę, że świetne!
    choć przyznam, że wciągnęło mnie dopiero dziś za drugim razem, ale to raczej dlatego, że gdy wczoraj czytałam, to byłam okropnie przytłoczona wydarzeniami z całego dnia. a był on po prostu okropnie okropny. cały dzień chodziłam wściekła i nic się nie układało. wczoraj marzyłam tylko o tym, aby dzień się skończył oraz o śnie. bądź co bądź sama sobie piwa nawarzyłam i sama musiałam je wypić :/ ale takie życie, więc nie bd zbaczała z tematu wpisu ;)
    zaskakujący! jak na razie tylko to przychodzi mi na myśl ;)

    An
    ps. pytanie, które chyba stanie się regułą w moim przypadku ;) : kiedy kolejny wpis??? ;)
    pytam, żebym nie zachowywała się jak wariatka, gdy pędzę do komputera sprawdzić czy już coś dodałaś milion razy dziennie ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej!
    Cokolwiek Ci się wczoraj przydarzyło cieszę się, że dzisiaj już jest lepiej :) Rzadko udaje mi się wrzucać coś codziennie, więc bądź gotowa mniej więcej co drugi dzień :)

    OdpowiedzUsuń
  11. cięszę się ;) mam nadzieję, że będzie to więcej niż mniej ;)
    teraz moja wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach, choć jak zawsze pewnie mnie zaskoczysz ;)

    pozdrawiam,
    An

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!