wtorek, 19 marca 2013

Windy Hill Rozdział 19

Świergot ptaków, szum drzew, szczekanie psa. Niesamowity i jednocześnie całkiem zwyczajny zlepek dźwięków tworzących przyjemną harmonię. Słońce śmiało rozpraszające ponurość ciemnych mebli, wygodne łóżko na potężnych rzeźbionych nogach z zagłówkiem obitym miękkim materiałem, dwa fotele w obu krańcach, pokoju, ciężkie kotary, które nie zostały wczoraj zaciągnięte, boski mężczyzna u boku... Tyle mi zostało po wczorajszym koszmarze.
William śpi przodem do mnie, a jego władcza dłoń leży mi bezwładnie na piersi. Tak się obudziłam i nie chcę się ruszać, żeby nie obudzić jego. Co za śpioch! Unoszę rękę i delikatnie dotykam prostych czarnych włosów opadających na oczy. To co wczoraj robiliśmy po tym jak sobie obiecałam nie być tą drugą, a nawet trzecią, lub czwartą było nieziemskie. Miałam tylko jeden cel i chyba go osiągnęłam. Siedząc w tamtym fotelu już nigdy nie pomyśli o tej... hmm pierwszej? To średnio przyjemna świadomość. Ale jak mogę z niego zrezygnować, kiedy jest taki wspaniały? Zjedliśmy kolacje o pierwszej trzydzieści w nocy i poszliśmy pod prysznic. Mydlił mnie i masował nieprzerwanie tak, że doszłam w powolnej torturze. A kiedy usypialiśmy przytulił mnie. Przytulił i usnęłam przygnieciona połową jego ciała. Nie mogłam się ruszać i było mi zbyt ciepło, ale wygodnie jak nigdy... Nigdy nic mi nie obiecywał nie deklarował. No prócz tego, że nic mi przy nim nie grozi. I wierzę mu. Może właśnie dlatego, że nie rzuca słów na wiatr? Nagły dreszcz startuje z piersi i trafia prosto do podbrzusza kiedy palce zaciskają się na sutku.
- O czym tak myślisz?
Przenoszę wzrok z okna na ciemne wpatrujące się we mnie oczy.
- O tym jak można przespać pół dnia? - łajam go żartobliwie, śmielej bawiąc się jego włosami.
- To wyjątkowo przyjemna pobudka - zatacza palcem wokół mojej piersi. Reaguje natychmiast.
- Ja też nie narzekam - przełykam ślinę, bo strasznie zaschło mi w gardle.
- Ale nie możemy się dzisiaj wylegiwać do wieczora - przekręca się na plecy i pręży. Nie mogę się powstrzymać przed wtuleniem twarzy we włoski na piersi. Oplatam go rękoma i nogami, a on chyba zapominając, że należałoby mnie objąć leży bez ruchu.
- Dlaczego?
- CIA - krótka odpowiedź w zupełności mnie satysfakcjonuje. Unoszę się na łokciu, bo poczucie obowiązku jest silniejsze niż chęć leżenia z nim do oporu. Jutro wracają rodzice. Nie wiem jaka jest możliwość, że zagrożenia zniknie, ale muszę spróbować pomóc jak potrafię. William podnosząc się całuje mnie w czoło po czym odrzuca kołdrę i wstaje. Ojej... Uparł się, że będziemy spać nago. Co prawda nie musiał jakoś szczególnie o to walczyć, ale teraz konsekwencje czuję wyraźnie. Co za tyłek! Mięśnie zaznaczają się przy każdym najmniejszym ruchu. Eh...

- O proszę wstało słoneczko!
- Dzień dobry - uśmiecham się do Hugo. Samija siedząca koło niego macha mi parząc w talerz z kanapką.
- Jak nastrój?
- Kolacja w środku nocy działa cuda - siadam do stołu i sięgam po jedną ze stosu kanapkę. Jadalnia jest jak pozostała część domu urządzona bardzo ciepło i jednocześnie surowo. To najdziwniejsze połączenie jakie widziałam. Długi stół na dziesięć osób, krzesła oczywiście i trzy etażerki. Wszystko jest ciemne i jakby nieoheblowane, ale to jak najbardziej zamierzony efekt. Wszystkie ozdoby i dekoracje pochodzą zapewne z licznych podróży. To bardzo interesujące. Pomieszczenie kończy się przeszkloną ścianą i drzwiami na taras.
- Will śpi?
- Nie. Dzwoni do tych agentów. Sami jakbyś chciała Jack przywiózł nam wczoraj trochę rzeczy na przebranie od Stacy.
- Jasne - unosi wzrok, ale za chwile znowu go spuszcza. Coś nie tak...
Wahadłowe drzwi się otwierają i rumiana gosposia wchodzi z dwoma dzbankami w ręce.
- Dzień dobry - uśmiecha się do mnie i unosi oba. Jeden jest z czarną kawą, drugi z herbatą w której pływają plasterki cytryny.
- Dzień dobry Margaret! Kawę. Zdecydowanie poproszę kawę.
Mój dzisiejszy nastrój jest zadziwiająco dobry.
- Will nie dał ci się wyspać?
Posyłam mu złośliwy uśmieszek. To ja nie dałam spać Willowi!
- Sami czy ty właśnie jesz łososia? - nie znosi go.
- Mhm - unosi na mnie harde spojrzenie, czym totalnie mnie zaskakuje.
- Smacznego - William pojawia się w wejściu.
- Musisz mi opowiedzieć jak to robisz - Hugo się z nim drażni - Zmęczona i zadowolona - wskazuje na mnie.
-I nie wiesz jak osiągnąć taki efekt? - prycham - Niepokojące - Hugo już chce mi coś odpowiedzieć, ale nie pozwalam mu na to  - Co z tymi agentami?
William siada na krześle koło mnie, a Margaret od razu nalewa mu kawę.
- Przyjadą około pierwszej.
- Ok. Czy mój ojciec już wie?
- Tak. Ustaliłem z nim, że nie powie niczego reszcie, żeby niepotrzebnie ich nie denerwować. Dowiedzą się dopiero po wylądowaniu.
- Już mu współczuje. Wyobrażam sobie reakcję mamy...
- Chciał do ciebie zadzwonić, ale powiedziałem, że odsypiasz...
- Słusznie.
- Co macie ochotę robić do tego czasu? - pyta Hugo.
- Nie musicie się nami przejmować. Coś sobie wymyślimy - odpowiadam szybko. Muszę porozmawiać z Sami. Ciągle unika mojego spojrzenia mimo że nie spuszcza z niej wzroku. Możliwe, że to tylko kac, bo nie mam nawet pojęcia ile wypiła... Dopijam kawę, ale wcale nie czuję się jakoś szczególnie rozbudzona.
- Możemy się przejść? Gdzieś... na zewnątrz? - pytam Williama.
- Pod warunkiem, że nie wyjdziecie poza ogrodzenie. Macie spory teren do spacerów.
- Sami idziemy?
Zastanawia się chwilę dopijając sok.
- Ok - mruczy.

Ładna ścieżka z łupanego kamienia prowadząca w dwóch kierunkach. Jedna od tylnego wyjścia przez sporą łąkę aż do gęstego lasu i druga zdaje się dookoła domu. Kiedy tylko otworzyłam drzwi moje nozdrza zaatakował zapach świeżości, żywicy i wiatru. Oszałamiające dla dziewczyny z miasta!
- Ładnie tu - Sami idzie krok za mną.
- Troszkę dziko i zdecydowanie zbyt cicho, ale rzeczywiście nie najgorzej. Wczoraj jakoś inaczej to wszystko widziałam. Bardziej czarno.
- Bałaś się o niego?
Ścieżka chyba prowadzi też dookoła domu. Stoi przy niej ławka z grubego drewna. Jakby z rozpołowionych pni. Owijam się szczelniej kurtką mimo że wcale nie jest zimno. Kierujemy się w stronę lasu i nie jestem do końca przekonana, czy chcę się tam zagłębiać.
- Nie rozumiem po co tam poszedł - wzdrygam się na wspomnienie godzin niepewności.
- Chciał się upewnić, że już jesteś bezpieczna.
- Mógł zostać. To przy nim się czuję bezpieczna - czuję niespotykaną u siebie nieśmiałość mówiąc o tym.
Sami milczy.
- A co z tobą? - tak... o kimś mówi się dużo lepiej!
Sami nadal milczy. Zerkam na nią przez ramię. Jest czerwona jak burak!
- Siądźmy sobie tu - zatrzymuje się u skraju lasu i wskazuje na pnie nieco na uboczu.
- Boisz się wejść do lasu?
- A jak spotkamy jakieś zwierze?
Parsknięcie śmiechem wcale mi się nie podoba, ale je ignoruje. Siadamy na powalonym pniu i Sami od razu spuszcza głowę. Jej długie, lśniące i idealnie proste pasma opadają na twarz zasłaniając ją całkowicie. Skoro tak jej lepiej...
- No więc o co chodzi?
Waha się chwilę po czym ciężko wzdycha.
- Jak się czułaś idąc z Williamem do łóżka?
Zaskakuje mnie nieco, bo nie sądziłam, że chodzi o sprawy łóżkowe. Myślałam, że boi się po napadzie!
- Jakbym nie pragnęła w życiu niczego innego - odpowiadam i też się rumienie. Teraz obie siedzimy jak cnotliwe, zawstydzone panny.
- Dlaczego pytasz?
- Bo nie wiem co teraz zrobić...
- Z czym?
Jej oczy robią się okrągłe ze zdziwienia.
- Serio jesteś taka tępa?!
- Dlaczego?! - no bez przesady! - Nie potrafię czytać w myślach Sami, o co chodzi?
- Jezu! - chowa twarz w dłonie - Ja... - ledwo ja rozumiem - Ja z Hugo! Jej Liv!
- Przespałaś się z Hugo?!! - szok odbiera mi możliwość normalnego pojmowania faktów.
- Nie drzyj się tak - syczy, a policzki jej płoną.
- Przepraszam... Ja... Kurcze nie wiem co powiedzieć!
- Lepiej nie mów nic jak masz się tak zachowywać.
- Przeprosiłam przecież. Jak... do tego doszło?
- Gdybyś wczoraj widziała świat poza Williamem nie musiałabym ci wszystkiego tłumaczyć...
Racja, nie byłam wczoraj zbyt obecna. Przyjaciółka ładowała się w romans, a ja nie zauważyłam.
- Masz rację, powinnam. Więc... Co poszło nie tak?
- Wszystko poszło tak!
- No to w czym problem?
- W tym co dalej?! Jak ty sobie z tym poradziłaś?
Zasępiam się obserwując źdźbła trawy. Dawno nie widziałam tak zielonej i soczystej roślinności.
- Sami... Gdybym sobie z tym dała radę, nie spędziłabym nocy w jego łóżku. Jestem masochistką  ale postanowiłam brać ile mi daje i puki mi daje. Po prostu... już nikt nigdy mu nie dorówna i nikt się mną nie zajmie tak jak on i dlatego mam zamiar wykorzystać każdą najkrótszą sekundę, kiedy mogę z nim być.
- Wiesz, że odpuszczenie boli mniej niż porzucenie?
- Nie chcę odpuszczać. Nie będę za nim biegała jak małolata, ale puki sam mnie chce...
Parzę w stronę domu, gdzie dwaj bracia idą powoli i siadają na ławce dyskutując o czymś zawzięcie. Podbiega do nich wielkie, czarne psisko i macha szaleńczo ogonem.
- Nawet psa musi mieć wielkiego - wstrząsa mną dreszcz.
- Czy ty to właśnie powiedziałaś, czy mi się to przyśniło?!
Patrzę na pół rozbawione, pół przerażone oczy Sami i zdaję sobie sprawę z kontekstu mojej wypowiedzi. Nie mogąc zaprzeczyć tylko podobnie jak ona wcześniej chowam twarz w dłonie i wybuchamy śmiechem.
- Nie wiem jaki jest Hugo... ty go znasz lepiej, ale wiem, że William nie będzie się ze mną bawił w chodzenie, ani w wymyślanie co dalej... On jest z Alex a... a ze mną... ma romans - nie jest łatwo o tym mówić.
- A mnie się wydaje, że to coś znacznie więcej.
- A wiesz co się mnie wydaje? - było mi dobrze od rana, bo właśnie te myśli udało mi się wyprzeć głęboko w podświadomość - A mnie się wydaje, że to ostatni dzień mojego raju. Jutro wracają rodzice i William weźmie się z ojcem za pracę nad kampanią. Będzie to troszkę kolidowało z posuwaniem jego córeczki, więc zapomnimy o sobie.
- Tego nie możesz wiedzieć! - zaprzecza ostro Sami.
- Mogę, a co do Hugo... - zmieniam temat, bo zaczynam czuć chęć wypłakania się, a na to nie mogę sobie pozwolić - Zależy, czy chcesz się z nim zabawić po raz kolejny, czy raczej nie...  Jeśli nie traktuj go zwyczajnie po kumpelsku, a jeśli tak to po prostu zrób to!
- Nie wierzę, że tak do tego podchodzimy...
To rzeczywiście nie do końca do nas pasuje. Zawsze grzeczne, dobrze ułożone, świecące przykładem wzory do naśladowania. Córeczki tatusiów... Pieprzymy się z prawdopodobnie absolutnie nieodpowiednimi do tego facetami. Z facetami, którzy nas posiądą i zostawią. Tak to mniej więcej wygląda... Pójdą do innych. A od tych innych do jeszcze innych.

Formalni do granic możliwości. Kobieta około trzydziestu pięciu lat, w czarnych spodniach i marynarce. Blond włosy starannie upięte nad karkiem nawet nie próbują się wyłamać dyscyplinie jej nienagannej sylwetki. Jej partner może odrobinkę mniej oficjalny, ale równie tajemniczy i zdystansowany Azjata z ciemnymi przystrzyżonymi włosami obserwuje wszystko uważnie bystrym wzrokiem.
- Margaret zawołaj Olivie i Samije - William mówi ciepło do wyraźnie wystraszonej gośćmi gospodyni.
- Oczywiście - znika za drzwiami do jadalni.
- To mój brat sierżant Hugo Hill - wskazuje na brata. Hugo potrafi się zachować w sytuacji i ze śmiertelnie poważną miną tylko kiwa głową przybyłym.
- Czy dziewczyny są w stanie sobie przypomnieć wszystkie szczegóły zajścia? - pyta kobieta.
- Minął dopiero dzień - odpowiada William.
- Szok potrafi czasem wywołać spore luki w pamięci. Dlatego chcieliśmy przyjechać wczoraj - wyniosły głos nie powinien być adresowany do tej właśnie osoby.
- Mam wrażenie, że nie oglądaliście zbyt dokładnie nagrania - ma bezosobowy, zimny głos - Tam nie było miejsca na panikę.
Drzwi się otwierają i dwójka dziewczyn wchodzi do salonu. Dwie tak różne, że aż dziwne, że się przyjaźnią.
- Dzień dobry - mówi ta z burzą loków i rzeczową miną. Jest niska i drobna, ale siłą spojrzenia mogłaby powalić byka. Wyraźnie ocenia przybyłych idąc do nich pewnym siebie, wręcz zuchwałym krokiem. Ta druga za nią śliczna jak z obrazka. Nie tak delikatna, ale uroczą nieśmiałością nadrabia straty do koleżanki.
- Dzień dobry - odpowiadają agenci chórem.
- To agenci Stanton i Katsura. Chcą wam zadać kilka pytań odnośnie wczoraj - William ani myśli zostawić je same. Hugo również już rozsiada się w jednym z foteli.
- Olivia Shelly - Liv z wyciągniętą dłonią podchodzi do agentów. Ich miny nie wyrażają niczego, ale ściskają jej dłoń - To moja przyjaciółka Samija Arun.
Sami tylko kiwa im głową nie ruszając się z miejsca.
- Jakieś wieści? - pyta Liv omijając ich i siadając na środku kanapy.
- Słucham? - agentka Stanton mruga kilka razy.
- W śledztwie. Czy już ich namierzyliście?
Siedzi prosto z dłońmi spokojnie ułożonymi na kanapie wzdłuż ciała.
- Śledztwo to pewien proces panno Shelly - Katsura pierwszy otrząsa się z wrażenia i siada w fotelu. Jego partnerka idzie w ślad za nim. Tylko Sami i William nadal stoją.
- Czyli jeszcze nic nie macie? - Olivia nie schodzi z tonu.
- Najpierw chcieliśmy zadać panią kilka pytań - głos Stanton zabarwiony jest uprzejmym pobłażaniem. Biedna dziewczyna umiera ze strachu! Jest taka młodziutka...
- Słucham - niezrażona dziewczyna patrzy jej prosto w oczy. Kobieta nie spuszczając z niej wzroku sięga po notes i długopis.
- O której pani wczoraj opuściła biuro?
- Nie pamiętam dokładnie. Około szóstej trzydzieści. Macie to na nagraniu.
- Gdzie się pani udała?
- Chcecie sprawdzić, czy wszystko pamiętam, czy po prostu nie macie pomysłu o co mnie zapytać?
Mina Stanton wyraża narastającą złość, a Katsury rozbawienie.
- Nie pamiętam o której dokładnie wyszłam, ale spotkałam się w lobby z Sami i poszłyśmy na parking. Tam, kiedy już byłyśmy przy samochodzie... miejsce parkingowe 15C... podjechała czarna furgonetka. Wyskoczyło z niej dwóch facetów w czarnych kominiarkach i się na mnie rzucili. Broniłam się jak umiałam i do tej pory strasznie boli mnie głowa. W porę zjawił się William z Jack'iem. Bo... raczej byłoby krucho. To tyle.
- Po co się panie spotkały? - Stanton pyta Sami.
- Miałyśmy wspólnie spędzić weekend - odpowiada grzecznie.
- Gdzie?
- U Liv w domu.
- Planowałyście gdzieś wyjść?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo...
- Nie pijam alkoholu w miejscach publicznych, a niewątpliwie miałam na niego ochotę - słodki uśmiech Olivii.
- A dlaczego nie pija pani alkoholu poza domem?
- Jakby kiedykolwiek była pani pod obstrzałem paparazzi to by pani zrozumiała - ciężkie westchnięcie podkreśla problem, z którym agentka raczej nigdy się nie borykała.
- Czy napastnicy coś mówili?
Liv robi zabawnie zakłopotaną minę i znowu się uśmiecha.
- Najpierw "ty mała dziwko", a później "zatłukę cię dziwko".
- Grozili czymś?
- Słownie? Że mnie zatłuką... Myślę, że to całkiem kiepska perspektywa.
Olivia nie rozumie dlaczego Hugo ledwo wstrzymuje śmiech, a Katsura wygląda jakby bardzo chciał się odwrócić.
- Ma pani przypuszczenie o co mogło chodzić?
- William mówił, że mój ojciec z czymś nadepnął im na odcisk, dlatego nie mogę się doczekać aż jutro sam mi to wyjaśni.
- Rozumiem... - Stanton notuje coś zawzięcie w notesie.
- A czy któraś z pań zauważyła wcześniej ten samochód?
Obie zaprzeczają.
- W porządku. Tyle nam wystarczy - chowa z powrotem notes i długopis do kieszeni.
- Gdzie nauczyła się pani bić? - Katsura opiera łokcie na kolanach.
- W czasie ubiegłych wyborów miałam ochroniarza. Miał mnie nie spuszczać z oczu, więc chcąc nie chcąc trochę się zaprzyjaźniliśmy. To on mnie wszystkiego nauczył.
- Czy wtedy też działo się coś niepokojącego?
- Nic. To było czysto prewencyjne. Preston wyglądał dosyć... zniechęcająco dla potencjalnych sprawców.
- Rozumiem. To by było na tyle - konsultują się wzrokiem i obydwoje kiwają głową.
- Więc co dalej? - tym razem to Olivia pochyla się i opiera łokcie na kolanach.
- Będziemy państwa informować na bieżąco o wynikach śledztwa - Stanton zbywa ją oklepaną formułką.
- Czyli jeszcze nic nie macie? - Olivia prycha nie wierząc.
- Mówiliśmy już, że śledztwo to cały proces - serwuje jej swój najbardziej wyniosły ton.
- Więc go przyspieszcie. Jutro wraca moja rodzina, a w poniedziałek wszyscy idziemy do pracy. Czy takim problemem jest prześledzenie jadącego samochodu? Możecie zawęzić poszukiwania do jednej ulicy jak nie domu!
- Pozwoli pani, że sami się tym zajmiemy - kobieta sypie z oczu lodowatymi iskrami, a jej partner spuszcza głowę.
- Agentko Stanton osiemdziesiąt procent miasta jest monitorowana przez publiczne, lub prywatne kamery, a wy nie potraficie prześledzić jednego samochodu? Dajcie mi godzinę, a powiem wam gdzie macie szukać - rozsierdzona Olivia to ciekawe zjawisko. William stojąc koło kanapy obserwuje jej autorytarność rozchodzącą się po pomieszczeniu. Skóra zdjęta z ojca... Sami zna ją doskonale, więc nie jest tak bardzo zdziwiona za to Hugo i ten drugi agent za moment padną jej do stóp.
- A skąd posiądzie pani taką wiedzę? - Stanton zaczyna syczeć przestając ukrywać swoją niechęć.
- Widocznie mam szersze znajomości od Agencji Wywiadowczej - spokojny, zjadliwy ton brzmi groźnie.
- Będziemy w kontakcie - Stanton mówi do Williama i odwraca się w stronę wyjścia.
- Dziękujemy za poświęcony czas - Katsura zachowuje profesjonalną powagę - Do widzenia.
Wychodzą.
- Dziwić się, że mamy ataki terrorystyczne - Olivia kręci głową - Aż się o to proszą.
- Nie musiałaś atakować agentów CIA - Sami nieco rozluźniona idzie i siada obok niej.
- No proszę cię co to było?! - oburzona macha ręką w stronę drzwi.
- Liv - Hugo stara się nie śmiać - Zrozum, że nie mogą ci wszystkiego powiedzieć.
- A ty zrozum, że mój ojciec ich rozniesie, jeśli ich nie złapią do jego powrotu. Jutro nawet prezydent i papież im nie pomogą.
Hugo nie mówi już nic więcej, bo brutalna prawda zawarta w jej słowach jest zbyt oczywista.
- W każdym razie to już nie twój problem - odzywa się William. Stojąc krok za kanapą nie może od niej odwrócić wzroku. Jak mógł tak źle ją ocenić od samego początku. Od pierwszego spotkania uważał ją za rozpieszczoną, dziecinną i... nie ukrywajmy łatwą! Nic bardziej mylnego, bo Olivia nie jest ani trochę dziewczyną za jaką ją uważał. Tylko przez niewątpliwą fascynację jaką do niego czuje udaje mu się nią manipulować jak mu się podoba, ale to dumna i pewna siebie kobieta, z której zdaniem należy się liczyć. Wie czego chce i po to sięga... a jak sama powiedziała chce jego...          

4 komentarze:

  1. No wreszcie! Już umierałam po prostu! Twoje opowiadania są najlepsze! Błagam napisz książkę bo aż miło jest to czytać. Jesteś wspaniała Nikki !!! ;*** uwielbiam Cię po prostu !!;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe no cóż tak bywa jak jest się cudowną pisarka :-D pozdrawiam, Cysia :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem, wiem dziewczęta, że znowu się guzdrze. Myślę, że uda mi się dodać coś jeszcze dzisiaj :)

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!