czwartek, 28 marca 2013

Windy Hill Rozdział 23

- A na Krymie?
- Wodospady, wąwozy, słone jeziora, jaskinie...
- Znowu brzmi dziko.
- Więc i my będziemy dzicy.
Wzdycham zachwycona.
- Co tam jeszcze wymieniałeś...? W Austrii musimy iść koncert Straussa!
- Koniecznie.
- Rosja brzmi jednak troszkę groźnie - poprawiam się układając głowę na kolanie Williama - Zima, niedźwiedzie...
- Znowu zbyt dziko? - przeczesuje mi włosy - Jest tam Moskwa, która jest największym miastem Europy z bajecznym Kremlem z soborem Uspieńskim, gdzie koronowano wszystkich władców i Bolszoi, czyli Akademickim Teatrem Wielkim. Jest Sankt Petersburg złożony z ponad czterdziestu wysp połączonych prawie czterystoma mostami, cerkwie, muzea i pałace carskie.
- Jakie to wszystko fascynujące, kiedy wypływa z twoich ust! Aż mam gęsią skórkę - wyciągam rękę na dowód wywołanego wrażenia - Skąd tyle wiesz? O każdym kraju opowiadasz jakbyś tam mieszkał!
Łapie mnie za wyciągniętą rękę i całuje w nią. Czule i z troską.
Tak właśnie spędzamy każdy lunch od początku tygodnia. Już w sumie cztery niezapomniane lunche. Codziennie przychodzę do pracy i wykonuje wszystkie obowiązki bardzo dokładnie i sumiennie, bo tylko w ten sposób czas mija szybko. Prawie niezauważalnie. I już jest południe i mogę się wymknąć na ostatnie piętro do mojego ukochanego. A tam nie marnujemy czasu. Szybciutko zjadamy to co wymyśli w danym dniu William. Codziennie pyszności serwuje nam inna restauracja. A później rozmawiamy. Nie tulimy się, nie kochamy, tylko rozmawiamy. Zawsze najgłębszą więź miałam z ojcem, ale to co się tworzy pomiędzy nami przebija wszystko inne. Cały czas rozmawiamy, nawet w czasie posiłku. Śmiejemy się, opowiadamy dowcipy, planujemy podróż po Europie. Tak jak na przykład teraz. Teraz William siedzi z nogami na stole, a ja leżę na jego kolanach. Znam już każdy milimetr sufitu w jego gabinecie. Często leże i na niego patrzę słuchając różnych opowieści jego właściciela.
- Bardzo lubiłem geografię i historie. Ale też dużo podróżuje. Lubię wnikać w kultury różnych zupełnie obcych krajów. W Rosji przebyłem całą długość kolei Transsyberyjskiej. 9288 kilometrów.
- Naprawdę?
- Zacząłem w Europie i skończyłem w Azji.
- To niesamowite!
- Powinnaś przeczytać "Jeźdźca miedzianego". Moja matka pokochała po niej Rosję.
- Twoja matka?!
- Tak kochanie. Taka pani, która mnie urodziła. Ty też masz jedną.
Uderzam go łokciem w żebra.
- Mądrala! Nigdy nie opowiadałeś o rodzicach.
- W zasadzie obydwoje są już na zasłużonych emeryturach i też dużo podróżują.
- Mieszkają w Nowym Jorku?
- W New Hampshire.
- Też mamy dom w New Hampshire. Tam się wychowywałeś?
- Mhm. W Concord. Niedaleko Manchester.
- Nasz dom jest w Portsmouth - mówię ze smutkiem. Wolałabym, żeby był bliżej Concord.
- W ten weekend twój ojciec jedzie na sympozjum do Bostonu?
- Tak. Z Carlsonem.
- Może wyskoczymy do Portsmouth?
- Razem?
- Wolisz osobno?
- Muszę się jakoś pozbyć ochrony...
- Fakt, to może być problem...
- Nie - sięgam po telefon leżący na stole. Wybieram numer i czekam na połączenie. Uśmiecham się na dźwięk znajomego, męskiego głosu - Cześć Preston! Przyjeżdżaj - wywracam oczami na mały ochrzan jaki mi serwuje - Ok, jeszcze raz. Cześć Preston co słychać?... Świetnie, teraz już możesz przyjechać?... Bo cię proszę... Brazylijki, super! Musisz być najpóźniej w sobotę rano. Ojczyzna wzywa i nie chcę słyszeć wymówek! Do zobaczenia!
Rozłączam się nie pozwalając mu na dalsze protesty.
- Załatwione - błyskam w uśmiechu do górującego nade mną Williama. Zrobił się nagle nieprzenikniony i chłodny.
- Hej przestań! - siadam i uderzam go lekko w ramie - Jesteś wstrętnym zazdrośnikiem wiesz?
- Nie prawda - prycha.
- Właśnie, że prawda! - klękam przy nim na kanapie i obejmuje za szyję - A dzisiaj znowu idę na siłownie...
- Chcesz mnie wkurzyć? - łypie na mnie złym, ale rozbawionym wzrokiem.
- Może...
Piszczę głośno, kiedy rzuca się na mnie powalając na plecy. Przygniata mnie swoim ciężarem wbijając w kanapę.
- Bo znowu będziesz obolała - mruczy mi nad szyją.
Od razu wsuwam palce w jego włosy i przyciągam. Całuj!
- Skąd wiesz, że byłam?
- Zwykle nie krzywisz się przy siadaniu - kąsa mnie w płatek ucha.
- Auć! Ostrzegałeś, że możesz mnie zaskoczyć... Możesz mnie zaskakiwać cały czas.
Dreszcze rozchodzą mi się po ciele, kiedy nasze pieszczoty robią się coraz pikantniejsze. Oplatam go nogami, a on zjeżdża ustami na mój dekolt.
- Już niedługo. Jeszcze miesiąc i wszyscy będą wiedzieli, że mają się trzymać od ciebie z daleka.
- I może wtedy to ty zostaniesz na weekend u mnie? - wyciągam mu koszule ze spodni i dotykam nagiej skóry pleców.
- Będziemy się pieprzyć całą noc z twoimi rodzicami za ścianą? - zaczyna się śmiać.
- Ich sypialnia jest na drugim końcu korytarza. Daleko.
Uwielbiam jego plecy... I każdą z blizn wyraźnie wyczuwalną pod palcami.
 - Ale dopiero jak wrócimy z Europy.
Fantastycznie się to wszystko zapowiada. Ustaliliśmy, że do końca kampanii taty nie będziemy się nigdzie razem pokazywać. Nie byłoby najlepszym pomysłem robić aferę w tej chwili. Przez niecały miesiąc musimy się spotykać po kryjomu.
- Załóż jutro sukienkę - William zaczyna szybciej oddychać rozpinając guziki mojej koszuli.
- Drogi szefie inni mężczyźni zobaczą moje nogi - wypinam pierś w jego stronę.
- Niech tylko spróbują spojrzeć - warczy.
Dźwięk telefonu powstrzymuje go w ostatniej chwili przed zdarciem ze mnie stanika.
- Pierwsza... - oddychamy ciężko mocno spleceni na kanapie.
- Pierwsza...
Fred ma chyba zabronione łączenie rozmów w porze lunchu. Jest dokładnie minuta po pierwszej. William wstaje i w koszuli wytarganej ze spodni podchodzi do biurka.
- Tak? - podnosi słuchawkę - Oddzwonię - odkłada.
Przeczesuje włosy i bierze się za chowanie na miejsce koszuli.
- Więc uciekam panie prezesie - zapinam bluzkę - Cieszę się, że mogłam panu umilić lunch chwilą relaksu.
- Sukienka Shelly! - mówi, kiedy już wychodzę. Fred stara się ukryć zdziwiona minę, ale nieszczególnie mu to wychodzi. Za to uśmiech jaki mi posyła jest bardzo profesjonalny.

                                                                                 ***
- Zaczynasz głupio wyglądać z tym uśmiechem - mówi Brian drepcząc na bieżni obok mojej.
- Nie masz najlepszego humoru co?
- Jestem zmęczony i tyle.
- Zły dzień?
- W sumie bywały lepsze. Byłem dzisiaj u Hilla przedyskutować mój wyjazd na targi technologiczne do Seattle. Był strasznie "na nie" cokolwiek zaproponowałem, aż w końcu kazał mi wyjść.
Odwracam wzrok, żeby nie zauważył jak bardzo powstrzymuje wybuch śmiechu.
- Może też miał zły dzień?
- Bardzo chciałbym zobaczyć jak wygląda taki zły dzień Williama Hilla! Dostał za gorąca kawę? Czy pokłócił się z piękną Alexandrą?
- A nie sądzisz, że troszkę źle go oceniasz? Że to na jego głowie jest ta i kilka innych firm? I że może mieć w głowie coś innego niż dziewczyny i inne widzi mi się?
Zaskoczony mruży oczy. To ty go wkurzyłeś matole!
- No w końcu to nie ja go znam - odpowiada w końcu złośliwie.
- No nie ty - wyłączam bieżnię i schodzę z niej. Biorę jakąś pierwszą z brzegu gazetę i idę w stronę rzędu rowerków. Piękna Alexandra! Też mi coś! Wspinam się na pierwsze z brzegu urządzenie i przerzucając strony czasopisma zaczynam powoli pedałować. William już nie myśli o Alexandrze! William teraz myśli o mnie i o Europie. I Portsmouth! Zabiorę go na plaże koło Tower Road, gdzie nikt nas nie zna, nie dorwą nas tam żadni paparazzi i nie będziemy się musieli ukrywać. Mały przedsmak wakacji.
- Komuż zawdzięczam oglądanie takiego pięknego uśmiechu?
Unoszę głowę zdając sobie sprawę, że patrzę gdzieś ponad gazetą i rzeczywiście uśmiecham się.
- O! - wyrywa mi się.
- Witam panno Shelly - szeroki oszałamiająco radosny uśmiech pojawia się na ustach Bradleya Moora zajmującego sąsiedni rowerek.
- Skąd pan mnie zna?
Wygląda jak zawsze. Młodzieńczo, niemal kwitnąco.
- Zabrała mi pani jedną okładkę!
- Co panu zabrałam?
- Okładkę. W Empire Square w zeszłym tygodniu.
- Naprawdę?
- Nie wiedziała pani nawet? Była pani na niej z tym wielkim przystojniakiem... Hillem! To o nim pani teraz myślała?
Jej ma tak cudowny, melodyjny głos, że mógłby mi naubliżać, a i tak byłabym zachwycona.
- Proszę mi mówić po imieniu - składam gazetę i podaję mu rękę.
- Brad - znowu ten rozbrajający uśmiech. Rob będzie musiał jeszcze długo pracować, żeby osiągnąć taki efekt.
- Olivia.
Niesamowite! Poznaje jedną z największych gwiazd Broadwayu... Poprawka! Największą gwiazdę Broadwayu i nawet nie przestałam pedałować.
- Często tu przychodzisz? - pyta.
- Mniej więcej trzy razy w tygodniu. Pracuje niedaleko.
- No tak... Twój chłopak chyba nie jest szczególnie zachwycony.
Zerkam na Briana, który bacznie nas obserwuje. Błagam cię nie zachowuj się jak dupek! Zbyt wielu ich już poznałam!
- Brian jest tylko kolegą z pracy - wyjaśniam - I właśnie się troszkę posprzeczaliśmy.
- O pracę?
- O wielkiego przystojniaka.
- Hmm... Więc nie jest tylko kolegą.
- Brian czy przystojniak?
Znowu się uśmiecha pokazując dwa rzędy doskonale równiutkich i białych zębów.
- Co do przystojniaka nie mam wątpliwości. Moja koleżanka też się tak uśmiecha, kiedy tylko słyszy jego nazwisko! Powiem jej, że jest już zajęty.
Rumienie się i koncentruje na ćwiczeniu. Nie rozmawiamy już więcej, bo po kilku minutach obydwoje wpadamy w niezła zadyszkę przyspieszając tempo. Czy powiedziałam za dużo? Miesiąc to tak strasznie długo! Chociaż minął już prawie tydzień... Jejku tak strasznie chciałam, żeby ktoś o nas wiedział, że wygadałam się pierwszej przypadkowo napotkanej i zupełnie obcej osobie, która tylko miała ochotę wysłuchać. Jestem beznadziejna...
- Zbieramy się Liv? - Bryan wyrasta przede mną. Unoszę wzrok na zegar ścienny. Ale odpłynęłam! Zerkam w bok, ale Moore już gdzieś zniknął.
- Idź jeśli chcesz. Jeszcze się nie zmęczyłam odpowiednio - dyszę.
- Przepraszam, nie złość się na mnie - ma skruszoną minę i wzrok szczeniaczka. Jest słodki i wywołuje mój uśmiech.
- Nie jestem na ciebie zła, tylko chcę jeszcze poćwiczyć!
- Ok - rzuca ręcznik na ziemię na przeciwko mnie i siada na nim. Opiera się plecami o ścianę.
- Dzisiaj ja sobie popatrzę - uśmiecha się.
- Nie patrzałam wtedy na ciebie!
- Taaa akurat!

                                                                                   ***
Co za intensywny dzień! Myśląc o sukience na jutro musiałam wziąć na siłowni zimny prysznic. Będziemy to robić w pracy? W jego gabinecie? Hmm. Wchodzę do domu i z torbą na ramieniu idę prosto do jadalni.
- Cześć!
Stacy własnie nakrywa do stołu. Unosi szybko głowę i przymyka oczy wypuszczając głośno powietrze.
- Co się stało?
- Liv... - znowu wzdycha zatrwożona.
- Przestań, bo zaczynam się bać! - rzucam torbę na podłogę i podchodzę do niej - Co się stało?
- Liv ja po prostu nie chcę, żebyś się zdenerwowała - odwraca się i wchodzi do kuchni. Idę za nią czując narastający niepokój. Rodzice się dowiedzieli! Jezu jak? Mogłam im sama powiedzieć wcześniej. Czy bardzo są źli?
- Mów w tej chwili, bo naprawdę zaczęłam się bać - dopadam ją przy zlewie.
- Liv powinnaś iść do salonu... - zaczyna szorować garnek.
- Dlaczego co się stało?!
W tej samej chwili słyszę otwierające się drzwi do jadalni i głos mamy.
- Rozgość się ja za sekundę wracam.
Patrzę uważnie na Stacy, a ta uparcie szoruje czysty już garnek.
- Mamy gościa? - szepczę.
Kiwa tylko głową. Kroki obcasów uderzających o drewnianą podłogę, przesuwające się krzesło i zapada cisza. Nie no bez przesady! Ruszam zdecydowanie do drzwi i wychodzę z powrotem do jadalni. Kto to taki, że mam się denerwować?!
- Cześć - dźwięczny, cichy głos wita mnie już od progu.
Zatrzymuje się, a zamykające się drzwi mijają mnie o milimetr. Śliczna kobieta o wyjątkowo gładkich i połyskujących włosach siedzi oparta łokciami o stół.
- Co ty tu robisz? - mój głos brzmi dokładnie tak jak się czuję. Zaskoczony i niezadowolony.
- No bynajmniej nie przyszłam do ciebie - ona z kolei jest zupełnie spokojna i nawet brew jej nie drgnie.
Rozpędzona mama wpada do jadalni.
- Liv kochanie już wróciłaś?
Całuje mnie mijając, a ja stoję jak drzewo wrośnięta w podłogę.
- Poznałaś już Alex? - siada na krześle obok niej.
- Tak już się znamy - odpowiada za mnie hamując śmiech.
Jestem tak zaskoczona, że nie potrafię się odezwać. Podchodzę do stołu i patrzę na gazetę, którą właśnie rozkłada mama.
- Popatrz na to - podsuwa ją Alex, która szczupłą dłonią o zgrabnych, długich palcach przysuwa bliżej zdjęcie - W Indiach tak pomyślałyśmy sobie z Meredith, że może Alex by nam pomogła w wizerunku w czasie kampanii - dopiero po chwili orientuje się, że mówi do mnie - i była tak miła, że zgodziła się poświęcić nam troszkę czasu.
- Z przyjemnością Sophia - ma tak miły głos, że aż mnie mdli.
- A co jest nie tak z naszym wizerunkiem? - w końcu udaje mi się cokolwiek wykrztusić.
- To całkiem niezłe - Alex mnie ignoruje i zwraca się do mamy - Dobrze, że mi to pokazałaś. Teraz już wiem, w jakim iść kierunku, żebyśmy się dobrze zrozumiały.
- Myślisz, że to będzie odpowiednie na tym przyjęciu w przyszły piątek?
- Wykombinujemy coś podobnego, tyle, że lepszego  Te przeszycia - pokazuje długim równiuteńko opiłowanym paznokciem jakieś miejsce na zdjęciu - poszerzyłyby ci biodra...
- No i właśnie dlatego chciałam, żebyś nam pomogła.
Uśmiechają się do siebie tak sympatycznie jakby były najlepszymi przyjaciółkami. Czy mi się to śni? Bo tak się czuję. Sen oglądany z perspektywy obserwatora.
- A ty Olivio? W czym chcesz iść na przyjęcie? - Alex zwraca się do mnie i zdaję sobie sprawę, że patrzę na nie z otwartymi ustami. Na jakie przyjęcie? Po co ona tu przyszła!
- Nie wiem - odpowiadam niepewnie.
Uśmiecha się z wyższością tej która wie.
- Dla ciebie też coś wymyślę - mówi lekko - Myślę, że będzie ci dobrze w pastelach... - przechyla głowę i ogląda mnie od góry do dołu. Uświadamiam sobie zwyczajność swoich jeansów, balerin i kremowej bluzki z dużym dekoltem. Czuję się zupełnie sparaliżowana pod jej uważnym i fachowym okiem. Jestem pewna, że zatrzymała się na dłużej na moich piersiach i chyba nawet jej oczy błysnęły w uśmiechu.
- Jesteś raczej drobna, więc musimy unikać wszelkich bufek i warstw koronek, bo w nich znikniesz - wykrzywia zdegustowana pomalowane blado różową pomadką usta - Ale nic się nie martw. Postaram się do poniedziałku znaleźć wam odpowiednie stroje.
- Doskonale! - zachwycona mama aż klaszcze w dłonie.
- Sophia przy twojej figurze to będzie czysta przyjemność - Alex zamyka gazetę, a szczęśliwa mama wstaje od stołu.
- Gdzie oni wszyscy są? - idzie do salonu zawołać pozostałych na obiad.
- Gorzej z tobą - kontynuuje przenosząc wzrok na mnie - Będę musiała pogrzebać w sklepie dla dzieci - zaczyna się śmiać jakby powiedziała jakiś dobry dowcip, a ja jedynie zachłystuje się powietrzem. Co za bezczelna świnia!!
- No cóż niektórzy wolą to niż starsze panie - jestem zbyt zdenerwowana, żeby zapanować nad drżącym głosem. Zawsze mnie zdradza... Zawsze kiedy nie jestem pewna siebie mój głos oznajmia to wszystkim dookoła.
- Jezu mała szkoda mi ciebie - ona z kolei nie jest mną przejęta ani trochę - Jeszcze nie zauważyłaś, że jesteś niczym innym jak tylko kaprysem? Zachcianką?
- Nie sądzę - tym razem jestem pewna. Powiedział "zaufaj mi" i to właśnie robię.
- Nie sądzisz? - unosi brew i dostrzegam w jej twarzy autentyczne współczucie - Nie jesteś pierwszą na jaką się połasił. Ostatnio była Rossi, a przed nią Jessica. Szczerze powiedziawszy wiem, że William odwiedza również różne kluby. To przeminie. Ty też - jest zupełnie spokojna i nie wzruszona, a moje policzki płoną.
- Ależ ty musisz być zdesperowana!
- Ja? Ja nie tykam tego co nie moje.
- Ale to co twoje nie tyka ciebie! Jesteś wiecznie tą drugą. Zapasową kiedy kończą się inne opcje. Wiecznie będąc podobno z tobą wybiera inną. Woli być z dziwka niż z tobą.
Jej twarz zmienia się diametralnie i już wiem, że trafiłam w czuły punkt. Wygląda jakby się miała za chwilę na mnie rzucić.
- Ty mała...
Drzwi się otwierają i wchodzi tata.
- Alex!
Ta wstaje z najszczęśliwszym uśmiechem. Jakby rozmowy nie było. Ojciec ujmuje jej obie dłonie i całuje ją w policzek.
- Pięknie wyglądasz!
- Dziękuję Lucasie.
Urocza i wdzięczna ma błyszczące oczy, lekki rumieniec i wygląda na wcielenie niewinności.
- Gdzie masz Williama?
- Pracuje - kolejny uroczy uśmiech.
Ona go nie ma tato. William jest mój, a ja jestem jego.
- No tak. Liv opowiadała, że w redakcji są pełne ręce roboty. William musi doglądać ich wszystkich. Liv czemu tak stoisz?
Podchodzę do najbliższego krzesła i siadam. Tata siada na swoim miejscu u szczytu stołu, a Alex tam gdzie siedziała. Uświadamiam sobie, że to miejsce Williama. Usiadła tam gdzie on siedział wtedy na obiedzie. Roześmiane głosy prowadzą do jadalni mamę z Meredith i Andym.
- Jestem taka szczęśliwa! - mama prawie wychodzi z siebie - Luck słyszałeś?
- Co takiego? - tata odwraca się w ich stronę.
Andy zatrzymuje się za Meredith i obejmuje ją w pasie.
- Za cztery tygodnie się pobieramy - oznajmia Meredith promieniejąc.
- Fantastycznie! - tata jak z procy podrywa się z miejsca i do nich rusza. Patrzę nic nie widząc na to jak się ściskają i cieszą. Nawet Alex podchodzi i im gratuluje. A ja siedzę na swoim miejscu zbyt zaskoczona tym co się dzieje dookoła, żeby odpowiednio zareagować.
- No dzięki siostra. Jak miło, że też się cieszysz!
Nie za ładnie to wyszło...
- Gdzie i w czym Andy? - pytam.
- Co?
- No właśnie w tym mi pomożesz - Meredith siada obok mnie.
- Ja? Czy to nie domena matek?
- Ja ci mogę pomóc - wtrąca się uprzejmie Alex. Mrożę ja spojrzeniem, ale nie zwraca na mnie uwagi - Znam wiele dobrych lokali i mogę ci zaprojektować suknie.
- Naprawdę?
Opuszcza mnie cała energia. Mama ją kocha, tata uwielbia. Zabierze mi nawet Meredith?
- To strasznie miło z twojej strony! Co do sukni zastanowię się jeszcze, ale lokal wybiorę z Liv.
Aż mi szczęka opada. Przesłyszałam się?
- Liv ma szósty zmysł jeśli chodzi o organizacje przyjęć. Szkoda, że cię nie było na ostatnim. Zrobiła wszystko perfekcyjnie.
- Ukryty talent - Alex uśmiecha się do mnie ale nie ma w tym cienia sympatii.
Unoszę wysoko głowę i czekam aż pierwsza odwróci wzrok. A musi, bo mama zaczyna coś do niej mówić. Stacy wchodzi z jedzeniem. Nie mogę uwierzyć, że Meredith zrobiła to naprawdę. Odrzuciła pomoc najlepszej stylistki i właścicielki agencji modelek, żebym ja jej pomogła! Sięga pod stół i łapie mnie za rękę. Zerkam na nią zaskoczona, ale tylko mruga mi wesoło i włącza się w dyskusję. Dlaczego z każdym dniem mam coraz więcej pytań i żadnych odpowiedzi?! Mój wzrok wędruje do Stacy, która z pustą tacą wraca do kuchni. Patrzy na mnie z niepokojem, więc uśmiecham się do niej uspokajając. Cały czas była w kuchni, a z kuchni słychać każde słowo wypowiedziane w jadalni...
- To będzie dokładnie tydzień po wyborach! - mówi tata.
- Myślałam, że bardziej skojarzysz to z moimi urodzinami - rzuca z wyrzutem mama. Wszyscy zaczynają się śmiać, a ja łączę się z tatą w rumieńcu. Też zapomniałam... Ostatecznie chce mi się śmiać! Naprawdę to dopiero popołudnie jednego, jedniutkiego dnia?
- Co o tym sądzisz Liv? - pyta Andy. Cholera nie mam pojęcia o czym rozmawiali... A co mi tam!
- Tato rezerwuje na weekend Portsmouth.
Wszyscy patrzą na mnie zaskoczeni.
- Dobrze - odpowiada w końcu tata - Ale nie o tym rozmawialiśmy.
- I jutro przyjeżdża Preston.
Ręce wszystkich (poza Alex) opadają.
- Byłem pewien, że tak to się skończy! Jedziesz do Portsmouth z Samiją?
- Nie.
Tylko tyle. I na końcu uśmiech do Alex, która zbyt mocno ściska widelec. Jakie to przyjemne!!



3 komentarze:

  1. Szaleństwo świąt mnie dzisiaj pochłonęło bez reszty, więc stąd późna pora publikacji! Pozdrawiam Was serdecznie!!

    Ciągle w Bomerowym szoku
    Nikki

    OdpowiedzUsuń
  2. Wczoraj mnie coś pochłonęły jeszcze porządki i w ogóle zamieszanie w domu, ale dzisiaj już oprzytomniałam. :D
    Życzę Ci wszystkiego najlepszego na te święta, Nikki. :) Rodzinnej atmosfery, dużo pisanek, dobrego żurku, mokrego? Dyngusa i dużo zajączków. Żeby Cię jeszcze za bardzo nie oszukali w Prima Aprilis.:P Podsumowując, wszystkiego najlepszego w nasze zimowe Święta Wielkanocne.

    Wierna Fanka. :)

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!