poniedziałek, 4 marca 2013

Windy Hill Rozdział 12

Dziwi mnie prosta, minimalistyczna garderoba do jakiej nas zaprosiła. Koncertuje dzisiaj w Grand Hall i właśnie tutaj na godzinę przed próbą umówiła wywiad. Niczego sobie toaletka, stojak z ubraniami i dwa krzesła... Tyle!
- Dobrze, że chociaż jest na czym usiąść - mruczy Ced. Ubrany jest w wytarte jeansy i koszulę w kratę. Bardzo młodzieżowo. Ja zresztą też uderzając w jej styl mam na sobie jeansową spódnicę o kroju bombki i prostą białą bluzkę z długim rękawem. Moje włosy robią dzisiaj co chcą swobodnie okalając mi twarz milionem loków. Wielkie, białe koła w uszach są prawie niewidoczne.
- Trema? - Ced lokuje się na jednym z krzeseł i sprawdza dyktafon.
- Jeszcze nie - uśmiecham się.
Drzwi się otwierają i wchodzi Lilly.
- Cześć - uśmiecha się do nas.
- Cześć - podchodzę do niej - Jestem Olivia, a to Cedrik - przedstawiam nas i podajemy sobie dłonie. Jest tak zupełnie inna niż na wszystkich zdjęciach, że ledwo ją poznaje. Jej włosy w ciemnym kolorze blond poprzetykane wieloma jasnymi pasemkami związane są w zwykły kucyk. Na twarzy nie ma ani grama makijażu, a ubrana jest podobnie jak Ced w jeansy i koszulę w kratę.
- Chcecie później zrobić jakieś zdjęcia?
- Byłoby super! - Ced serwuje jej swój firmowy uśmiech i dziewczyna lekko się rumieni.
- Wiec mam nadzieję, że nie będziecie mięli nic przeciwko jak się trochę pomaluje w międzyczasie.
- Czuj się jak u siebie!
Czy on z nią flirtuje?!
- Napijecie się czegoś?
Tak zaczyna się pierwszy wywiad w mojej karierze. Czy czegoś mnie uczy? Pokory i szacunku. Lilly jest słodka, jest młoda i jest naiwna. Mnie też ktoś już tak nazwał i prawdopodobnie miał rację, ale patrząc na Lilly nie można przegapić płomienia w jej oczach, kiedy mówi o śpiewie, racji w jej słowach, kiedy opowiada o pokonywaniu przeszkód i rumieńca na wspomnie o chłopaku i planach na przyszłość. Ona też została oceniona i zaszufladkowana. Jestem teraz w teamie Sweet Lilly, bo obie dostałyśmy po tyłku z tego samego powodu!
- Więc jeśli nie masz nic przeciwko przygotuje aparat.
- Jasne! Ja muszę się jeszcze tylko uporać z rzęsami - błyska w uśmiechu.
- Zawsze się sama malujesz? - pytam.
- Mhm. Chcę pokazać siebie, a nie czyjąś moją twarz, jeśli wiesz co mam na myśli.
- Doskonale wiem. Pomóc ci?
- Naprawdę mogłabyś? - oddycha z ulgą rezygnując z samodzielnego montowania rzęs. Odbieram od niej cały zestaw i bierzemy się do roboty podczas, kiedy Ced testuje różne ustawienia aparatu.
- Ty też się już przekonałaś jak paparazzi potrafią z niczego robić wszystko? - mówi Lilly w pewnej chwili.
- Wiesz co? Nie jest mnie w stanie ruszyć coś co oni o mnie wymyślą, ale ludzie, którzy w to uwierzą.
Doklejam drugą rzęsę.
- Wiesz, że to najmądrzejsze co można powiedzieć w tym temacie?
- Najbardziej prawdziwe. Gotowe.
Najśmieszniej robi się, kiedy Lilly próbuje otworzyć oczy i okazuje się, że jedna rzęska górna skleiła się z dolną. Oczywiście po krótkim zabiegu kryzys zostaje zażegnany, ale śmiechu i anegdot mamy aż nadmiar.
- Jak coś będę udawała, że puszczam oczko!
- No przecież jesteś słodka prawda?!
- Lepiej przełam wizerunek i załóż opaskę pirata!
- Tak taką z różową czaszką!
Sesja trwa kilka minut i jesteśmy gotowi do wyjścia.
- Miło było cię poznać - Ced podaje jej rękę.
- Gdyby wszyscy reporterzy byli tacy jak wy...
Ja na pożegnanie z bezradnym uśmiechem wyciągam z torby jej płytę i cienkopis. Wybucha śmiechem, kiedy nieśmiało podtykam jej oba przedmioty. Siada do toaletki i coś zawzięcie pisze na wewnętrznej stronie. Ściska mnie mocno oddając płytę.
- Powodzenia - szepcze.
- Wzajemnie. Będę trzymała kciuki.

- Nie jest taka zła... - mruczę kiedy jedziemy do redakcji.
- Jest całkiem fajna. Czasami można kogoś naprawdę źle ocenić.
- No... - bo i co mogę powiedzieć.
- Przepraszam Olivia... Za wczoraj - łatwo mu mówić, kiedy nie odrywa wzroku od ulicy, ale i tak jestem wdzięczna.
- W porządku. Już nie dopuszczę do takiej sytuacji.
- Gdybyś potrzebowała pomocy, albo pogadać...
- Dzięki Ced. Wczoraj było krucho, ale wystarczyło się przespać z problemem, żeby przestał być taki straszny.
Widzę jak sztywnieje i nie wie jak się zachować. Zapada absolutna cisza.
- Jezu nie powtarzaj tego nikomu! - uderzam się dłonią w czoło. Ced wybucha śmiechem, a ja zaczynam mu wtórować  Od razu lżej!

Wjeżdżamy na piąte piętro zajęci swobodną rozmową i dlatego nie od razu zauważam, że większość osób przygląda nam się ze zdziwieniem.
- Jak poszło? - pyta Clay od wejścia.
- Doskonale. Poskładam wszystko w całość, Olivia zredaguje i jutro rano będziesz miał na biurku.
- Ok. Prześlij wszystkie surowe pliki do Hilla.
- Się robi.
Nie obdarza mnie ani jednym spojrzeniem, ale też nie neguje mojego udziału. Nie jest źle!
Rozdzielamy się i każde z nas idzie do swojego biurka. Od razu sprawdzam maile. Zostało niewiele czasu do skończenia dniówki, ale zawsze coś uda mi się zrobić.
- Idziemy dzisiaj? - Brian w "przelocie" zatrzymuje się koło mnie.
- Jasne!
- Za pół godziny na dole - słyszę już z daleka, bo pędzi dalej.

Dzisiaj nie jestem w najlepszej formie do ćwiczeń, ale jedynie systematyczność może mi zapewnić odpowiednią kondycje. Prawie w ogóle nie biegam ograniczając się jedynie szybko marszu, ale i tak moje nogi tętnią zmęczeniem, kiedy w końcu zwalniam. Patrzę w lustro przed sobą i z konsternacją stwierdzam, że spociłam się jakbym przebiegła maraton... Na bieżnię obok mnie wchodzi całkiem niezły facet, więc od razu przykuwa moją uwagę. Nie wiem jak to się dzieje, że nasze mózgi zwracają uwagę na ciekawe obiekty zupełnie bez naszej ingerencji, ale tak się właśnie zadziało. Jeden rzut oka powoduje, że nogi gubią kolejność i łapię się poręczy w ostatniej chwili przed upadkiem stulecia.
- Wszystko w porządku? - mężczyzna wyciąga asekuracyjnie rękę, ale odpukać jego pomoc nie będzie potrzebna.
- Chyba mam już dosyć na dzisiaj - uśmiecham się oblewając największym rumieńcem na świecie - Ale dziękuję! - wyłączam bieżnie i na wszelki wypadek czekam aż się zupełnie zatrzyma.
- Do usług - facet posyła mi absolutnie doskonały uśmiech i już wiem, że uwielbiam te dwa dołeczki w kącikach ust.
Uciekam z bieżni i od razu na sąsiadujących rowerkach odnajduje Briana.
- Czy ty go widzisz?! - uczepiam się kierownicy.
- A czy ty pierwszy raz jesteś w NY? - wywraca oczami.
- To Bradley Moore!
- Wiem kto to jest - rozgląda się z zażenowaniem dookoła.
- Wiesz i nie piszczysz?! - uczepiam się go prawie zrzucając z rowerka.
- Daj mi jeszcze kwadrans i pogadamy ok?
- Tak zrozumiałam, że mam sobie iść!
Obrażona idę na ławeczkę pod oknem i udając, że odpoczywam ukradkiem przyglądam się facetowi. Bradley Moore to największy gwiazdor Broadwayowy. Gra we wszystkich najlepszych sztukach najlepiej kochanka, lub gangstera! Jest niesamowitym aktorem, tancerzem i śpiewakiem. Kimś, kim Rob prawdopodobnie bardzo chciałby być. Włada sceną Nowego Jorku. Jest niesamowity i nadal wolny! I zachwycam się jakby to miało jakieś znaczenie... Co z tego, że jest przystojny? Muszę się tego oduczyć i nabrać do siebie odrobinę szacunku. I zacząć marzyć o rzeczach bardziej osiągalnych...
- Ok pójdziemy gdzieś, gdzie jest mniej ludzi i wtedy możesz piać zachwytu - Brian z ręcznikiem na ramieniu staje przede mną.
- Wiesz co? Chyba pójdę już do domu...

- A klimat się ocieplił? - Stacy sprząta ze stołu.
- Chyba odrobinkę.
Wzięłam orzeźwiający prysznic, zjadłam pożywną kolację, opowiedziałam Stacy cały przebieg wywiadu i znowu odzyskuje energię.
- Ced mnie przeprosił, a Brian zachowuje się jakby nic się nie stało...
- Czyli niepotrzebnie tak się martwiłaś?
- No nie wiem... Musiałam brzydko potraktować Williama.
- To znaczy?
- Wczoraj...
- A. I nadal masz wyrzuty?
- Bo to nie jest jego wina z tymi paparazzi, a wyszło, że się na nim wyżyłam - oczywiście zgrabnie pominęłam w opowiadaniu część z Alex.
- Zachowałaś się bardzo rozsądnie i będzie ci za to wdzięczny.
Ale dzisiaj nie odezwał się słowem... A tak bardzo miałam mu ochotę opowiedzieć o swoim pierwszym wywiadzie.
- Idę przeczytać to co mi wysłał Ced. Jutro rano muszę to skończyć.
Stacy nic nie odpowiada, a ja przenoszę się do biblioteki. Mogłabym oczywiście skorzystać z kilku biurek jakie są w domu, ale lubię tu spędzać czas. Mam tu swój ulubiony kącik, czyli szeroki parapet wyłożony stosem poduszek i ciepłym kocem. Rozkładam się na nim i kładę laptopa na kolanach. Czytam artykuł naprędce sklecony przez Ceda i muszę przyznać, że jest całkiem niezły. Wymaga kilu poprawek, ale widać że nie pisał go amator. Biorę się za redagowanie i dodaje kilka słów od siebie dotyczących samej Lilly. Kiedy czytam efekt końcowy rozlega się ciche pukanie do drzwi.
- Liv... - to Stacy - Przyszedł pan Hill.
Po co? To moja pierwsza myśl. Następna się nie pojawia, bo tak to już się dzieje w jego obecności...
- Wpuść go - odpowiadam szybko. Przecież nie może myśleć, że nie chcę go widzieć, chociaż jeśli chodzi o miejsca publiczne to naprawdę nie chcę! Stacy zamyka drzwi, a ja szybko ogarniam wzrokiem swój strój. Kurcze! Dopasowana koszulka i luźne dresowe spodnie są mało... odpowiednie i nie w tym ma mnie oglądać, ale co tam! Nie zapowiedział się i jest już późna godzina, więc to z jego strony bardzo niegrzeczne.
Drzwi otwierają się energicznie i odnoszę wrażenie, że jego postać zajmuje większość pomieszczenia. Zamyka je sobą. Uderza mnie dziwne uczucie intymności w takim byciu z nim sam na sam.
- Cześć - jest nadal w garniturze. Kiwam tylko głową nie ruszając się z miejsca.
- Czy twoja gosposia myśli, że zrobię ci jakąś krzywdę?
- Zapewne tata kazał jej mnie pilnować.
- Nie mieliśmy dzisiaj okazji porozmawiać.
- Na pewno był pan bardzo zajęty - znowu budzi się we mnie to niepokojące pulsowanie wewnątrz ciała.
Wwierca we mnie spojrzenie i czuję się jak masło spływające po gorącej powierzchni.
- Rozumiem, że już się nie kolegujemy?
Podchodzi do parapetu i klnę w myślach, bo miałam nadzieję, że zajmie miejsce na fotelu.
- Nie - odpowiadam krótko.
- Dlaczego? - opiera się ramieniem o ścianę przy oknie. Góruje nade mną swoim potężnym ciałem i czuję się jak w pułapce.
- Ponieważ to co najmniej nie na miejscu.
- Dlaczego? - ponawia pytanie.
- Nikt się z tym dobrze nie czuje. Ludzie nie wiedzą jak mają ze mną rozmawiać, więc w ogóle nie rozmawiają. Boją się o to co panu powtarzam, a co nie.
- A ty się z tym dobrze czujesz?
- To nie ma znaczenia - fatalnie!! - Gdyby prowadził pan jednoosobową firmę nie byłoby problemu.
- Gdybym prowadził jednoosobową firmę nie byłoby wielu problemów - zamyśla się patrząc w okno, a ja mam chwilę, żeby mu się przyjrzeć. Jak mogłam kiedyś pomyśleć, że nie jest przystojny?! Mocna szczęka, kształtne usta, i łady nos. Zbyt długie włosy lekko podkręcające się na końcach spadają mu na wysokie czoło. I ten zarost... Jestem taka piekielnie ciekawa jaki jest w dotyku, że aż mnie swędzą dłonie.
- Powiedz Liv dlaczego? - wyrywa się z zamyślenie.
- Powiedziałam.
- Powiedz mi prawdę - przesuwa się minimalnie do przodu, ale mnie się wydaje, że zrobił wielki krok. Zaciskam zęby przytulając się do laptopa.
- Bo jest pan moim szefem i "kolegowanie się" nie jest w tym układzie możliwe.
- Jesteś pewna, że to jest prawda?
- Tak.
- W takim razie już nie jestem twoim szefem.
Laptop zsuwa mi się z kolan i William łapie go w ostatniej chwili. Odpina od zasilania i kładzie na jednym z regałów.
- Czy ty mnie właśnie wyrzuciłeś z pracy?!
- Z doskonałym skutkiem, bo znowu mówisz mi na "ty".
- Nie możesz mną tak wstrętnie manipulować! - jestem taka wściekła, że mogłabym go rozerwać.
- A ty nie możesz mnie tak degradować - jego emocje są nienaruszone i to tylko wzmaga moją wściekłość.
- Degradować?! Nie jesteś moim kumplem! Jesteś kimś ważniejszym, kimś wyżej, kimś komu muszę okazać szacunek! Gdzie tu degradacja?!
- Nie chcę być twoim szefem i mieć twój szacunek, jeśli nie będę miał twojej przyjaźni.
- Do jasnej cholery teraz już mamy być przyjaciółmi?! - odgarniam z twarzy włosy - Nie jesteś najcierpliwszy co?!
- A ty mnie okłamujesz. Tak widzisz szacunek? - błysk w oku zdradza, że jednak jakoś to przeżywa i od razu robi mi się odrobinkę lepiej.
- Okłamuje cię? Jeszcze nigdy nie byłam taka szczera!
- Rozmawiałem z Alex.
Trzy słowa, które gwałtowną kłótnie przeobraziły w doskonałą ciszę. Opadam plecami na ścianę i zaczynam obracać w palcach kraniec koca.
- Liv?
- Jeśli twoja dziewczyna, narzeczona, przyjaciółka czy kimkolwiek jest ma problemy ZE MNĄ - kpiąco wskazuje kciukami swoją skromną osobę - To znaczy, że ma poważny problem psychiczny i ja już nic na to nie poradzę.
- Co to ma znaczyć? - jego ostry ton podrywa moją głowę do góry.
- Skoro już dla ciebie nie pracuje nie muszę być grzeczna. Przykro mi, ale to prawda.
- Nie mówię o Alex! Mówię o tobie. Co jest nie tak Z TOBĄ?!
Chowam twarz w dłoniach podkurczając nogi pod siebie.
- Naprawdę trzeba ją postawić obok, żebyś dostrzegł różnicę? - mówię w koc, który wplątał się już wszędzie.
- Uważasz się za mało atrakcyjną? - niespodziewanie opiera dłonie o parapet pochylając się tym samym nade mną. Krew uderza mi do głowy zagłuszając wszystko inne.
- Nie mam problemów ze swoim wyglądem, ani nie jestem zazdrosna, więc nie mnie powinieneś o to pytać - wciskam się plecami w ścianę jak to tylko możliwe najmocniej.
- Masz i jesteś - uśmiecha się oglądając z bliska moją twarz - Tylko dlaczego? - mówi sam do siebie - Jesteś cholernie atrakcyjna Livi.
Jedyne czego bym teraz nie chciała to zobaczyć swojej twarzy. Nie sądzę, żeby cokolwiek było w stanie opisać tą czerwień. Wstyd spowodowany tym, że jest tak blisko, że zna moje emocje, że mu się podobam. Wszystko się kumuluje i z całej siły zaciskam dłonie na kocu, żeby go nie dotknąć.
- Rozumiesz? - chrypka zmienia się w warkot.
Nie potrafię wydać żadnego dźwięku, wykonać najmniejszego ruchu, żeby nie odkrył co się ze mną dzieje. W końcu odwracam głowę do okna i w zupełnej bezsilności zamykam oczy łapiąc oddech. Silna dłoń łapie mnie za szczękę i zwraca w mroczne, gorejące spojrzenie. Jezu może ze mną zrobić co mu się podoba, a ja nie będę się mogła się mu sprzeciwić. Przysuwa się tak blisko, że czuję jego oddech na twarzy. Teraz już zaczynam dyszeć i pragnąć. Jak odurzona narkotykiem wszystko prócz niego mam rozmazane. Rozchylam usta w oczekiwaniu na to co musi teraz nastąpić, ale usta mijają moją twarz... Pochyla się jeszcze bardziej i opiera policzek na moim. Och jest taki szorstki i tak wspaniale pachnie! Zahacza nosem o moje ucho. Nigdy jeszcze nie czułam takiego podniecenia. Kiedy jego nierówny oddech odbija mi się o szyję nie mogę się powstrzymać ani chwili dłużej. Łapę go jedną ręką za ramie, druga za szyję przyciągając jeszcze mocniej.
- Jutro - odzywa się chrapliwie prosto do mojego ucha - Przyjdziesz do pracy - delikatnie porusza głową trąc policzkiem o mój - I będziemy się dalej przyjaźnić rozumiesz? - jego ręka wędruje pod moje plecy wygięte w lekkim łuku w jego stronę i dotyka ich opuszkami - Rozumiesz Livi? - napiera policzkiem
- Tak - szepczę dotykając kciukiem zarostu. Jeszcze chwila, a oplotę go nogami i zedrę ten garnitur.
- Dobrze - unosi głowę i opiera czoło o moje - A następnym razem - wzrok ma mętny, a głos drżący - Następnym razem, kiedy zapytam w czym problem nie okłamiesz mnie i przyznasz, że robisz się mokra od samego przebywania ze mną w tym samym pomieszczeniu. Że nie możesz tego znieść i wtedy coś zaradzimy.
Moje gardło wydaje jęk, a usta wysuwają się w błaganiu o ugaszenie ognia.
- Jeśli to zrobię twoja niańka będzie musiała rozdzielać nas siłą.
Nawet nie wiem kiedy moje palce zaplątały się w jego włosy, nogi bezwstydnie rozchyliły, a pierś uniosła do góry. Całe moje ciało żebrze o niego. Podnosi się wyrywając z moich rąk.
- Śpij dobrze mała Livi.
Odwrót i szybki krok do drzwi.
- William!
- Nie Liv - wychodzi nawet nie zamykając za sobą drzwi.
Drżę jak w gorączce zakrywając się szczelnie kocem. Ja pragnę! Frustracja jaka się z tego rodzi wyciska łzy i zaciska zęby. Do jasnej cholery co się dzieje?! Chowam rozpaloną twarz w koc i wstrząsa mną szloch.
- Liv wszystko w porządku? - Stacy wchodzi do biblioteki - Jezu co się stało?
Jej ręka głaska moje włosy i czuję jak przysiada na brzegu parapetu.
- Liv co on ci zrobił?!
- Nic Stacy - unoszę mokrą od łez twarz - Zrobił cholerne nic!
Obejmuje mnie mocno i kołysze do momentu aż przestaje płakać.
- Nie rób tego kochanie - szepcze - Nie zakochuj się w nim.
- Jak mogę Stacy? Jak mogę się w nim nie zakochać? - to się nagle staje takie oczywiste, że nie widzę sensu nic ukrywać.
- Jesteś jeszcze za młoda i wiele rzeczy może ci się tylko wydawać. Czujesz zbyt dużo i zbyt mocno.
Siedzimy tak objęte aż prawie usypiam. Rejestruje jeszcze jej zmartwioną minę, kiedy patrzy jak wchodzę na górę. Usypiam natychmiast.

6 komentarzy:

  1. mmm... zapowiada się gorąco...:D hehehe
    extra!!!:D heheh wciąga mnie coraz bardziej ta "przygoda" nie mogę się doczekać następnego rozdziału...:D pozdrawiam Was;D buziaki :***
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uhuhu, kto wreszcie zagościł tutaj. ;) Pierwsze słowa od dawna i ja już muszę się zgodzić.

    Również Was pozdrawiam,
    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dawno nie byłyśmy w komplecie :D Cieszę się okropnie, że Wam się podoba!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. oj od razu tak dawno...:D ja nie mam czasu, ale staram się codziennie odwiedzać MyStory tyle ze nie mam czasu na komentarze:) wybaczcie:) :***
    M.

    OdpowiedzUsuń
  5. Grunt, żebyś miała od czasu do czasu chwilę na przeczytanie rozdziałów ;) Całą resztę wybaczamy ! :D

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!