środa, 27 marca 2013

Windy Hill Rozdział 22

- Tak na pewno jestem cała i zdrowa. Nic mi nie jest - zaczynam wywracać oczami, a mama kurczowo ściska mnie za rękę.
- Nic cię nie boli? Nie trzeba wezwać lekarza?
I tak w kółko od kilkudziesięciu minut. Oszaleje! Mam ochotę wykrzyczeć, że wszystko mnie boli! Od dzikiego seksu jaki uprawiałam z moim szefem, a waszym przyjacielem, obecnym tu Williamem Hillem już drugi weekend z rzędu.
- Williamie nie wiem jak ci dziękować - odzywa się po raz tysięczny tata. William też za chwilę oszaleje. Widzę to wyraźnie, kiedy po raz tysięczny odpowiada, że nie ma sprawy, mną się nie przejmuj i tego typu frazesy mające na celu zamknięcie ojca. Siedzę z mamą i Meredith po obu stronach na kanapie, a William po ciągłym zapewnianiu, że włos mi z głowy nie spadł i spędzenie weekendu ze mną i Sami nie było żadnym problemem usiadł na sąsiednim fotelu. Mój brat i ojciec nie ruszają się zza moich pleców. Co chwilę któryś z nich przeczesuje mi włosy. Boję się ruszyć, boję się odezwać i boję się patrzeć na Williama. Dlaczego nie przewidziałam, że to będzie takie okropnie niezręczne? Chcę żeby wiedzieli, nie chcę tego ukrywać, ale kiedy stanęłam przed faktem nie potrafię złożyć porządnego zdania. Nie umiem im tego powiedzieć. Zresztą jak? Nie mam pojęcia na czym stoję, bo William nie chciał ze mną rozmawiać! "Mamo, tato mamy romans". "Wiecie, lecę do Europy z Williamem! A tak w ogóle wspominałam, że ze sobą sypiamy?" Co za kretyński pomysł!
- A Sami? Jak ona to zniosła?
- Myślę, że całkiem nieźle się bawiła - ciekawe czy jest jeszcze z Hugo?
- Co takiego?
Cholera oni mówią o ataku!
- Nic... - dukam - Żart taki...
- Kiepski - ruga mnie Andy.
- Ale jesteście opalone! - panicznie chcę już zmienić temat. Zarówno mama jak u Meredith wyglądają pięknie nawet takie zmęczone i zmartwione.
- Tak - burczy mama w końcu mnie puszczając i opadając na oparcie - Leżeliśmy przy basenie podczas, kiedy tobie groziło śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Co ty wygadujesz! Co by zmieniła wasza obecność?
- Uderzyliby we mnie, a nie w ciebie - odpowiada za nią tata.
- Nie. Uderzyli by dokładnie tak samo i nic by mi nie zrobili, bo nic by przez to nie osiągnęli - brzmi jak coś oczywistego. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?
- Dokładnie też tak uważam - odzywa się po dłuższej ciszy William i aż drgam patrząc w jego stronę. Spuszczam wzrok, bo jego oczy skierowane są prosto na moje. Dlaczego tak się wstydzę? Bo się boję, że ktoś wyczyta coś z moich oczu.
- Ok - Meredith wypuszcza powietrze - Nic się nikomu nie stało - klepie się dłońmi w kolana i dopiero teraz rzuca mi się w oczy połyskujące szkiełko na jej palcu.
- O Boże Andy!! - wykrzykuję łapiąc ją za rękę. Piękny brylancik w złotej oprawie unosi się dumnie na opalonej dłoni.
- Tak mnie wystraszyłaś, że zapomniałam się pochwalić - Meredith uśmiecha z właściwym sobie uroczym zawstydzeniem.
- Gratuluje! - zarzucam jej ręce na szyję - Myślałam, że ten osioł nigdy się już nie zdecyduje!
Poduszka leci w moją stronę, ale w ostatniej chwili udaje mi się ją odbić i ostatecznie ląduje na ziemi. Andy podchodzi do nas i pochylając się obejmuje mnie mocno.
- Brawo braciszku.
Siada na oparciu i łapie Meredith za rękę, a ona się wtula w jego bok. Wyglądają na bardzo szczęśliwych. I ja też się cieszę.
- Dlatego tak bardzo naciskałem, żebyś z nami poleciała uparta kozo. Teraz żałujesz, że nie pojechałaś?
Nie. Za nic w świecie. Zostałam tu z najwspanialszym mężczyzną pod słońcem, który był najczulszym kochankiem i okazał się troskliwym przyjacielem.
- Macie już ustalony termin? - znowu zmieniam temat. Meredith odwraca się do mnie zaskoczona, ale nie komentuje.
- Liv dopiero weszliśmy do domu - mówi pobłażliwie - Jutro pójdziemy do pastora Lewisa. Chcemy jak najszybciej puki można w miarę przewidzieć pogodę.
- Czyli naprawdę niedługo - zamyślam się.
- Będziemy miały pełne ręce roboty i jeszcze kampania ojca - mama jest wyraźnie podekscytowana.
- Dobrze, że mogę się zaszyć w pracy i nie znosić tego cały dzień - prycham.
Zapada cisza. Cisza jak makiem zasiał, aż zaczynam słyszeć swoje serce. Mhm. Coś powiedziałam...
- Liv kochanie - odzywa się tata przechodząc do jednego z foteli - Dobrze jakbyś na razie odpuściła - mówi jak wtedy, kiedy mi musiał powiedzieć, że jednak nie polecimy do Hiszpanii, bo ma w tym terminie ważne spotkania. Tonem mówiącym "Jesteś już dużą dziewczynką i powinnaś to zrozumieć".
- Nie ma mowy - patrzę mu prosto w oczy.
- Wiesz, że teraz to będzie najrozsądniejsze.
- Tatku wiem, że się o mnie martwicie, ale nie będę się zamykała w domu na dziesięć spustów z powodu niezadowolonego wyborcy! Nie sądzę, że chowanie się jest rozsądne kiedykolwiek.
- Porozmawiamy o tym jeszcze dobrze? - wie jak mnie podejść. Zaserwuje mi gadkę o tym jak bardzo mnie kocha, jak bardzo polega na moim instynkcie i inteligencji, karze zrobić to co uważam za słuszne i chcąc nie chcąc zgodzę się na wszystko.
- Nie tato, to nie podlega dyskusji.
- Liv - wyraźnie się zdenerwował, a reszta rodziny jak to zwykle bywa przy naszych małych kłótniach wodzą wzrokiem ode mnie do niego.
- Luck - głos Williama znowu brzmi mi tutaj zupełnie obco i egzotycznie. Ojciec natychmiast skupia na nim całą uwagę. I ja też - Jeżeli Olivia czuje się na tyle komfortowo w tej sytuacji nie zabraniaj jej. Zapewnij jej bezpieczny transport do pracy i z powrotem, a w redakcji ja mogę cię zapewnić, że nic jej nie grozi.
Ojciec patrzy na niego z napięciem.
- Will i tak już zrobiłeś bardzo dużo - kręci głową. Och będzie teraz udawał wyrzuty sumienia? Jasne!
- To żaden problem - odpowiada zdecydowanie i... i bardzo miękko. Zerka na mnie, a prawy kącik ust podskakuje mu w uśmiechu. Chciałabym go teraz właśnie tam pocałować. Jest niesamowity! Odpowiadam nieśmiałym uśmiechem.
Kiedy on się odwraca, a ja po raz setny spuszczam wzrok zawstydzona odkrywam, że Meredith patrzy na mnie uważnie. Nie mogę powstrzymać rumieńca co tylko wzmaga jej ciekawość.
- W takim razie muszę się skontaktować z Prestonem.
- Nie musisz tato... Niepotrzebny wysiłek  Pewnie jest teraz gdzieś na drugim końcu świata.
- A zgodzisz się na innego ochroniarza?
- Jest mi to obojętne - wzruszam ramionami - Będę jeździła tylko do pracy i z powrotem. Nie mam zamiaru się z nim przyjaźnić.
Wszyscy poza oczywiście Williamem wyglądają na zdziwionych. I podobnie jak on ja również nie rozumiem dlaczego?!
- No to dobrze - odpowiada w końcu tata drapiąc się po brodzie.
- No pewnie, że dobrze. Jak wam się podobało w Indiach? - uśmiecham się szeroko - Zwiedziliście dokładnie cały hotelowy basen?
- Złośliwa! Byliśmy kilka razy na plaży - Meredith szturcha mnie pięścią w biodro. Auć! Dokładnie w tym miejscu mam siniaka po dłoniach Williama. I znowu muszę na niego zerknąć speszona. Rozmawia o czymś cicho z tatą, ale dokładnie w tej samej chwili zerka na mnie. Mam wrażenie, że Meredith o tym wiedziała i dlatego mnie tam uderzyła. Są tu dopiero nie dłużej niż godzinę, a ja już świruje. Wolałabym, żeby już poszedł, chciałabym poukładać myśli i oswoić się ze wszystkim. Ale kogo ja okłamuje! Nie on powinien wyjść tylko wszyscy inni. Albo jeszcze inaczej. Powinien wyjść a ja razem z nim. Udalibyśmy się do mrocznego domu w głębi lasu z dala od mojej rodziny i innych ludzi i tam na spokojnie dokończyć rozmowę. Mama zaczyna mi opowiadać co widzieli w Bombaju i New Delhi. Docierają do mnie tylko strzępki wypowiedzi akurat na tyle, żeby od czasu do czasu coś odpowiedzieć. Dyskretnie obserwuje jak William odchodzi z ojcem na bok i o czymś dyskutują. Staje do mnie bokiem, opiera się łokciem o gzyms kominka i pociera dłonią policzek. Zawsze tak robi, kiedy ma do powiedzenia coś niemiłego dla drugiej strony. Natychmiast robi mi się gorąco, ale ojciec nie wygląda na zaszokowanego. Raczej zmartwionego i bardzo poważnego. Na szczęście rozmawiają TYLKO o napadzie. William jest zupełnie inny niż jeszcze godzinę temu. Twarz ma bardziej spiętą i nie wyrażającą żadnych emocji. Surową, ale godną zaufania. Wydaje się, że mówi rzeczowo i na temat. William - biznesmen i William - kochanek. Dwie zupełnie różne osoby. Z gorącego, kipiącego pożądaniem faceta zmienia się w opanowanego, sexownie chłodnego mężczyznę. Z mojego partnera zmienił się w partnera mojego ojca...
- A tata i Meredith pojechali na słoniach! Wyobrażasz sobie? - mama łapie mnie ze śmiechu za rękę.
- O! Nie bałaś się? - udaje zainteresowanie.
Meredith tylko kręci przecząco głową, ale nic nie mówi.
Tata coś mówi wpatrzony w dywan pod stopami, a William patrzy na fotografie ustawione na kominku. O nie!! Tam jest TO zdjęcie! Zupełnie o nim zapomniała i teraz aż niespokojnie przesuwam się do przodu. Patrzy prosto na nie, a ja się czuję jakby ziemia się pode mną zapadała. Cholerne, zapomniane zdjęcie!! Jestem na nim w cheerleaderskim stroju o którym mu opowiadałam. Jestem na nim w pełnym szpagacie a koledzy z koszykarskiej drużyny trzymają mnie za nogi na zgiętych, wyciągniętych w górę rękach napinając mocno bicepsy. Trzymają za obie moje nogi jakby były sztangami. Mało tego pochylona mocno do przodu opieram się łokciami o ramiona dwóch innych, którzy z rękami założonymi na piersi i całują mnie w policzki z obu stron. Jestem szeroko uśmiechnięta i unoszę kciuki do góry. Wygraliśmy wtedy... Williamie nie patrz na to! To było dawno i jest zupełnie nieistotne.
- Ok, może zjemy jakąś kolację? - znowu podskakuje na dźwięk głosu mamy.
- Zdecydowanie. Nie znoszę tego jedzenia w samolotach! - marudzi Andy.
- Williamie zostaniesz na kolację prawda? - pyta mama.
Proszę zostań! Nie, lepiej nie... Chociaż? Niech zostanie, niech jeszcze nie wychodzi! Ale jak zniosę to skrępowanie przy stole? Po jednym spojrzeniu, czy komentarzu wszyscy się wszystkiego domyślą! Musi już iść. Ale chcę iść z nim! Boże za chwilę oszaleje!!
- Niestety mam jeszcze trochę pracy - William decyduje za mnie - Muszę już iść.
Nie obraził się chyba o to zdjęcie? Robi mi się zimno. Podchodzą z ojcem bliżej i pomimo dzielącej nas odległości prawie połowy sporego salonu wydaje mi się, że mam jego rozporek na wysokości twarzy. Wbijam wzrok w dłonie.
- Jaka szkoda - odpowiada niczego nieświadoma mama.
- Myślę, że niedługo się spotkamy - odpowiada przyjaźnie.
Rusza powoli do wyjścia, a mama wstaje i całują się w policzki na pożegnanie. Jestem kompletnie sparaliżowana. Co jak będzie mnie chciał pocałować? Serce mi dudni, a policzki płoną.
- Do jutra Liv - mówi.
- Cześć! - odpowiadam zbyt głośno, zbyt wesoło i niepotrzebnie śmiało. Kiedy rusza do drzwi przysięgłabym, że się uśmiecha. Muszę wstać. Dłużej tego nie wytrzymam i uwięziona we mnie energia za moment eksploduje rozrywając na strzępy. Muszę iść schować to zdjęcie!
- A Williamie jeszcze jedno! - woła mama zrywając się z miejsca. Obydwoje jak na komendę odwracamy się do niej, ale patrzymy na siebie - Nie orientujesz się, czy Alex jest bardzo zapracowana?
Otwieram usta łapiąc powietrze. Jakbym dostała w twarz. Od własnej matki!
- Jutro wraca z Paryża - odpowiada William - Pewnie zrobi sobie kilka dni przerwy.
Co? Skąd wiesz i po co to wiesz?!!
- Czy przekazałbyś jej moją wizytówkę? - mama bierze ze stoliczka małą elegancką torebeczkę i wyciąga z niej złoto-beżową karteczkę - Mam do niej kilka pytań i jest coś w czym mogłaby nam pomóc. Jakby miała sekundę niech do mnie zadzwoni.
William odbiera od niej wizytówkę i chowa ją do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Przekażę jak tylko się spotkamy.
Że co?!! Coś ty powiedział?!
Nie patrzy już na mnie, nie zerka, nie sprawdza reakcji.
- Do widzenia.
Wychodzi.

Przecież jak chce się z nią rozmówić musi się z nią spotkać prawda?
- Więc spędziłaś cały weekend w domu Hilla? - pyta Meredith.
- Tak. Zamiast imprezy w domu siedziałam w środku lasu i słuchałam dźwięków natury - ale jestem zła! Tylko dlaczego? Chce z nią zerwać, chce się ze mną spotykać i chce ze mną lecieć do Europy!
- W środku lasu? - Meredith otwiera szerzej oczy.
- Tak - zbywam ją.
- William mieszka przy Heckscher State - wyjaśnia tata - Niedaleko zjazdu na Forty Foot Road.
Nie miała pojęcia gdzie byłam!
- Piękny, kolonialny dom prawda Liv? - dodaje mama.
- Tak.
Spotka się z nią i jej powie, że to koniec, że spotyka się z kimś innym i... Na pewno to zrobi!
- Liv czemu nic nie jesz? - mama podsuwa mi sos szpinakowy.
- Bardzo się cieszę, że już jesteście - kłamstwo, kłamstwo, wstrętne kłamstwo! Ale skutkuje, bo obejmuje mnie z rozrzewnieniem.
- Strasznie za tobą tęskniłam skarbie.

- Liv do ciebie - Andy rzuca mi kopertę na pusty talerz po płatkach z mlekiem. Czyżby już brakowało mi spokojnych śniadań w towarzystwie Stacy? Biorę szary papier o czytam adresata. Upland Hill?? Prawie ją rozrywam i wyciągam dwie białe kartki z próbnym wydrukiem artykułu. Z formą w jakiej będzie wydany.
"Zwykła niezwykła" - tak brzmi tytuł. Obok jest zdjęcie Sweet Lilly uśmiechającej się uroczo na tle stojaka z ubraniami.
- To mój wywiad!
- Co? - Andy wyrywa mi go z ręki.
- Oddaj! - wyciągam się przez szerokość stołu przewracając pusty dzbanek po mleku.
- Jakbyście mięli po pięć lat - wzdycha tata składając gazetę - Naprawdę?
Podchodzi do Andy'ego i czyta mu przez ramie.
- Oddajcie mi!
- Pięknie kochanie. Autorstwa Olivii Shelly i Cedrika Woodberry - mówi z dumą.
- Chyba jednak nie najlepiej - prycha Andy - O dwunastej u mnie.
Udaje mi się w końcu wyrwać kartki. Z piekącym rumieńcem przechodzę do samego końca. To pismo Williama.

"O dwunastej u mnie"

Uff! Nic więcej. Jak dobrze!
- Pojedziesz z Antonem - mówi tata.
- Ok. Później idę na siłownie, więc mam nadzieje, że nie uczepi się bieżni obok!
- Ma tylko mieć oko na otoczenie - odpowiada uśmiechem.
Anton to jeden z zapasowych ochroniarzy. zawsze towarzyszy nam na jakiś uroczystościach i zawsze jest pod telefonem. Ma co najmniej pięćdziesiąt lat, ale już na pierwszy rzut oka widać, że lepiej z nim nie zaczynać. No niech będzie, chociaż i tak ustalę z nim swoje zasady!

- Cześć! Jak weekend? - od wejścia wita mnie Brian - Impreza się udała? - widzę jak wodzi po mnie wzrokiem.
Nie przez przypadek jestem w lnianych, beżowych spodniach i podobnej marynarce, białej bluzce i szpilkach. Idę na lunch do szefa. Na biznesowy lunch jak najbardziej...
- Ech impreza najlepsza z możliwych. Gorzej z początkiem tygodnia...
- Co się stało? - odprowadza mnie do biurka.
- W związku z zagrożeniem jakie niesie ze sobą kampania papa przydzielił mi ochroniarza - wolę wszystko teraz wyjaśnić niż później znosić zdziwione spojrzenia. Zdaje się, że nikt nie wie o garażowym zajściu.
- Żartujesz! A co z siłownią?
- Ma mnie tylko pilnować, a nie zarządzać moim czasem. Spokojnie!
- Ja cię mogę pilnować - unosi brew.
- Powiedz to mojemu tacie...
- Ok poddaje się.
Wybuchamy śmiechem.
- Czyli idziemy? - upewnia się.
- Minuta po skończeniu pracy na dole.

Jestem dzisiaj strasznie rozproszona. Nie mogę się na niczym skupić i po kilka razy biorę się od nowa za artykuł. Przysięgam, że Clay mnie dzisiaj zabije. Żaden talib tylko właśnie on. Czy William zrezygnuje z pięknej, światowej kobiety jaką jest Alex na rzecz dzieciaka, który się boi powiedzieć rodzicom, że z nim jest? Naprawdę może to zrobić?
Za pięć dwunasta wstaje od biurka i pędzę do windy zanim całe biuro zobaczy, że jadę na górę zamiast na dół. Nie wiem, czy kamerę w windzie też ma we władaniu, więc na wszelki wypadek opieram się nonszalancko ramieniem o ścianę i z najbardziej obojętną miną ziewam. Niech sobie nie myśli!
- Cześć Fred!
- Cześć Olivia! - facet ma płacone od uśmiechu czy o co chodzi? - Rozmawia przez telefon, ale możesz wejść.
Odruchowo przyklepuje włosy zanim uchylę wrota do jego komnaty tajemnic. Prawie piszczę wystraszona, kiedy drzwi się otwierają zanim zdążę dotknąć klamki.
- A w środę? - William z słuchawką przy uchu zaprasza mnie gestem do środka - W takim razie musisz mi wysłać kosztorys - zamyka drzwi idzie do okna - Nie da rady w tym tygodniu i postaraj się go nie wkurzać jak ostatnim razem - jest rozbawiony.
Kurcze Williamie co za metamorfoza. Nie wiedząc co ze sobą zrobić obchodzę biurko, siadam na jego fotelu i zaczynam się bezwstydnie gapić. T-shirt zmieniony na elegancką białą koszulę, bluza w doskonale skrojoną czarną marynarkę, jeansy w eleganckie spodnie z kantem. Jest pociągający na zupełnie inny sposób. Bardziej nieosiągalny. Jakby teraz tak pociągnąć za te przydługie włosy...
- A nie mogłabyś mi przywieźć?
Rozmawia z kobietą!
- Tak możesz do domu - uśmiecha się rozbrojony.
Przełykam ślinę i przestaje się gapić. Właściwie nawet przestaje się cieszyć, że tu jestem.
- Mhm - odwraca się od okna, ale nie zwracam na niego uwagi - Wzajemnie... Do zobaczenia. 
Zadziorek na paznokciu pochłania sto pięćdziesiąt procent mojej uwagi. Dopiero kiedy jego buty pojawiają się obok moich, a dłonie po obu moich stronach na fotelu podnoszę wzrok.
- Nie za szybko zasiadłaś na szczycie? - uśmiecha się szeroko. Co za piękny widok!
- Nie możesz mnie ganić za ambicje - odpieram również się uśmiechając.
- Ładnie tu wyglądasz - daje mi buziaka w usta, a ja odruchowo podrywam się za nim, kiedy się odsuwa - Posiłek stygnie madame - łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą.
- Będziemy tu jeść?
- Może bez pięciu gwiazdek i... krzeseł, ale tak.
Co za nastrój! Na stole leżą dwa styropianowe opakowania z japońskiej restauracji w której byliśmy.
- Dlaczego nie załatwiliśmy tego w ten sposób za pierwszym razem?
Staram się zatuszować jak wielką przyjemność mi tym sprawił.
- Nie sądzę, żebyś o mnie dobrze pomyślała, gdybym zaprosił cię na podłogę.
- Pewnie bym się zawstydziła.
- Zawstydziła?
- Co chcesz ze mną zrobić na tej podłodze.
Ze śmiechem bierze dwie poduszki z kanapy i rzuca je na ziemie.
- Proszę pani - kurtuazyjnie zaprasza mnie na jedną z nich. Zrzucam szpilki i sadowię się po turecku przy niskim szklanym stole. William siada obok jedną nogę podkurczając pod siebie. W opakowaniu, które mi podaje znajduje dokładnie to samo, co zamówiłam wtedy.
- Zapamiętałeś? - nie mogę ukryć zachwytu. Sięga za kanapę i stawia na stole dwie szklane butelki z sokiem pomarańczowym.
- Soku nie było... - haha, więc nie pamięta tak dokładnie jakby chciał!
- Nie lubisz sake.
- Zauważyłeś?!
- Nie potrafisz udawać. Jedz.
- No nie potrafię - mruczę smętnie.
Jemy w milczeniu. Ciszę mąci tylko cichy, jazzowy dźwięk trąbki. Coś jakby Armstrong, ale to nie on. Drugi dzień z rzędu nie mam w ogóle apetytu. Chyba mnie bierze jakaś grypa, bo żołądek mam ściśnięty. W mojej głowie pojawia się masa wątpliwości i on chyba zdaje sobie z tego sprawę. Czas zbyt szybko mija. Już dziesięć minut za nami i niedługo muszę wrócić do biurka przy którym będzie czekał Clay z karabinem maszynowym.
- Ok - William wyciąga mi pałeczki z dłoni i rzuca je na stół. Rozdłubałam wszystko prawie nic nie jedząc.
Siada na kanapę.
- Chodź tu - pokazuje palcem miejsce obok siebie. Z nieznanego powodu wolałabym usiąść na tej przeciwnej. Wstaje i siadam nie patrząc na niego.
- Czy masz jakieś wątpliwości? - zaczyna bez ogródek.
- W związku z czym? - nie wiem co mi da przedłużanie tego.
- W związku z nami Olivio - cały czas jest miły i prawie uśmiechnięty. Ok musimy w końcu postawić sprawę jasno.
- To nie są wątpliwości. Nie mam żadnych wątpliwości, że cię chcę - wygładzam spodnie obserwując ruch ręki.
- Mów Livi - zachęca mnie. Jest bardzo blisko, ale się nie dotykamy.
- Już to mówiłam - nabieram powietrze odpędzając rumieniec - Nie będę się tobą dzieliła - mówię tak stanowczo jak tylko potrafię.
- A więc o to chodzi.
Wiem jaką ma teraz minę... Przechyla głowę z zainteresowaniem patrząc na mnie przenikliwie. Analizując każdy ruch i każde mrugnięcie okiem. Dlatego nie mogę patrzeć na niego i ułatwić mu sprawy.
- Ja też nie chcę się dzielić tobą.
No tym razem muszę się spojrzeć. I to z rozbawieniem.
- Masz to jak w banku! - prycham. Nie jestem raczej znana ze swoich licznych romansów!
- Więc przestaniesz się spotykać z Brianem? - głos ma minimalnie chłodniejszy.
Mrugam szybko oczami otrząsając się z jego słów. No teraz to chyba się nie powstrzymam przed wybuchem śmiechu.
- Myślisz, że ja się spotykam z Brianem... w ten sposób?!
Milczy. Zaciska szczękę i milczy.
- Chodzimy razem na siłownię i koniec - naprawdę tak myśli!!
- I mamy zignorować fakt, że ślini się na twój widok i ledwo powstrzymuje ręce przed dotknięciem cię?
Uśmiecham się szeroko czując szczęście w każdej najmniejszej komóreczce ciała. Jest zazdrosny!
- Ok... Na twój widok ślini się absolutnie każda kobieta i absolutnie każda z miejsca wyobraża sobie to co ja miałam przyjemność doświadczyć. Masz z żadną nie rozmawiać - zakładam ręce na piersi i patrzę mu w oczy bojowo.
- O czym ty mówisz?
- Brian jest moim kolegą Williamie. Jeśli uważasz, że mogłabym cię zamienić na niego znaczy, że jesteś zakompleksionym idiotą!
Szczęka mu opada.
- Zakompleksionym idiotą?
- Tak.
- Olivio bądź proszę poważna przez chwilę - kręci głowa zdezorientowany - Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek kładł na tobie łapy.
- Williamie nikt nie położy na mnie łap, jeśli nie będę tego chciała, a nie chcę innych łap niż twoje.
- Nie możesz się umawiać z Cedrikiem?
- A co to za różnica?
- Wygląda na geja.
Zaczynam się śmiać. Ced gejem, a William niedorzecznie zazdrosny uważa, że Brian na mnie leci... W ciągu pięciu minut świat stanął na głowie!
- Możesz się uspokoić? - wcale nie jest mu do śmiechu.
Uspokajam się i poważnieje.
- Williamie nie chcę, żeby ktokolwiek inny kładł na tobie łapy i nie chce, żebyś się z nią spotykał - mówię to już zupełnie poważnie bez śladu uśmiechu.
- Livi jesteś zupełnie nieprzewidywalna i fantastyczna wiesz? - obejmuje mnie i przyciąga do siebie. Sztywny materiał marynarki drapie mnie przyjemnie w policzek.
- Williamie ja mówię poważnie. Nie mogę od ciebie wymagać, żebyś z nią zerwał, ale nie mogę też być jedną z kilku twoich dziewczyn. Przepraszam, ale muszę cię postawić w takiej sytuacji.
- Livi, Livi - mruczy mi we włosy - Wiesz jaki jest twój problem?
- A chcę wiedzieć?
- Nie zdajesz sobie sprawy z tego jak wyglądasz.
- Doskonale wiem jak wyglądam - aż za dobrze.
- Wiesz, że jesteś cudownie naturalna, oszałamiająco mądra, zaraźliwie radosna i piekielnie gorąca?
Tym razem nie udaje mi się nie zarumienić.
- Spójrz na mnie - unosi mi głowę i zatapiam się w ciemne oczy - Przestań się porównywać do Alex - mówi to o czym myślę i aż przestaje oddychać. To upokarzające!
- Jakże bym mogła - próbuję się odsunąć, ale za mocno mnie trzyma.
- Widzisz jak to na ciebie działa? To ty jesteś zakompleksiona, nie ja.
- Nie! Nie porównuje się do twojej dziewczyny Williamie. Aż taką masochistką nie jestem!
- Jesteś - uśmiecha się.
- Chcę już wrócić do pracy - wyszarpuje się, ale wzmacnia uścisk i nie mogę się ruszyć.
- Masz jeszcze czterdzieści minut. W czym czujesz się gorsza?
- Przestań! - we wszystkim...
- Skarbie czy twoja buzia jest brzydsza? - odwracam wzrok rumieniąc się - Wyjaśnijmy to sobie - jest nieustępliwy - Jest cudowna. Jest niewinna i niezakłamana, czyli tu się zgadzamy, że zupełnie inna niż Alex.
Zaczynam szybciej oddychać. Nie podoba mi się tor jakim podąża ta rozmowa.
- Myślałem  że już to przerabialiśmy w Waszyngtonie, ale nie ma sprawy, możemy jeszcze raz. Czy coś jest nie tak z twoim ciałem? Spytałaś kiedyś czy musisz postawić ją koło siebie, żebym dostrzegł różnicę...
- Nie chcę o tym rozmawiać - ze wstydu łzy wzbierają mi pod powiekami. Trzyma mnie w żelaznym uścisku i nie mogę odwrócić twarzy.
- Więc ja będę mówił. Uwielbiam twoje ciało Olivio. Od pierwszego momentu, kiedy je zobaczyłem w tej sukience na przyjęciu. A później kiedy kusiłaś mnie swoim dekoltem na obiedzie...
- Jakim dekoltem?! - dziwi mnie nienawiść dosłyszana we własnym  głosie.
- Stał mi przez cały deser.
Dreszcze przechodzą mi po kręgosłupie i sama przyciskam się do niego jeszcze mocniej.
- Nie mogę cie porównać do Alex, bo jesteście tak odmienne jak dzień i noc.
- Tak ona jest piękna i kobieca. Ja jestem dziecinna, niepoprawna i... - płaska, chłopięca, nijaka!
- Pieruńsko podniecająca. Nie potrafię się tobą nasycić. Myślałam, że zauważyłaś to już ostatniej nocy. Kiedy widzę twój tyłeczek wydaje mi się, że już dłużej nie wytrzymam, ale za wszelką cenę chcę więcej. Mógłbym nie wypuszczać twoich piersi z ust i nie wychodzić z ciebie w ogóle. Nie bądź taka ślepa kochanie. Przestań myśleć o niej. Nie będziesz nią nigdy i gdyby było inaczej nie byłabyś właśnie taka.
- Proszę cię - nie wiem o co. Sprawia, że tak bardzo go kocham. Nie powinnam aż tak bardzo.
- Nigdy, przenigdy się nie zmieniaj.  
Przytulam twarz do zagłębienia u nasady jego szyi.
- I nie wracajmy już do tego - dodaje - Uwierz mi, że nie wymyślam tego, bo nie mam powodu dla którego miałbym to robić.
- Williamie czy masz zamiar się z nią spotykać... Czasami? - to to chcę wiedzieć. Po tą wiadomość tu przyszłam.
- Nie, bo już nie chcę - odpowiada.
Nagromadzone napięcie opuszcza moje ciało.
- A czy powiesz mi kiedy zmienisz zdanie?
- Obiecuję pod warunkiem, że ty przestaniesz tak o sobie myśleć. Musisz mi uwierzyć Olivio.
- Wierzę ci.
- I być tylko moja.
- Jestem.
Obejmujemy się mocno. Kocham go tak strasznie. Jest paradoksalnie najbardziej nieuchwytną i jednocześnie stabilną częścią mojego życia. Nie chce Alex, bo ma mnie. Wierzę mu. Wierzę mu, a jeśli mnie zawiedzie nie uwierzę już nigdy w nic.

12 komentarzy:

  1. Hej!! Dawno nie rozmawiałyśmy :) Też nie macie czasu? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć. Osobiście jestem zawalona, ale już się chyba muszę przyzwyczajać. Bo to "zawalenie" coś nie przemija.. :D A dzisiaj uskuteczniam wiosenne porządki. Ale na rozdział zawsze mam czas, wczoraj już czytałam, ale nie miałam czasu nic napisać. Nadrabiam dzisiaj. ;)
    A i chciałam zwrócić uwagę, już nie pamiętam komu dokładnie, ale któraś dziewczyna napisała, że ta historia podobna jest do Spicy. Moim zdaniem nie. To są dwie odmienne historie, obydwie ciekawe i takie KURCZE! Podobny jest na pewno styl pisania, ale człowiek raczej nie potrafi go zmieniać. Trzeba by się bardzo postarać, ale po co, jeśli się ma znakomity... Prawda, Nikki!? :) Także ja chciałam tyle od siebie.
    A dla Ciebie, Nikki, gorące pozdrowienia i buziaki.

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hehe zapamiętałaś "kurcze" :D Miło :)
    Wydaje mi się, że jakby zestawić książki o podobnej tematyce to wszystkie są do siebie mniej lub bardziej podobne i tego się nie da uniknąć.
    Ja się dzisiaj pochorowałam i mimo nieograniczonej ilości czasu nie mogę sklecić ani jednego zdania. Próbuje czytać, ale też się nie mogę skoncentrować :/ Nie mówiąc już o wiosennych porządkach, które zupełnie odpadły! No cóż zwyczajny kiepski dzień!

    OdpowiedzUsuń
  4. Uh, to nie niefajnie.. Biedaczko, zapijaj sen herbatą z miodem i będzie lepiej! ;) Kuruj się, a nami, poprawka: mną(nie będę się wypowiadać za wszystkich:D) się nie przejmuj i pisz jak będziesz się czuła już dobrze.
    Życzę powrotu do zdrowia!!! Szybkiego :D

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Planujesz coś jutro wstawić może? ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Przykro mi, ale dopiero jutro :/
    Nie wiem czy Was to pocieszy, ale w trakcie mycia okien (wychodzi na to, że szyba jest moją muzą ;D) wpadłam na kilka fajnych pomysłów!! Sceny, które już odegrały się w mojej głowie wydają mi się całkiem niezłe ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. To widzę, że musisz mieszkać w jakimś zakątku Polski, gdzie nie pada śnieg. No chyba, że myłaś okna z akompaniamentem płatków śniegu?
    Ja tam się nie mogę doczekać tych okiennych wydarzeń :D

    Pozdrawiam,
    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  8. Hahahahaha! Właśnie sobie wyobraziłam jak musiałam wyglądać taka wystająca z tego okna w czasie śnieżycy i kontemplująca nad Winddy Hill :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziewczyny, jeśli chcecie sobie zepsuć humor i wpaść we wściekłość/depresje zajrzyjcie do postu "Christian Grey, a Gideon Cross" i zobaczcie ostatnie komentarze...

    http://my-all-love-story.blogspot.com/2013/02/christian-grey-gideon-cross.html?showComment=1364644704499#c1111147868754086575

    Ale lepiej nie zaglądajcie :/

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja mam lepszy komentarz: j a p i e r d o l e . . .
    Zdenerwowałam się, ale trzeba się chyba przyzwyczajać, że bardzo przystojni faceci są albo gejami, albo zostają "upiększeni" w photoshopie. Wcale nie inaczej jest z kobietami... Eh.

    wstrząśnięta ?
    Wierna Fanka.

    PS. Nie będzie już dzisiaj rozdziału, tak? :P

    OdpowiedzUsuń
  11. Rozdział się kończy, ale nie może... Będzie dzisiaj tyle, że za jakąś godzinkę. Kto teraz będzie Christianem?! Nie wiem, czy będę się mogła z tym newsem wczuć w film...

    OdpowiedzUsuń
  12. Ok, rozumiem. ;)
    Nie wiem, też raczej nie będę umiała. Straszneeee :( Mogłam się o tym nie dowiadywać :D

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!