czwartek, 30 maja 2013

Windy Hill Rozdział 48

Olivia wychodząc z domu w piątkowe przedpołudnie nie spodziewała się, jakie będą jej wieczorne przemyślenia na temat tego wszystkiego co ją spotka. To co obstawiała jako najprzyjemniejszy punkt miało się okazać trudną przeprawą, to co uznawała za najtrudniejsze przyjemną zabawą, co oceniała jako pracę, przyjemnością, a to czego w ogóle nie brała pod uwagę miało zaskoczyć. Ucieszyła się na widok swojego samochodu na podjeździe.
Zaplanowała intensywnie czas od rana do wieczora. Pierwszym punktem był salon i pracownia w jednym J.C na Soho, czyli w jej dawnej dzielnicy. Miał gigantyczną ilość różnych sukien, które szył ot tak z nudów. J.C był bardzo cenionym stylistą i projektantem - gejem oczywiście. Jego młody asystent chyba się w nim w sekrecie podkochiwał, ale mistrz miał swojego stałego i wieloletniego partnera. Był siwiejącym w bardzo uroczy sposób pięćdziesięciolatkiem o wiecznie rozmarzonych brązowych oczach. Sympatyczny dla tych których lubił, istny demon dla całej reszty. Olivie lubił bardzo głównie za to, że potrafiła z nim rozmawiać właściwie na każdy temat kompletnie ignorując jego orientację. Absolutnie uznawała to za coś tak normalnego, że mógł jej nawet opowiadać o problemach codziennych życia partnerskiego nie bojąc się żadnej krytyki, zdziwionego spojrzenia, czy śmiechu.
- Świat jest nadal bardzo dziki - zwykł mawiać - Zwłaszcza kraje lubiące się nazywać cywilizowanymi...
Weszła do białego trzy piętrowego studia usytuowanego dokładnie na rogu Thompson i Prince St. na przeciwko jej ukochanej cukierni Xocolatti. J.C narzekał, że skaranie z tymi pralinkami. Człowiek chce zrzucić parę kilo, a to cholerstwo razi po oczach bardziej niż słońce.
- Czeeeść! - krzyknęła i nie bacząc na parter od razu skręciła na górę do pracowni.
- Witaj!
Miał czarne połyskliwe spodnie, taką samą kamizelkę i fioletową koszulę ze stójką. Przemanewrowała pomiędzy stojakami i manekinami obwieszonymi całą obfitością krojów, materiałów i kolorów. Pocałowali się w powietrzu w policzki i mężczyzna obejrzał ją sobie z odległości wyciągniętych ramion.
- Jak zwykle prosisz mnie o coś niemożliwego... - mruknął zamyślony.
- A ty jak zwykle dasz radę - uniosła brwi.
- Sprawdźmy najpierw czy mi czasem nie schudłaś - wyciągnął z małej kieszonki centymetr - Jak się masz?
- Psychicznie bosko i strasznie jednocześnie... Fizycznie też pół na pół...
- Biedactwo... - objął ją - I właśnie dlatego cię nie przegonię, tylko postaram pomóc. Ale postarzeje się o kilka lat po tym ślubie...
- Wiesz o co cię proszę, ale tym razem mamy sytuacje wyjątkowo kryzysową... - musiała się mocno zebrać w sobie. Była świadoma, że to wszystko nie wzbudzi w nikim śmiechu, ani nie powinno jej to zawstydzać, ale w tej chwili nawet nie potrafiła mu patrzeć w oczy.
- Chcesz powiedzieć, że jest coś poza czasem, którego właściwie nie ma?
- Sam oceń - nie patrząc mu w oczy cofnęła się o krok, rzuciła torebkę na krzesło i po prostu ściągnęła bluzkę. Unosząc na niego niepewny wzrok opuściła ręce i wzruszyła ramionami - Nie wiem co z tym zrobić.
Williama się nie wstydziła pewnie dlatego, że on też nosił na sobie ślady walki. Gorsze niż ona. Przed nim nie musiała niczego ukrywać, ani krępować się go. Nie wiedziała czego się spodziewać po J.C, ale ktoś jej musiał pomóc z tymi ubraniami... Mężczyzna popatrzał na nią z takim smutkiem, że aż zrobiło jej się żal samej siebie.
- Co za potwory... - jęknął łapiąc się za ciemną szpiczastą bródkę. Chyba ją czymś barwił... Na pewno, bo nie miała śladu siwizny - Obróć się kochanie - zakręcił palcem wskazującym.
Olivia wykonała powolny obrót pokazując mu każdego siniaka i każda rankę. Było ich sporo zwłaszcza na rękach. Nie było mowy o wycięciach, bo na prawej nerce był jeden wielki siniak, a na brzuchu tuż nad pępkiem drugi. Nogi nie były ważne, bo suknia miała być długa, ale góra... Żeby wszystko zakryć potrzebny byłby sweter z golfem...
- Mój Boże Liv - J.C bezceremonialnie podszedł do niej i ją objął. Dziwnie się czuła stojąc w staniku w ramionach obcego faceta i gdyby nie był gejem musiałaby się mocno zarumienić - Chociaż dobrze, że ten twój William jest przy tobie...
- To najwspanialsza konsekwencja porwania...
- Byłem w szoku, że ktoś chciał ci zrobić krzywdę i prawie się wzruszyłem tym jak się poświęcił, żeby cię chronić - cofnął się, a Liv sięgnęła po bluzkę.
- Tak... Jest strasznie odważny... - zwłaszcza idąc do łóżka z piękną Alex...
- No! Jakbyśmy mieli takie ciała też moglibyśmy się niczego nie bać - roześmiał się.
- Ani się waż ślinić na mojego faceta! - pogroziła mu zupełnie poważnie.
- Proszę jaka zaborcza...
Zaczął grzebać w stosie materiałów równiutko poukładanych na wielkim stole.
- Wymyślisz coś? - zapytała bez większych nadziei.
- Już wymyśliłem i o ironio to będzie moje najszybsze i najbardziej kreatywne dzieło jakie stworzę!!
Zaczął ją ustawiać i przestawiać przykładając różne materiały, przerzucając je przez nią i obwiązując nimi. Mruczał coś pod nosem i notował na dużym arkuszu rozłożonym na stole kreślarskim. Po dwudziestu minutach wyszła zdyszana, zarumieniona i totalnie skołowana. Pobiegła tylko do cukierni po kilka słodkości dla Williama i już mogła wrócić do dalszego realizowania swojego planu. Było południe. To dobra pora na kolejny punkt. To była jej największa tajemnica i nie zdradziła się przed nikim. Nawet przd Williamem. Zastanawiała się nad tym wczoraj podczas zabawy z Pepper i stwierdziła, że tak strasznie jej na tym zależy, bo bardzo by się chciała wkupić z powrotem w łaski rodziny. Poczucie niesprawiedliwego potraktowania i bezwzględnego odrzucenia nie sprawiły, że przestała za nimi tęsknić. Wręcz przeciwnie. Kiedy złość zniknęła, a zniknęła właściwie natychmiast pojawił się straszny smutek, który starannie ukrywała. Zdarzały się momenty, że aż jej ściskało gardło na wspomnienie wieczornych godzin spędzonych na dyskusjach z tatą, albo oglądaniu katalogów z mamą. Bardzo jej ich brakowało zwłaszcza teraz kiedy wszystko było nowe i oglądała to w niemałym oszołomieniu wcześniejszymi wydarzeniami. Odepchnięcie bardzo ją bolało, bo byli to ludzie których kochała innym rodzajem miłości, ale tak samo mocno jak Williama i gdyby byli w niebezpieczeństwie zrobiłaby dokładnie to samo co zrobiła dla niego. Nawet nie zauważyła jak przejechała zakorkowane miasto. Po pierwsze jechała zupełnie instynktownie, a po drugie właściwie to się toczyła w ścisku taksówek. William musi ją nauczyć jak sobie z tym radzić... A jak to nie poskutkuje przesiądzie się na rower. W każdym razie ze zdziwienia aż nie wiedziała czy powinna skorzystać z wolnego miejsca parkingowego na tyłach Brodway Theater. Szansa, że jej się uda była jak jeden do miliona, ale musi spróbować! Mama się ucieszy z niespodzianki urodzinowej? Oszaleje!!

O drugiej udało jej w końcu zajechać na ulicę, która w zasadzie leżała prostopadle do Upland Hill. Uśmiechnęła się radośnie i z podekscytowaniem na widok szkliście czarnego budynku. "Robiłem wszystko, żeby mieć ją na co dzień". Kochany! Nie mógł z nią zjeść lunchu, ale Olivia zaproponowała deser na co z chęcią przystał. Teraz zastanawiała się gdzie by tu zaparkować. Najrozsądniejszym miejscem byłby parking podziemny Upland, ale po szczęśliwym w skutki, ale i tak przerażającym napadzie unikała ciemnych i pustych miejsc pod ziemią. Tyle że na jej powierzchni nie znajdzie miejsca na ani jedno koło... Nagle, kiedy już dojeżdżała do budynku wpadła na genialny pomysł. Chyba genialny... To się okaże jak podzieli się nim z Williamem... Chwilkę później parkowała już za czarnym mercedesem tuż pod frontowym wejściem. A co tam! W końcu sypia z szefem prawda?!! Wygładziła ubranie zanim weszła do środka. Nie jest już pracownikiem tego miejsca, a nawet jeśli kiedykolwiek jeszcze nim będzie nikt już nie będzie miał wątpliwości, że TAK!! Są parą!! Jest... jak to gazety określają takie relacje? A! Partnerką życiową Wiliama Hilla założyciela i filaru tego miejsca. Tego i jeszcze kilkunastu temu podobnych... Właściwie nigdy się nie zastanawiała nad jego władzą i majątkiem. Ma liczne kontakty na całym świecie, jest czołowym wydawcą w Stanach i szanowanym producentem. Kiedyś się zastanawiała jak trudne musi być prowadzenie dobrze prosperującej firmy w Nowym Jorku. On prowadzi ich tu kilka, a ma jeszcze więcej rozrzuconych po całym globie. Globie na który właśnie patrzała wchodząc do przyjemnie chłodnego holu. Ile musi wynosić jego majątek i dlaczego się w nim nie pławi?! Prawdopodobnie mógłby pływać w pieniądzach... De facto nie żyje jak nędzarz... Ma wielki dom, samochody, służbę, dwa samoloty i nie wiadomo co jeszcze, ale jej ojciec prócz samolotów ma przecież to samo, a nie jest żadnym milionerem... Nie ważne! Co ją może interesować poza tym, że jest!
- Dzień dobry - uśmiecha się do elegancko ubranej kobiety za kontuarem i przypomina sobie jak tu przyszła pierwszy raz wystraszona i zdezorientowana.
- Witam panią - odzywa się uprzejmie kobieta - W czym mogę pomóc?
Hmm... To, że jest nowa nie tłumaczy tego, że nie czyta gazety w której pracuje i nie wie co się dzieje z szefem...
- Przyszłam do... Do pana Hilla - Olivia stara się nie roześmiać.
- A czy była pani umówiona? - blondynka miło się do niej uśmiecha.
- Tak.
- Mogę prosić nazwisko? - sięga po słuchawkę.
- Olivia Shelly.
Nabiera powietrza, patrzy na nią mrugając i z zażenowanym uśmiechem odkłada słuchawkę.
- Przepraszam panno Shelly - kręci głową - Pan Hill zapewne już czeka - wskazuje jej dłonią windy.
- Mów mi proszę po imieniu - Olivia odwzajemnia jej serdeczny uśmiech i rusza na spotkanie ze swoim ukochanym.
W windzie mówi dzień dobry kilku osobom znanym z widzenia. Odpowiadają jej grzecznie i z rezerwą. Skąd to zna! Wszyscy się tak zachowywali, kiedy w prasie pojawiały się nowe plotki o jej romansie. Na ostatnie piętro dociera sama. Nikt nie jedzie do szefa... Srebrzysty hol przecina tylko jedna kobieta w czerwonej garsonce idąca na wysokich obcasach od strony gabinetu Williama do przeciwległego korytarza. Nie zauważa jej nawet rozmawiając przez telefon. Liv wzrusza ramionami i zastanawiając się czy czekoladki w torbie z logiem Xocolatti nie zlały się przez ten upał w bezkształtne masy. Przyspiesza skręcając w Williamowy korytarz. Freda nie ma przy biurku, a drzwi są uchylone.
- A Donovan? Miał być wczoraj - głos Williama.
- Przełożył na poniedziałek. Miał opóźniony lot musiałby ci się wbić na spotkanie ze Stephanie.
- Ok...
Olivia wchodzi cichutko pukając.
- Dzień dobry - uśmiech się szczęśliwa na widok Williama opartego łokciami o biurko i Freda pokazującego mu terminarz - Zarządzam przerwę. Możesz ją tam odnotować.
- Olivia - Fred wstaje z krzesła i podchodzi do niej. Jest mile zaskoczona, kiedy wita się całując ją w policzek - Zaryzykowałbym stwierdzenie, że porwania ci służą!
- Cześć! To nie porwania mi służą - patrzy znacząco na Williama - Mam coś dla ciebie! - otwiera torbę i wyciąga z niej niewielki marmurkowy kartonik. Fred cmoka zadowolony.
- Xocolatti... - aż przymruża oczy biorąc go z ochotą i przykładając do serca - Szefie czy tego chcesz, czy nie ja robię przerwę.
William obserwuje ich rozpierając się wygodnie w swoim fotelu.
- Szef też ma przerwę - Olivia kładzie resztę pakunku na biurku, które okrąża. William obraca się w jej stronę, a ta nie zwracając uwagi na Freda siada mu na kolanach i daje soczystego buziaka.
- Ja też dostanę czekoladkę? - pyta ją.
- Może...
Fred z uśmiechem opuszcza gabinet dokładnie zamykając za sobą drzwi.

- Są przepyszne - mruczy, kiedy Olivia karmi go już trzecią czekoladką - Czym ja sobie na ciebie zasłużyłem...
Siedzą na kanapie i swoim zwyczajem oparty z rękoma zarzuconymi na oparcie położył nogi na stole. Olivia umościła sobie miejsce pod jego pachą i oparta policzkiem o pierś swoje nogi zarzuciła na jego, bo do stołu nie sięgała...
- Trudny dzień? - zapytała, kiedy zamilkł i zamyślony patrzał w dal przez okna.
- Mhm - mruknął leniwie przeczesując jej włosy - Chociaż ty pewnie zdążyłaś już zrobić dużo więcej?
- Nie... Byłam tylko u J.C. Jest niesamowity wiesz? Chciałam cokolwiek z jego kolekcji. Musiałby tylko przerobić, ale on się uparł, że ma pomysł i będę miała na jutro nową sukienkę. Geniusz! No i jeszcze udało mi się załatwić prezent dla mamy!! Bo ma jutro urodziny wiesz? Nie sądziłam, że może mi się to udać, ale nic nie ryzykowałam próbując!
- No, ale się udało?
- Tak! To niesamowite... Nie mogę ci powiedzieć co to, bo właściwie każdy będzie miał niespodziankę, ale jestem pewna, że mama zwariuje ze szczęścia.
Znowu milczeli przez chwilę, a William zbierał się, żeby tym razem zepsuć jej humor. Nie wiedział, że to będzie wymagało do niego takiej odwagi, ale wszystko było lepsze od ukrywania przed nią czegokolwiek.
- Dzwoniła? - zapytał.
- Mama? Nie... Ale to nie ważne. Nie ważne przecież co zrobili, lub czego nie zrobili. Są moimi rodzicami i ich kocham!
Mówiła o tym swobodnie i otwarcie, ale w głosie można było wyczuć smutek.
- Nie martwisz się tym?
- Wszystko się ułoży i jesteśmy na najlepszej drodze do tego.
- Znaczy?
- Nie kłamiemy, nie oszukujemy, niczego nie zatajamy... Tylko muszą się pogodzić z prawdą i będzie w porządku.
William zdjął nogi ze stołu i wyprostował się nie wypuszczając jej z objęcia.
- Niepotrzebnie się oddalili, bo teraz zajmie im chwile powtórne zbliżenie się.
Pochylił się nad nią i pocałował w czoło. Uśmiechnęła się zerkając na niego ze swojej półleżącej pozycji.
- Obiecujesz, że to takie łatwe?
- Tak - roześmiała się, ale wyczuła jakieś dziwne napięcie w jego głosie.
- Ja też nie chcę niczego przed tobą ukrywać...
Zaalarmowana usiadła prosto i udając, że wcale nie poczuła strachu zwróciła się przodem do niego.
- Co się stało?
- Nic się nie stało i nic się nie stanie. Po prostu muszę zrobić coś co może ci się bardzo nie spodobać - mówił prawie nieśmiało.
Olivia całą siłę wkładając w zachowanie swobody tylko przechyliła głowę na bok zachęcając go do dalszej wypowiedzi. Nie wiedziała skąd, ale wiedziała. Już wiedziała.
- Kiedy rozmawiałem z Alex po naszym... uwolnieniu była za bardzo zdenerwowana, żebym jej cokolwiek wyjaśnił... Ale te wyjaśnienia są konieczne, dlatego spotkam się z nią dzisiaj, żeby to ostatecznie zakończyć.
Starała się nawet nie mrugać, starała się nie uzewnętrzniać paniki łapiącej ją za gardło. Cały wysiłek włożyła w nie zrobienie ani jednej miny zanim się odpowiednio nie uspokoi. Nie wiedziała, że cały jej wysiłek spełzał na niczym kiedy się spojrzało w wielkie spanikowane oczy. Zieleń nabrała ostrej barwy, a źrenice się rozszerzyły.
- Nie masz się czym martwić. Nikt nas nie zobaczy, nie będzie żadnej nowej afery, pojadę do niej, porozmawiamy i wrócę do ciebie na pewno wcześniej niż wczoraj.
- Mhm - pokiwała nerwowo głową i William od razu się zorientował co nie tak powiedział.
- Do firmy kochanie. Do niej do firmy.
Przełknęła ślinę, bo nie rozumiała co to zmienia. Przewinęły jej się obrazy z tego jak się kochali na biurku, na kanapie na której teraz siedzą i na podłodze... Co zmienia dom, czy biuro? Co to za różnica?
- W porządku?
- Tak - pewność siebie, która tak bardzo miło go wczoraj zaskoczyła zniknęła. Nie wiedziała jakim cudem go jeszcze nie błaga, żeby tego nie robił. Znowu siedziała przed nim wystraszona i poturbowana Olivia bojąca się wykonać najmniejszy gest. Zaklął w myślach. Szczerość nie oddala tak?! Objął delikatnie i przycisnął do siebie jej zupełnie sztywne ciałko.
- Muszę to zrobić kochanie, bo sama przyznasz, że paskudnie ją potraktowałem. Tylko porozmawiamy, pewnie dostanę niezły ochrzan i jak najszybciej wrócę do ciebie do domu. Nie bądź zła, ani smutna...
- Nie będę - pozwoliła się obejmować, ale ze swojej strony nie wykonała żadnego gestu.
- Nie wątp we mnie tak bardzo Livi... - schowała twarz w jego ramię i w końcu go objęła. Mocno jakby zależało od tego coś niezwykle ważnego. Huśtał ją dobre kilka minut zanim się odrobinę rozluźniła.
- Czy dostanę mandat za to, że zaparkowałam przy ulicy? Za tobą...
Zaśmiał się ze zmiany tematu.
- Nie kochanie. Jeśli chcesz możesz zaparkować na środku chodnika, albo wjechać do holu.
- To dobrze...
- Co dostanę dzisiaj na kolację?
- Dzisiaj oddałam ster Margaret...
Normalnie, czyli jeszcze parę minut temu powiedziałaby "na co tylko masz ochotę" i zaczęła wymieniać jego ulubione dania.
- Zleciłem już wyszukanie nam jakiegoś ładnego domu w okolicach Bacon St., albo przy jeziorze Fresh Pond.
- Tak? Będziesz miał daleko do pracy od jeziora...
- Niewiele dalej niż teraz. Jak wrócimy z Włoch będzie na nas czekało kilka ofert. Wyskoczymy w któryś weekend do Bostonu i je obejrzymy.
- Super.
Cóż za porywający entuzjazm...
- Pójdę już wiesz? - wysunęła się zgrabnie z jego ramion i w jednej sekundzie była w połowie drogi do drzwi - Muszę jeszcze pojechać do J.C i sprawdzić co on wymyślił, bo może jednak będę wolała coś gotowego, a później do Baltery te kwiaty...
- Kochanie poczekaj chwilę.
- Nie... Wiesz co są straszne korki o tej godzinie a ja nie mam twoich umiejętności, więc dojazd troszkę potrwa.
- Livi proszę cię... - powiedział błagalnie idąc za nią.
- Zobaczymy się wieczorem, powiesz mi na co masz ochotę i ci ugotuję dobrze?
Odwróciła się z uśmiechem, ale nie mogła nim zasłonić łez w oczach.
- Oliwko...
- Pa! - dopadła drzwi jakby ją ktoś gonił i jak wiatr pomknęła korytarzem mijając osłupiałego Freda niosącego filiżankę kawy.
William wyszedł za nią, ale zobaczył tylko zasuwające się drzwi windy. Oparł się plecami o ramę drzwi, a Fred zrobił to samo z drugiej strony.
- Są jakieś poradniki jak sobie radzić z Olivią Shelly? - potarł dłonią policzek.
- Masz okazję taki napisać.
- Wszystko spieprzyłem chroniąc ją kłamstwem. Teraz, kiedy byłem szczery uciekła...
- Musi ochłonąć. Nie wie co ze sobą zrobić, kiedy się zdenerwuje i może ją to przytłaczać, bo zwykle była panią sytuacji. Po prostu całuj ziemię po której chodzi, a niedługo dojdzie do siebie.
William patrzał na niego częściowo rozbawiony.
- No co?
- Mógłbyś się do nas wprowadzić na jakiś czas?
- Jadę za tobą do Bostonu, coś jeszcze?
William wziął ciężki oddech, przeczesał włosy i wrócił za biurko. Miał nadzieje, że nie jest na tyle zdenerwowana, żeby sobie zrobić krzywdę za kierownicą, ale z drugiej strony nie miała szansy się rozpędzić... A poza tym gdyby była zdenerwowana pół biedy, potrafił załagodzić jej nerwy. Ona się bała. Była wystraszona. Wmawiał sobie, że jej mija, ale kiedy tylko pojawił się jakiś problem, który swoją drogą wcale nie był problemem okazało się, że nic bardziej mylnego. Uciekła wystraszona. Tylko dlaczego od niego? On miał jej dawać poczucie bezpieczeństwa, a nie straszyć.

Olivia w otępieniu dojechała do kosmetyczki, chociaż wcale nie miała tego w planach. Od razu dała do zrozumienia, że nie ma ochoty na żadne rozmowy i w milczeniu patrząc ponuro za okno przeczekała manicure. Później czując się lekko chora podjechała do J.C. W coś ją ubrał, coś na nią założył, ukuł ją szpilką obracał i przesuwał z miejsca na miejsce. Czuła się jak pakowany prezent, kiedy warstwy zimnego materiału dotykały jej skóry. Mężczyzna cały czas coś do siebie mruczał zadowolony.
- Co ty na to? - postawił ją przed lustrem.
Po tych wszystkich zabiegach spodziewała się kaskad materiału zasłaniających całe ciało, ale było go zadziwiająco mało. Okręciła się dookoła i znowu popatrzała przed siebie.
- Mój Boże J... Jesteś wielki, wiesz?
- Wiem - odparł dobitnie - Dostaniesz ją jutro rano, tylko zapisz mi adres.
- Nie wiem jak ci się za to odwdzięczę, ale obiecuję, że coś wymyślę!
- Wystarczy, że obiecasz, że o następnym ślubie powiesz mi troszkę wcześniej.
Zaczęły ją ze stresu łapać jakieś skurcze żołądka. Ubrała się i właściwie była już gotowa do wyjścia, ale musiała sobie na chwilę usiąść.
- Wszystko w porządku? - J.C kucnął koło niej zmartwiony.
Czy wszystko w porządku? Zerknęła na zegarek. Była już czwarta. Alex właśnie uwodziła Williama. Czy było wszystko w porządku, kiedy jej ukochany pewnie właśnie uprawiał sex ze swoją "byłą"? Zbierało jej się na wymioty.
- Nie - wydusiła zanim wybuchnęła płaczem.

William po piątej już był w domu. Nie było jej... Miała jechać do Baltery Garden. Zaangażowała się w coś, nie powinien jej przeszkadzać. Ponieważ salon był zajęty przez rodziców zamknął się w gabinecie, usiadł na fotelu i postanowił obmyślić dokładny plan co i jak jej powie. Musi jej opowiedzieć nawet jakby nie chciała, bo będzie ich to dzieliło i ciążyło. Tak jak przewidział Alex była zbyt mądra na histeryczne sceny płaczu i awantury. I tak jak się spodziewał postanowiła mu pokazać z czego rezygnuje.

- Siadaj - wskazała mu miejsca na przeciwko siebie przy szklanym futurystycznym biurku - Napijesz się czegoś? - wstała kiedy usiadł i podeszła do przeszklonego barku.
- Nie dziękuję - nie umknęła mu obcisła szafirowa sukienka. Nie umknęły mu jej długie, zgrabne nogi i pełny, jędrny biust - Robisz jakieś interesy z Boyer'em? - wskazał kciukiem drzwi wyjściowe. Minął się z Marcelem w korytarzu.
- Czemu nie? - Alex ze szklanką wody przysiadła na brzegu biurka.
- Właściwie czemu nie... Posłuchaj - poprawił się przeczuwając co zaraz nastąpi - Jeszcze raz cię przepraszam. Postąpiłem jak prawdziwy drań i możesz mnie za takiego uważać, ale wtedy mi się wydawało, że to jedyne wyjście.
- Teraz byś postąpił inaczej?
- Teraz wiem, że mimo wszystko bezpieczniejsza byłaby ze mną.
- Co byś zrobił teraz?
- Zabrał ją do siebie i nie pozwolił nikomu skrzywdzić. Ale teraz to już nieważne. Stało się. Chciałem tylko powiedzieć, że mimo wszystko jest mi przykro, że tak cię wykorzystałem.
- Zrobiłeś ze mnie bohaterkę - odstawiła szklankę na bok i opierając się dłońmi za plecami odchyliła glowę przymykając oczy. Mhm... Zaczyna się - Przez chwilę się bałam, że będę narodowym pośmiewiskiem. Pokonana przez ledwo pełnoletnią dziewczynkę trzymającą się tatusiowego rękawa.
William przełknął wszystkie słowa jakie mu przyszły do głowy. Niech się wyżyje.
- Jesteś pewien Williamie? - spoważniała. Wyciągnęła przed siebie nogi i jej doskonała sylwetka prezentowała się przed nim w całej okazałości.
- Tak.
- Po wszystkim co przeszliśmy?
- Tak Alex.
- Po tych wszystkich szaleństwach? Po ostatnich wakacjach? Nie sięgając pamięcią tak daleko po ostatnim weekendzie?
- Jestem pewien.
- Naprawdę ją kochasz?
- Tak.
Zgięła nogi i zmieniła pozycję w ten sposób, że teraz ich kolana stykały się. Pomalowane na czerwono usta rozchyliły się w uśmiechu.
- Pociąga cię?
- Nie będę o tym z tobą rozmawiał.
- Chcesz być jej wierny?
- Oczywiście, że tak i nie rozumiem do czego zmierzasz.
- A nie przeszkadzało ci, że śpi parę pokoi dalej, kiedy brałeś mnie w hotelu?
Westchnął ciężko.
- Nie będziemy o tym rozmawiać.
- Nie wyglądałeś wtedy na zakochanego Williamie. Wyglądałeś na bardzo głodnego...
Zaczęła przesuwać stopą po jego udzie. William się zaśmiał i wstał.
- Koniec rozmowy.
Zapiął marynarkę i poprawił mankiety.
- Czy ona sobie zdaje sprawę jak wiele potrzebujesz? Czy wie z jakim okazem samca ma do czynienia?
Chyba zniszczyłby sobie reputację przyznając, że Olivia potrzebuje jeszcze częściej i jeszcze więcej.
- Nie przyszedłem rozmawiać o moim pożyciu Alex. Jeżeli nie możemy o niczym innym pożegnam się.
Kobieta znalazła się jakimś cudem tuż przy nim. Maluteńki kroczek przed nim. Tak malutki, że jej piersi dotykały jego marynarki.
- Przemyśl to sobie jeszcze Will - szepnęła łapiąc go za klapy. No cóż nie mógł się pochwalić taką szlachetnością jak Livi i powiedzieć, że nie poczuł absolutnie nic. Ale przynajmniej to co poczuł przy Alex było takim ułamkiem tego co czuł przy Olivii, że chyba nie wartym wspomnienia.
- Nie rozumiesz niczego - westchnął.
- Nie rozumiem jak możesz rezygnować z nas - pokonała ten maleńki kroczek przywierając do niego ciasno - Naprawdę tego nie czujesz? - przesunęła nosem po jego szyi całując ją tuż przy kołnierzyku - Jestem wilgotna od samego bycia przy tobie. Dotknij mnie. Proszę... Ostatni raz - ocierała się o niego w zmysłowy sposób. William uniósł dłonie i położył je w jej pasie. Jęknęła całując jego policzek.

Pukanie do drzwi przerwało mu rozmyślania.
- Proszę!
Do gabinetu weszła Margaret.
- Będzie pan teraz coś jadł?
- Nie. Poczekam na Livi.
- Może chociaż jakąś przekąskę?
- Dziękuję Margaret.
Gosposia się wycofała, a William zerknął na zegarek. Szósta... Ile jeszcze czasu powinien jej dać? Podszedł do biurka i uruchomił laptopa. Próbował pracować, ale nie mógł się na niczym skoncentrować. W końcu zaczął przeglądać oferty domów jednego z biur nieruchomości. Było ich całkiem sporo... Będzie w czym wybierać. Zadzwonił mu telefon, więc poderwał go szybko z blatu. Eh... Hugo.
- Tak?
- Ty też nie poszedłeś?
- Jakoś nie miałem ochoty.
- Pomyślałem, że jak dziewczyny się bawią, to my też gdzieś wyskoczymy?
- Samija poszła?
- No pewnie. Liv zorganizowała podobno niezłą imprezę.
- I z niej zrezygnowała.
- Jak to? Nie poszła?
- Nie... Nie chciała iść gdzieś beze mnie...
- Boi się?
- Na to wychodzi - no i jeszcze Boyer, który by się do niej przystawiał.
- Czyli nici z naszego prywatnego wieczoru kawalerskiego?
- Innym razem Hugo.
- W takim razie do jutra.

O siódmej postanowił do niej zadzwonić. Wściekł się, bo miała wyłączony telefon. Odczekał jeszcze piętnaście minut, po czym zdenerwowany opuścił gabinet.
- Gdzie idziesz? - zapytała matka.
- Jadę po Olivię.
- Daj jej spokojnie pracować. Nawet sobie nie wyobrażasz ile taka organizacja wesela pochłania czasu. Jutro będziemy oglądać piękne wyniki.
William się zatrzymał i przez kolejny kwadrans rodzice obserwowali jego nerwowe krążenie dookoła. W końcu wyciągnął telefon. Kiedy ten Olivii się nadal nie odzywał wybrał inny numer.
- Jack wychodzimy.

Nie obchodziło go jak wygląda miejsce, nie interesowały go ciekawe spojrzenia mijanych ludzi. Pędził na zewnętrzne patio poinformowany, że tam właśnie jest Olivia. Po drodze wymyślił milion wersji zdarzeń. Nawet to, że Boyer zauważając jej nieobecność postanowił do niej przyjechać i znowu ją dotykać. Kipiał wściekłością, kiedy wpadł w morze kwiatów. Ich zapach był tak intensywny, że aż się zatrzymał i zamrugał oszołomiony. Wszedł w jakiś inny wymiar. Wymiar obsypany białym kwieciem wszędzie gdzie nie spojrzał. Wow! Nieźle, naprawdę imponująco. Białe sześcioosobowe stoliki, białe krzesła, parkiet z jasnego drewna i na końcu kontrastowo czarna scena. Czarna scena na której brzegu siedziała jasna, drobna postać. Bardzo smutna i samotna. Ale na szczęście bez niechcianego towarzystwa! Podszedł do niej szerokim przejściem od drzwi między stolikami, przez parkiet aż do sceny. Jego wolne kroki odbijały się echem, ale Liv siedząca bokiem z lewą nogą wyciągniętą przed siebie, a prawą podkurczoną i ciasno objętą zdawała się go nie dostrzegać.
- Boli? - położył dłoń nad lewym kolanem. Ani drgnęła.
- Uderzyłam się - mruknęła smutno.
Nachylił się i pocałował je przez spodnie. Kiedy uniósł głowę smutne zielone oczy patrzały na niego z góry.
- Nie mogłem się doczekać kiedy wrócisz, więc przyjechałem - uśmiechnął się. Siedziała na takiej wysokości, że jej twarz była odrobinę wyżej niż jego. Było w niej tyle pytań i tyle niepewności... - Dlaczego siedzisz tu sama?
- Lubię zapach lilii i frezji.
- Musiałaś się napracować - rozejrzał się po girlandach z kwiatów rozwieszonych dosłownie wszędzie.
- Siedzę bezczynnie od godziny...
- Dlaczego nie wróciłaś do domu? - złapał ją za rękę i miał wrażenie, że drgnęła, żeby ją zabrać, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Pokręciła przecząco głową.
- Nie wiem.
- Czy nie chcesz powiedzieć?
- Wszystko już... załatwiłeś?
- Dawno temu...
- Byłeś już w domu? - zapytała zdziwiona.
- Kilka godzin temu kochanie. Czekałem i czekałem, aż w końcu przyjechałem po ciebie.
- Czemu nie zadzwoniłeś?
- Masz wyłączony telefon.
- Pewnie się rozładował.
- W każdym razie czekałem na ciebie z kolacją i umieram z głodu. Chodźmy.
To ją przekonało. Oparła się dłońmi o jego ramiona i wskoczyła w nie.
- Jesteś lekka jak piórko, wiesz?
Uśmiechnęła się i przytuliła.
- Dlaczego tak ode mnie uciekłaś popołudniu? - głaskał ją po plecach, a jej nóżki machały w powietrzu. Ledwo to powiedział cała zesztywniała - Przecież wiesz, że musiałem to zrobić dla własnego spokoju.
- Co musiałeś zrobić? - zapytała lodowatym głosem. Odsunął ją kawałek od siebie zdziwiony - Puść mnie - syknęła uderzając go w ramiona otwartymi dłońmi.
- Co ty...
- Puść mnie!! - szarpnęła się.
- Co ty robisz?! - puścił ją, kiedy tym chorym kolanem kopnęła go w udo niebezpiecznie blisko krocza.
- Mógłbyś się chociaż odrobinę wysilić, żeby mnie porządnie okłamać! - z tymi słowami zgięła się w pół łapiąc za kolano.
- O czym ty mówisz do cholery?!
- Masz mnie za aż tak wielką idiotkę?! Proszę cię idź już stąd! - mocno kulejąc dotarła do pierwszego ze stolików i opadła na krzesło. Ręce jej drżały.
- Olivia? - kucnął przy niej ogłupiały - Co ty sobie wyobrażasz w tej główce?
- Tylko to co widzę - uniosła dłoń i z pogardą szarpnęła kołnierzyk jego koszuli - Idź stąd... Możesz wyrzucić wszystkie moje rzeczy. Rozpalić wielkie ognisko i się ich pozbyć. Zostaw mnie.
Zerknął na kołnierzyk, popatrzał na dziewczynę z wyrazem nicości zionącym z oczu i się roześmiał. Ślad po czerwonej szmince... Możliwe, żeby miał aż takiego pecha? Olivia patrzała jak oparty łokciem o stół zanosi się śmiechem.
- Nie wiem Livi co z tym zrobisz, ale chyba rozerwę tą dziwkę jak mnie zostawisz - stwierdza - Zrobiła to specjalnie. Wiem, że mi nie wierzysz, ale nic na to nie poradzę, bo nigdzie nie dojdziemy póki nie zaczniesz mi ufać. Okłamałem cię jeden jedyny raz i to mówiąc, że cię nie kocham. Zasłużyłem sobie na takie traktowanie, czy nie już sama zadecydujesz. Zrobiła to celowo. Próbowała mnie uwieść nic to nie dało, więc spróbowała się znowu pozbyć ciebie. Poddaje się. Nie wiem już jak cię zapewnić, że od dnia w którym wrzucili cię do tego ciemnego brudnego pokoju ledwo przytomną jesteś i będziesz jedyna.
Podniósł się i usiadł na krześle obok. Położył łokcie na stole i oparł czoło na dłoniach.
- Nie mam już siły Livi. Tak strasznie potrzebuję powrotu do normalności, że myślałem, że oszaleje ze szczęścia jak cię zastałem wczoraj taką roześmianą. Poddaje się, bo już nie wiem co ci mówić i jak traktować, żeby nie oglądać tej nieufności na twojej twarzy. Przepraszam cię, że nie zauważyłem tego wcześniej - wskazał koszulę - Nic nie poradzę.
Zamilkł wpatrzony w gładki, biały obrus. Olivia nie spuszczała z niego wzroku. Siedzieli długo w całkowitym milczeniu pogrążeni w ponurych rozmyślaniach. Siedzieli by tak jeszcze dłużej, gdyby się w końcu nie podniosła z miejsca. William wyprostował się i popatrzał na nią gotowy prosić, żeby jednak nie odchodziła, ale ona usiadła mu na kolanach i przytuliła się mocno.
- Wierzę ci.
Jedno wypowiedziane zdanie zmieniło wszystko.
- Zawsze będę ci wierzyła, ale nie możesz się już z nią spotkać.
- Nie mam zamiaru.
- Musisz zrozumieć że tylko ona może mnie skrzywdzić i tylko jej się boję.
- Nie musisz się niczego bać. Nie spotkam się już z nią - całował jej włosy.
- Przepraszam, że cię kopnęłam...
- Będziesz musiała pocałować.
- Pocałuje.
- I nakarmić.
- Nakarmię.
Przyjemnie i dużo, dużo lepiej...
- Boli cię kolano?
- Jak cholera...
- Chodźmy do domu...
Podniósł się razem z nią i zaniósł do samochodu. W locie złapała torebkę.
- Daj Jack'owi kluczyki.
- Będzie śmiesznie wyglądał w moim samochodzie.
Popatrzyli na czarno czerwone Mini.
- Nie powiemy mu tego!



9 komentarzy:

  1. Przepraszam, że tak długo ale i tak nie jestem pewna, cz wszystko napisałam tak jak chciałam...
    Wierna nie możesz mi tego sprawdzać, bo sobie zepsujesz cały fun z czytania... :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Albo mi się wydaje, albo ten rozdział był jakiś bardziej rozbudowany od poprzednich... Widzę, że wprowadzasz w życie swoje postanowienie i pomysł na nowe opowiadanie. :D Bardzo, bardzo dobrze. Strasznie się cieszę! Rób tak dalej! :D

    Wierna Fanka.

    PS. No przecież żartowałam! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Powolutku się rozkręcam ;) Żeby się przyzwyczaić do nowych norm!

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozkręcaj się Nikki! :) Ważne aby iść ciągle do przodu! I like it :)
    Po wczorajszym pięknym dniu i opalaniu ...pierwszym w tym sezonie... z resztą dużo tych "pierwszych razy w tym sezonie" ognisko, grill... Dziś dzień wytchnienia i może uda mi się więcej czasu poświęcić dla Jeźdźca...
    Pozdrowienia i buziaki
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  5. Z Waszym wsparciem szanse rosną ;) Farciaro u mnie pada! No jak przeczytasz Jeźdźca i też załapiesz bakcyla to chyba otworzę specjalną podstronę na której już w trójkę będziemy płakać i wzdychać :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ej, bo ja zaczynam się stabilizować i już tylko raz na jakiś czas papieros wywołuje łzy. Hahaha, dzisiaj jadłam kapuśniak i mi się cholera jasna skojarzyło. I jestem głodna...

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja ostatnio regularnie wypiekam chleb i każę zjadać co do okruszka, więc rysa na psychice została na zawsze ;) A motyw z kapustą rzeczywiście był mocny... No cóż trzeba wybierać takie najmniejsze, nienawożone...

    OdpowiedzUsuń
  8. Zostaje, oj zostaje...

    Przewidujesz na dzisiaj nowy rozdział? ;)

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!