środa, 15 maja 2013

Windy Hill Rozdział 41

Rozerwie ich. Kiedy tylko będzie wiedział, że już może rozerwie ich na strzępy nie oszczędzając ani jednego. Połamie im wszystkie kości tak żeby zdychali w męczarniach. Podnieśli na nią rękę, więc sami napisali sobie taki scenariusz. William ułożył nieprzytomną Liv na wąskim łóżku jakie stało w kącie pod ścianą. Obejrzał z przerażaniem jej poranione, wykończone ciało. Nalał wody do miski w której dostał kolację i odtargał kawałek prześcieradła, które co prawda nie było najczystsze, ale nie było tu niczego czystego. Zaczął od dłoni i rąk. Tych małych kochanych rączek, które mógłby całować bez końca. Namoczonym materiałem wycierał je powoli i ostrożnie starając się nie podrażnić za bardzo drobnych ranek. Zacisnął zęby na widok wielkiego siniaka tuż nad lewym nadgarstkiem. Jakby w coś uderzyła. Przemknęło mu przez myśl, że to coś jej oddało, ale musiał to wymazać z pamięci, bo wizja rozbicia tych drzwi na drzazgi i pourywania im głów była zbyt kusząca. Policzek też miała otarty, a na szczęce sine ślady palców. Pocałował to miejsce.
We włosach miała pełno igieł, suchych liści i maleńkich gałązek. Las? Co musiała przejść, kiedy ją przez niego przewlekli?! Wczorajsza sukienka, w której tak ślicznie wyglądała jest zupełnie zniszczona. Zjechał dłońmi i spojrzeniem na jej nogi i pierwszy raz od niepamiętnych czasów miał się ochotę rozpłakać. Jeśli zobaczy... Jeśli ją tknęli... Furia wezbrała w nim tak mocno, że musiał na chwilę zamknąć oczy i poczekać aż się uspokoi. Jeśli zobaczy na niej jakiekolwiek ślady... Nie obchodzą go żadne ustalenia i żadne plany. Nic go już nie będzie obchodziło! Kiedy sięgnął do brzegu sukienki ręce mu drżały. Uniósł ją powoli wstrzymując oddech. Wypuścił powietrze z ulgą, bo prócz kilku niewielkich siniaków jej uda nie były w żaden sposób naruszone. W tym najdelikatniejszym rejonie nie miała żadnych śladów walki, żadnych otarć, a  bielizna była nienaruszona. Oparł na chwilę czoło na miękkim, ślicznym udzie nie mogąc się nacieszyć, że nie zrobili jej aż takiej krzywdy. Dopiero kiedy dotarło do niego, że owe udo jest lodowate poderwał się i sięgnął po marynarkę przerzuconą przez oparcie krzesła. Jest upalna, lipcowa noc dlaczego jest taka zimna? Otulił ją szczelnie zostawiając odsłonięte tylko nogi od kolan w dół. Wymienił wodę w misce i zaczął obmywać ranę na kolanie. Była płytka, ale spora. Musiała powstać po przewróceniu się. Zamknął oczy, a jego wyobraźnia ożyła wyobrażając sobie jak Olivia boi się iść przez las, a oni ją popychają. Przewraca się odzierając stopy i raniąc kolano. Straszna wizja... Myje jej stopy, zastanawiając się jakim cudem tu dotarła. Są aż napuchnięte i jest pewien, że gdyby była przytomna nie zniosłaby jego zbiegów. Kiedy skończył zsunął marynarkę otulając nią jej nogi, a sam położył się koło niej na boku, ułożył poczochraną główkę na swoim ramieniu i objął ją dając swoje ciepło. Mruknęła cichutko w momencie w którym jego usta dotknęły jej czoła.
- Śpij kochanie - szepnął - Musisz być silna.
Był absurdalnie szczęśliwy. Znajdowali się w niewoli u  niezłych popaprańców, będzie musiał ją przeprowadzić przez prawdziwe piekło, żeby ją uwolnić, była ranna i prawdopodobnie absolutnie przerażona, a jednak była tutaj w jego ramionach, mógł ją tulić, całować i czuć jej ciało. Już tak dawno go nie czuł... Zanurzył nos w jej włosach, ale musiał oczyścić przynajmniej ten fragment z paprochów, żeby móc wciągnąć jej zapach. Pachniała wiatrem i wodą. Odrobinkę żywicą z igieł, ale tylko troszkę. Pachniała Olivią. Małą słodką Oliwką, której już nie zostawi ani na sekundę. Choćby go nie chciała.

Kiedy się przebudził promienie słoneczne robiły co mogły, żeby nie pominąć żadnej szczeliny pomiędzy deskami w oknie. Mimo ich niewątpliwych wysiłków pokój i tak skąpany był w półmroku. Z okna przeniósł wzrok niżej na policzek dziewczyny na którym trzymał dłoń. Uśmiechnął się na widok pary zielonych oczu wpatrujących się w niego. Uśmiechnął się, bo one się śmiały.
- Cześć kapitanie - szepnęła całując go we wnętrze dłoni.
- Zasnąłem... - mruknął.
- Bardzo dobrze - odpowiedziała - Musisz być wypoczęty...
- Muszę cię pilnować.
- Na nic się zdasz jeśli opadniesz z sił - nie spuszczała z niego wzroku.
- Nie jest ci zimno?
- Nie.
Leżeli ciągle w siebie wtuleni. Było im gorąco, ale co z tego skoro mogli się bez przeszkód obejmować i dotykać? Ona głaskała jego policzek, a on całował ją po palcach, kiedy tylko znalazły się blisko ust.
- Jesteś cały? Nic ci nie jest? - była bardzo zatroskana. Aż mu się śmiać zachciało, bo właśnie się zastanawiał jakim cudem sama nie jęczy z bólu.
- Jestem przerażająco cały w przeciwieństwie do ciebie maleńka. Jak cię złapali? Co się stało po tym jak z nimi odjechałem?
- CIA wpadło chwilę po twoim wyjściu. Niezła afera - wywróciła oczami.
- Zabrali cię w jakieś bezpieczne miejsce?
- Mhm.
- Więc jakim cudem dopadły cię te dranie? Zaatakowali was?
- Nie... - pierwszy raz odwróciła wzrok - Sama do nich poszłam.
- Co takiego? - nie chcąc krzyczeć uniósł się na łokciu i popatrzał na nią z góry - Jak to do nich poszłaś?
- Ukradłam twój telefon, ukradłam magiczną kartę otwierającą wszystkie drzwi, przebiegłam przez ten cholerny las i przypłynęłam do ciebie.
- Przypłynęłaś? - musiał się bardzo kontrolować, żeby nie okazać złości, ale szczęka i tak mu drgała.
- Motorówką... Przywieźli mnie tu - zobaczyła wszystkie oznaki jego wściekłości i nie do końca wiedziała, czy to dobrze, że mu to powiedziała.
- Dlaczego to zrobiłaś? - usiadł, spuścił nogi na ziemię i przeczesał włosy.
- Powiedzieli, że cię wypuszczą. Taki im postawiłam warunek.
- Liczyłaś, że dotrzymają słowa? To jedne z najgorszych... - powstrzymał przekleństwo - Jak mogła być aż tak naiwna?! - jednak nerwy puściły - Livi czy ty sobie zdajesz sprawę co zrobiłaś?! Zaprzepaściłaś wszystko co udało mi się zrobić!
Zacisnęła usta i popatrzała na niego z wyrzutem.
- Nawet ty? - zapytała zawiedziona - Nawet ty będziesz miał do mnie żal?
Odwrócił się od niej i pooddychał przez chwilę głęboko patrząc w kąt pokoju, a kiedy już był spokojniejszy znowu podparł się na łokciu i pochylił nad jej twarzą.
- Kto miał do ciebie pretensje i o co?
- Kto i o co? - żachnęła się - Williamie to był jakiś koszmar. Nikt na mnie nie patrzał, nikt poza Carlsonem i Katsurą nie odzywał się do mnie normalnym tonem, a właściwie nikt się do mnie nie odzywał jak nie musiał!
Zaczesała nerwowo włosy, ale skrzywiła się jak poczuła w jakim są stanie.
- Alex? - zapytał cicho.
Odruchowo nie myśląc co robi dotknęła sinego śladu po jej palcach. William wychwycił to z rosnącym przerażeniem. Rzeczywiście ślady były zbyt małe jak na męską dłoń... Milczała przez chwilę zanim spojrzała mu w oczy.
- Pytasz czy była zła? Była.
- Jezu Liv - schował twarz w zagłębienie pomiędzy jej szyją a ramieniem i pozwolił się głaskać i uspokajać. Po niedługiej chwili jej dłonie sprawiły, że znowu zaczął odpływać w zapomnienie. Było mu tak dobrze...
- A twój ojciec? - nie mógł znowu zasnąć! Musi być trzeźwy i czujny. Uniósł głowę całując ją w szyję. Zaskoczył go smutek wymalowany na jej buzi. Dotknął jej ust i popieścił je opuszkami palców.
- Nie wiem kim jest mój ojciec - głos jej zadrżał - Jeśli ty to wiesz, mógłbyś mi powiedzieć?
- Powinnaś w końcu poznać całą prawdę - zerknął na zabite deskami okno - To niesprawiedliwe, że akurat przed tobą to zostało ukryte. To właśnie ty powinnaś się wszystkiego dowiedzieć pierwsza, bo to ty najbardziej obrywałaś.
Słuchała go z uwagą nawet nie mrugając.
- Ale najpierw mi powiedz jak się czujesz - pogładził ją po udzie pamiętając, że nie ma na nim żadnych obrażeń.
- Bywało lepiej, ale jest nieźle - odpowiedziała uśmiechając się.
- Nogi?
- Nie wiem. Boję się nimi ruszyć.
Usiadł i obserwując jej twarz zaczął je powoli odsłaniać podnosząc marynarkę.
- Spróbuj teraz.
Poruszyła palcami czekając na ból, później całymi stopami. Zmarszczyła nieco brwi, ale syknęła dopiero jak zgięła zbite kolano.
- Wyprostuj - powiedział szybko William - Jest tylko porządnie zbite, ale może ci dokuczać. Chcesz usiąść?
Kiwnęła głową. Objął ją i jak najdelikatniej pomógł się podnieść. Skrzywiła się tylko raz dzielnie zaciskając zęby.
- Skąd wiesz, że jest tylko zbite? Boli jakby było w kompletnej rozsypce...
- Dokładnie cię obejrzałem, kiedy byłaś nieprzytomna - kuca przy niej i łapie ją za rękę. Patrzy jak jej oczy rozbłyskują, a na blade policzki wypływa tak długo oczekiwany rumieniec - No nie mów, że będziesz się rumieniła, bo widziałem twoją bieliznę? - pyta z przekorą chcąc to obejrzeć jeszcze raz.
- Chyba będę - mówi i przełyka głośno ślinę. William czeka aż się wygodnie usadowi opierając plecami o ścianę i siada koło niej -Opowiedz mi o wszystkim - nie ma w jej głosie ciekawości, złości ani żadnego z tych niepotrzebnych uczuć. Raczej pobrzmiewa niepewność, czy aby prawda nie jest zbyt straszna.
- Znam twojego ojca już dosyć długo... Dwa lata... może dłużej - zaczął z postanowieniem, że zasłużyła na absolutnie całą prawdę - Jakieś trzy miesiące temu zapytał mnie o radę w sprawie pewnego ciążącego mu problemu. Musiał podjąć bardzo ważną decyzję, która ważyła losy jego dalszej kariery. Pakistańscy rewolucjoniści dopuścili się strasznej zbrodni. W swojej wiosce Karor na północy kraju w imię sprzeciwu władzą nakazującym im oddawanie olbrzymiej części marnych plonów trzciny cukrowej podpalili swoje pola. Pakistan to suchy kraj... Pożar pochłonął całą wioskę i pięćdziesięciu jej mieszkańców. Nie trzeba było procesu, żeby wiedzieć, że czeka ich za to kara śmierci... Rozstrzelanie w najlepszym przypadku.
Olivia wsunęła się pod jego ramię, więc objął ją czule.
- Udało im się zbiec. Po drodze zabijali i kradli, ale w końcu po roku tułaczki dotarli do USA. Do kraju mlekiem i miodem płynącego, gdzie mieli być wolni. Niestety nie przewidzieli, że w międzyczasie stali się przestępcami międzynarodowymi i wysłano za nimi listy gończe. Sprawa nie była nagłośniona, żeby nie wzbudzić paniki, bo wiadomo jak Amerykanie reagują na przestępców z tego rejonu świata. Twój ojciec musiał podjąć decyzję co z nimi ostatecznie zrobić. Miał dwie opcje...
- Albo zostawić ich w Stanach i wpakować na dożywocie, albo odesłać na pewną śmierć?
- Dokładnie. Ponieważ u nas też już sobie nabrudzili mógł im uratować życie i wsadzić do ciepłej, suchej celi wywołując oburzenie pakistańskiego rządu. Prezydent Zaradi zdążył wystosować pismo w którym zawoalował cichą groźbę i zapowiedział pogorszenie się stosunków między państwami.
- A są dobre?
- Słuszna uwaga kochanie. W każdym razie twój ojciec stanął przed ciężką decyzją. Albo zapewnić życie dziesięciu osobom, albo bezpieczeństwo państwu...
- Mój Boże - przytuliła się do niego mocniej - Jesteśmy w rękach rebeliantów, których mój ojciec skazał na śmierć?! - zadrżała na sam dźwięk tych słów.
- Nie kochanie - głaskał ją wiedząc, że raczej jej nie uspokoi. Prawda była jeszcze gorsza - Ci których skazał na śmierć już nie żyją...
Uniosła głowę przerażona.
- To kto to jest?
- Złapali dziesięciu, a okazało się, że było dwunastu. Dwie osoby, które umknęły sprawiedliwości zebrały wśród Pakistańczyków i Irakijczyków zamieszkujących nasz stan małą armię... Chcieli pomścić swoich towarzyszy i ukarać rząd za okrucieństwo. I byli mądrzejsi niż nam się wydawało... - dodał smutno.
- Nie uderzyli oficjalnie z samobójczą misją. Wiedzieli gdzie pocisnąć, żeby zabolało bardziej?
- Mhm - objął ją zaborczo i władczo - Ale nie boj się. Nie pozwolę, żeby coś ci zrobili.
- A jaki jest w tym twój udział? - zadała pytanie, które bardzo ją dręczyło - Dlaczego ty tutaj jesteś?
William chwilę milczał walcząc z myślami. Cała prawda!
- Jak już mówiłem są mądrzejsi niż nam się wydawało. Kiedy zobaczyli, że nie pozwolimy im się do ciebie zbliżyć zaczęli grozić mnie...
- Tobie?!
- Tak... W dzień po naszym powrocie z Portsmouth... pomiędzy korespondencją w której był film, był też list od nich...
- Wtedy?
Uniosła głowę i popatrzyli na siebie. William udręczony, Olivia zaszokowana. W dzień później umówił się z Alex... Dwa dni później znalazła ich zdjęcia w gazetach... Kawałki układanki zaczynają odnajdywać właściwe miejsce w jej głowie, ale jeszcze na nie nie wskakują.
- Wtedy - odparł smuto - Wiedzieli, że współpracuje blisko z Lucasem i kazali mi sprowokować sytuację w której będą mogli cię porwać.
- Czym ci zagrozili?
Uśmiechnął się mimo że wcale nie było mu do śmiechu. Zadawała bardzo trafne pytania.
- Tym, że skrzywdzą najdroższą mi osobę...
- O Jezu - zasłoniła usta.
- Nie wiedzieli o nas i musiałem dopilnować, żeby się nie dowiedzieli. Nie mogłem ich również skierować na swoją rodzinę...
- Tak strasznie ją wykorzystałeś... - jęknęła pełna żalu.
- Wiem i nigdy sobie tego nie wybaczę, ale nie miałem innego wyjścia. Nie pozwoliłbym jej skrzywdzić, ale też nie mogłem ryzykować jeszcze bardziej twojego bezpieczeństwa. Chociaż ostatecznie i tak tu jesteś.
- Ale co ty tu robisz?!
Przełknął ślinę. Istniała możliwość, że mają podsłuch... Istniała możliwość, że ci idioci za drzwiami jednak znają trochę angielskiego. Tą część prawdy musi jednak zataić.
- Mimo że oficjalnie najcenniejszą mi osobą stała się Alex niewiele się zmieniło, bo oni nadal chcieli ciebie... Poszedłem z nimi na układ... Wiedziałem, że są już wykończeni tym wszystkim, że nic nie wyszło tak jak to sobie zaplanowali, a kontakt ze mną był ostatnim krzykiem desperacji. Wmówiłem im, że jeśli twój ojciec przegra wybory zrobi się takie zamieszanie, ze zmianą władzy, że spokojnie uciekną z kraju i wszystko się skończy bez dalszych przelewów krwi. Jeśli natomiast by wygrał...
- Oddasz się w ich ręce w zamian za mnie, bo jesteś na tyle cennym wspólnikiem, że biedny Lucas zrobi wszystko, żeby cię odbić?
Nie odpowiedział, ale jego spojrzenie mówiło za niego.
- I okazało się, że też jestem naiwny - wzruszył ramionami - Wiedzieli o nas i nie dali się nabrać na Alex.
- Co takiego?!
- Wiedzieli o nas i wykorzystali, żeby cie tu ściągnąć. Myślę, że wiedzieli, że przyjdziesz.
- Jesteś niemożliwy - uważając na obolałą nogę wspięła się na jego kolana i przytuliła go mocno - Strasznie niemożliwy! Byleś gotowy zrobić tak wiele, żeby mnie uratować, a wiesz jak biedny Lucas zareagował? Procedurą! Nie mógł do nich zadzwonić pierwszy, bo to godziło w jego dumę i nie było zgodne z procedurą!
- Nie kochanie - tulili się coraz mocniej - Akurat procedura jest ważna, żeby na przykład nie wejść w samo gniazdo os - głaskał jej plecy świadomie, lub nieświadomie wywołując coraz mocniejsze bicie serca - Żeby na przykład nie pomyśleć, że te dranie mogą mieć jakiś honor, a ich słowo coś znaczy...
Jasne, że pił do jej bezmyślnej decyzji! Prawda była dużo straszniejsza niż jej się wydawało. Przez myśl jej nie przeszło, że ta sprawa pochłonęła już tyle ofiar... I cała tajemnica nagłej oziębłości Williama się za tym kryła... Powiedział jej prawdę, więc ona była mu winna to samo. Starała się nie reagować na jego oddech na szyi.
- Okłamałam cię - szepnęła mu w ramie.
Odsunął ją kawałeczek zaskoczony.
- Ty okłamałaś? - uniósł jedną brew - Wyczuwam, kiedy kłamiesz zanim jeszcze to zrobisz.
- To dlatego, że sama sobie wmówiłam, że to prawda. Nie byłam naiwna Williamie. Wiedziałam, że cię nie wypuszczą. - wyznała czekając na wybuch złości, ale milczał czekając na ciąg dalszy.
- Istniała co prawda minimalna nadzieja, że jednak uda mi się wyciągnąć cię stąd, ale... - głos jej się załamał, a w oczach pojawiły łzy - Powiedziałeś, że kiedy spotkamy się następnym razem... Że już na zawsze będziemy razem - zaczęła płakać.
- Cii maleńka - zaczął ją kołysać - Tak powiedziałem i tak będzie. Wyjdziemy stąd już niedługo i będziemy razem. Oficjalnie, bez kłamstw, bez kręcenia, bez tajemnic.
- Kiedy niedługo? - skomlała jak skrzywdzone zwierzątko. Nie mógł znieść jej płaczu. 
- Bardzo niedługo... Naprawdę przyszłaś tu tylko po to, żeby ze mną być?
- Ja nie mogłam tam wytrzymać... Wolałam zginąć po minucie przy tobie niż siedzieć w tym bezpiecznym piekle i patrzeć jak wszyscy mnie obwiniają, że pozwoliłam ci odejść.
- Nikt cie nie obwiniał...
- Nie wiesz jak na mnie patrzyli! A kiedy zamykałam oczy, żeby tego nie widzieć widziałam jak cię katują i to było jeszcze gorsze!
- Nic mi nie zrobili - przerwał stanowczo jej wywód - Nie pozwoliłbym im nic zrobić sobie i nie pozwolę zrobić nic tobie.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy?! - rozejrzała się zła już nie wiadomo na co po pomieszczeniu. Omiotła średniej wielkości pokój, na wyposażenie którego składał się mały stolik i krzesło na środku. No i oczywiście to niby łóżko na którym siedzieli. Na szczęście było na tyle ciemno, że nie widziała pajęczyn i ich lokatorów zwisających z sufitu.
- To nasz tymczasowy apartament - odparł z nonszalancją - Nie patrz tak na mnie! Mamy nawet toaletę z bieżąca wodą.
- Jeeeej! Aż takie luksusy?
- Prawda, że wspaniale?
Próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego tylko niewyraźny grymas, więc ukryła twarz w jego ramieniu. Kiedy zaczął ją głaskać po karku mruknęła z przyjemności. Tego właśnie chciała od tak dawna. Poczuć jego twarde ciało pod sobą, na sobie, jakkolwiek. Teraz mimo ich kiepskiego położenia wszystko było już jasne, wszystkie tajemnice rozwiane, nie było żadnych kłamstw.
- Jeszcze... - szepnęła powoli odpływając po naporem jego palców.
- Co jeszcze? - odszepnął.
- Powiedziałeś wtedy coś jeszcze... - mówiła z ustami przy jego szyi.
- Że cię kocham? - mruczał zjeżdżając dłonią z karku na plecy, z pleców na biodra - To nie było kłamstwo. Ujęła jego twarz w dłonie i zajrzała w głąb oczu upewniając się, czy jednak na pewno... Oddychała szybko przez rozchylone usta. Zniknął strach, zniknął żal i wszystkie inne negatywne emocje.
- Moja mała, słodka Oliwko - szepnął zanim się pocałowali. Był to pocałunek wyzwolony i nie skrępowany żadnymi tajemnicami. Pełen tęsknoty, pełen tłamszonych do tej pory emocji. Olivia nie czuła bolącego kolana, a William nie zauważył momentu w którym położył ją na łóżku. Czuł jej serce wybijające szybki rytm, jej gorące udo pod dłonią, jej słodkie usta na swoich. Powiedzieli sobie wszystko, całą prawdę i nic już ich nie dzieliło. Całą prawdę? Wszystko już jej wyjawił? Był z nią absolutnie szczery? Nagle wyrzuty sumienia nie pozwoliły mu się cieszyć jedyną kobietą jakiej pragnął.
- Livi kochanie ja... - przerwał i oparł się czołem o jej ramie nie mogąc spojrzeć w oczy.
- Co się stało? - zapytała zdyszana automatycznie wysuwając piersi w stronę jego gorącego oddechu.
- Livi tego mi nie wybaczysz...
- Wszystko ci wybaczę - objęła jego głowę i przycisnęła mocniej do siebie.
- Musiałem, bo nie chciała mi uwierzyć... Kolejna rzecz jaką musiałem zrobić, żeby cię ochronić...
Głaskała go uspokajając. Właściwie odkąd się obudzili cały czas jedno uspokajało drugie.
- Byłem z nią kochanie. Kiedy cię zostawiłem... Nie będę się tłumaczył, że musiałem i że nie chciałem, bo to żadne tłumaczenie, zrobiłem to... Zdradziłem cię.
Przestał oddychać, kiedy czekał na jej reakcję, ale doczekał się tylko spokojnego głaskania po włosach. Jej serce nie zwalniało rytmu, ale oddech się uspokoił, a dłonie nie zatrzymały się ani na sekundę. Uniósł głowę zaniepokojony przedłużającym się milczeniem. Patrzała na niego, a po policzku spływała jej łza. Warga jej zadrżała.
- Wiem. Powiedziała mi o wszystkim.
Była smutna. Nie była tak smutna od momentu pojawienia się tutaj.
- Miałaś nadzieję, że kłamała?
- Nadzieję można mieć zawsze... Ale podświadomie wiedziałam, że tym razem mówi prawdę. Ona też cię kocha wiesz? Szalała ze strachu, tęskniła... Nie potrafię cię oddać nawet jeśli wiem, że nie byłoby ci z nią źle... Nie potrafię z ciebie zrezygnować.
- I nie rób tego nigdy!
- Nie potrafiłam przestać o tobie myśleć. Prawie przez to oszalałam. Wyobrażałam sobie tysiące razy jak jesteś z nią i miliony, jak mi mówisz, że to był tylko dowcip. Nie umiałam znaleźć żadnego bardziej sensownego powodu twojego zachowania.
William zobaczył teraz w jej oczach ten sam obłęd, który oglądali jej bliscy, w czasie w którym nie wychodziła z pokoju.
- Nawet nie wiesz jak strasznie mi cie brakowało...
Jego wyznanie nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Powstrzymała się od komentarza, że chyba jednak nie cierpiał aż tak bardzo. Kierowały nim zupełnie inne motywy niż mogłaby przypuszczać i to nie był czas na wyrzuty. Nie mogła mu robić wymówek, które tylko prowadziłyby do podsycania złości  Nie po tym jak oddał się w ręce szaleńców, żeby ją ratować.
- Musisz mi przysiąc...
- Wszystko Livi.
- Już nigdy nie wystawisz nas na taką próbę - mówiła śmiertelnie poważnie - Bo kolejnej nie przetrwamy...
- Przysięgam, że już nigdy nie dam ci powodu do zwątpienia.
Pochylał się w połowie leżąc na niej. Włosy opadły mu na twarz i wyglądał tak niesamowicie tajemniczo i seksownie w tej pozycji - Pragnę tylko ciebie. Całej ciebie Livi - wpił się w jej usta. Nie pozbył się wyrzutów sumienia, ani poczucia, że po raz kolejny ją skrzywdził, ale była jego. Jej wielkie serce i drobne ciałko należały do niego.
Olivia myślała, że oszaleje. To było nieprawdopodobne, ale jeśli myślała, że już bardziej nie może pragnąć była w błędzie. Właśnie pragnęła. To przez stres? Nerwy zszargane przez dwa tygodnie niepewności i dobę nieopisanego strachu obudziły w niej tą nieludzką żądzę? Zupełnie zapomniała gdzie się znajduje oplatając go zdrową nogą. W jednej dłoni trzymała jego włosy nabierając co chwila nową garść i ciągnąc za nie, a druga zjeżdżała coraz niżej po umięśnionych łopatkach. Ocierali się o siebie aż jęknęła mu w usta, kiedy przycisnął do niej biodra. Położyła rękę na jego pośladku zaciskając ją. William błądził po jej biodrach i brzuchu aż w końcu zatrzymała się na piersi pocierając o nią i drażniąc wierzchołek palcami. Ciało Olivii wygięło się w łuk przerywając pocałunek, ale nie marnował czasu od razu przywierając do jej szyi. Czuł, że sukienka podjechała do góry i dzielą go od niej tylko spodnie.
Pieszczoty ustały tak nagle i gwałtownie, że aż powiało chłodem. Olivia zupełnie nieprzytomna z ekstazy popatrzała na maksymalnie skoncentrowaną twarz Williama wpatrzoną w coś. Co on robi, przecież nie ma tu niczego i nikogo poza nimi?! W miarę jak dochodziła do siebie zaczęła wyłapywać obce dźwięki. Obcy hałas. Dopiero kiedy William poderwał się na równe nogi zrozumiała, że były to kroki na schodach, które obecnie rozbrzmiewały na korytarzu. Szybko się podniosła do pozycji siedzącej i w panice zaczęła poprawiać sukienkę, która podciągnięta była aż do pasa. Chciała wstać, ale William powstrzymał ją gestem.
- Nogi - rzucił tylko. Był czujny i napięty. Wyglądał jak dzikie zwierze gotowe do zagryzienie ofiary. Olivia mogłaby przysiąc, że w chwili, kiedy usłyszeli szczęk zamka obnażył zęby. W życiu tak dziwnie się nie czuła. Jej umysł powrócił do otaczającej ich ponurej rzeczywistości i ostrzegał ją wszystkimi zmysłami o zbliżającym się niebezpieczeństwie, a ciało pulsowało nieugaszonym pożądaniem. Miała taki mętlik w głowie, że kiedy w pomieszczeniu pojawiło się trzech mężczyzn, w tym dwóch z karabinami, a w trzecim rozpoznała Karima uśmiechnęła się do niego. Spojrzał na nią, ale jego twarz była zasnuta niepokojącą obojętnością. Kiedy szedł w ich stronę nie spuszczał wzroku z Williama, który stał w lekkim rozkroku bez najmniejszego ruchu. Karim postawił coś na stole po czym spokojnie się odwrócił i wyszedł, a za nim podążyło dwóch strażników. Dopóki drzwi się nie zamknęły Olivia widziała wycelowaną w siebie broń, a kiedy się w końcu zatrzasnęły zdumiała ją ciemność panująca w pokoju. Wszystko odbyło się w absolutnej ciszy przy akompaniamencie szuranie butów. William wypuścił wstrzymywane powietrze i odwrócił się do nieruchomej nadal wpatrującej się w wejście Olivii.
- Nie bój się Livi - kucnął przy niej i złapał ją za rękę.
- Nie boję się  - odpowiedziała oszołomiona.
- Nie?
- Nie zdążyłam - wzruszyła ramionami.
- Jak to nie zdążyłaś?
Kiedy spojrzała sugestywnie na jego usta musiał się roześmiać.
- Nie możemy tu stracić czujności - powiedział z żalem - Póki się nie wydostaniemy to się nie może powtórzyć.
- Uwierzę dopiero jak się stąd wydostaniemy, bo nie wiem jak mnie powstrzymasz - odparła nadal nierówno oddychając - Co to? - wskazała na stół.
- Ekhm... - William odkaszlnął - Obawiam się, że śniadanie...
- Śniadanie? Karmią nas?
- Przecież ci mówiłem, że to niezły apartament! Zapraszam do stołu madame.
Nie czekając na reakcję wziął ją na ręce i zaniósł do małego stolika. Posadził sobie na kolanach, ponieważ mięli tylko jedno krzesło musieli je dzielić.
- Co to jest?! - krzyknęła ze zgrozą. Na plastikowej tacce leżały grubo i krzywo pokrojone kromki chleba z czymś co przypominało surowe mięso.
- Możesz nie znać takiego produktu, ale to się wyciąga z puszki. Mówią na to konserwa.
- Bardzo śmieszne! - zmarszczyła brwi, pochyliła się i powąchała wątpliwie wyglądające danie.
- I co? - William nie miał pojęcia jak w tym miejscu i w takiej sytuacji może być rozbawiony, ale jej opanowanie i zaskakująca nieobecność strachu działała na niego absolutnie relaksująco.
- Chyba poczekam do obiadu - zrobiła śmieszną minę i próbował się ześlizgnąć z jego kolan.
- Co to to nie! - zatrzymał ją kładąc rękę w pasie - Pamiętasz co sama mówiłaś? Obydwoje nie możemy opaść z sił. Musisz zjeść!
- Ale to i tak nie ma żadnych wartości odżywczych!
- Livi nie mamy wyjścia, musimy to zjeść.
Wydęła wargę, ale zdała sobie sprawę, że zachowuje się jak rozkapryszona gówniara...
- Jak się zatruje to będzie twoja wina - mruknęła, wzięła jedną z kromek, odgryzła wielki kawałek i z zaciśniętymi oczyma zaczęła przeżuwać. William obserwował uważnie jak analizuje smaki i robi coraz bardziej zdziwioną minę. Przełknęła.
- Nawet zjadliwe - zerknęła na niego.
- Zjesz do końca?
- Myślę, że dam radę...
- Bo wiesz... Jak nie chcesz... - wyciągnął dłoń, a ona odruchowo odsunęła swoją nie pozwalając mu zabrać kanapki.
- Nie jest taka zła... - mruknęła.
- Czyli dobra?
Popatrzała na niego i uśmiechnęła się szeroko.
- To jest pyszne! - roześmiała się.
Po kilku minutach na talerzu nie było okruszka.
- Gdyby pozwolili nam wpuścić odrobinę światła byłoby tu całkiem nieźle - mruknęła zadowolona wtulając twarz w jego obojczyk.
- Chyba lepiej nie...
- Co będziemy teraz robić? - przesunęła ustami po podbródku zatrzymując się przy uchu.
- Rozmawiać kochanie - odsunął ją zdecydowanie - Rozmawiać.
 


9 komentarzy:

  1. WOW!!!! jestem po wrażeniem, aż słów mi brak:D
    zapowiada się ciekawie:D
    buziaki:***
    M.
    PS: przepraszam za nieobecność ale miałam ostatnio w pracy urwanie głowy...;) mam nadzieję,że mi wybaczycie;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaa! Pewnie Ci się nie chce! Nie wymawiaj się pracą! ;P
    Niestety takie życie... Trzeba pracować i pracować i pracować. Gdyby nie to miałybyście po dwa rozdziały dziennie! Właśnie pracuje nad długimi godzinami w niewoli ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. hehehe:)
    ja nigdy nie zakrywam się pracą... no ale wiesz jak to jest... praca, dom, praca, dom i tak w kółko... dziećmi też trzeba się zająć i jakoś leci ten czas, nim się obejrzę, a już 11 w nocy...
    M.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiem, wiem... Chociaż jeśli chodzi o dzieci nie mam pojęcia o czym mówisz z całą resztą się zgadzam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. kiedy będzie następny rozdział ? ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hahaha! Moje ulubione pytanie :D Nie dziesiaj... prawdopodobnie jutro...

    OdpowiedzUsuń
  7. będziesz miała dzieci to zobaczysz jakie to urwanie głowy jest z nimi;)ale oczywiście są też tego plusy;) np. moja córeczka przychodzi poprzytulać się:)
    syn tylko by się autami bawił, czasami aż miło popatrzeć na te sprzeczki pomiędzy rodzeństwem...;) ja Ci życzę byś również miała wspaniałe dzieci;)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  8. O jeja!! Gratuluje takiej wspaniałej rodziny :) Szkoda, że przed rozpoczęciem Windy nie zaczerpnęłam u Ciebie rady w kwestii tych obyczajów u rodzeństwa (sama jestem jedynaczką). Ale jak już wiemy nasze rodzeństwo wyrosło z etapu sprzeczek i zajęło się każde sobą...

    OdpowiedzUsuń
  9. hehehe:) no ale wiesz... zostało jeszcze SOFTLY także służę pomocą;)
    M.

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!