środa, 8 maja 2013

Windy Hill Rozdział 38

- Liv kochanie co się stało?! - Lucas podchodzi szybko do łóżka. Potyka się po drodze o zmięty koc rzucony na ziemię. Drżący stosik pościeli nie wróży niczego dobrego. Wrócił wykończony z ostatniego zebrania przedwyborczego ze świadomością, że teraz liczy już tylko na wsparcie najbliższych. Poszedł prosto do pokoju Olivii, bo to ona była jego największą fanką, która nigdy nie miała problemu z podniesieniem go na duchu i postawieniem na nogi. Zawsze wspierali się nawzajem podobnie jak w poprzednich wyborach i jak w egzaminach na studia i wielu innych sytuacjach, w których nigdy się nie zawiedli. Rodzina była rodziną, a oni byli jej odrębnym indywiduum, które rozumiało siebie i swoje potrzeby bez słów. Zauważył, że ostatnio coś się zmieniło, ale Sophie mówiła, że to nic takiego, żeby się nie martwił i skoncentrował na tym co teraz najważniejsze. No i musiał to zrobić, bo wybory już za cztery dni. Zdjął marynarkę i rzucił ją w nogi łóżka.
- Hej promyczku co się dzieje? - usiadł na brzegu i pociągnął za krawędź kołdry. Serce mu się ścisnęło, kiedy zobaczył Liv bezwładnie leżącą zbyt zmęczoną płaczem, żeby zareagować. Odkrył ją do pasa, odgarnął potargane włosy z twarzy i zaczął ocierać mokre policzki.
- Powiesz mi co się stało?
- Nic tatku - pociągła nosem - To tylko ta książka... - machnęła głową w jej stronę odrobinkę zła.
- Tak cię wzruszyła? - Lucas wziął ją do ręki i obejrzał okładkę.
- Mhm... Nie lubię się wzruszać...
- Będę musiał ją przeczytać skoro dała radę cię rozkleić - nie użył słowa rozsypać, które zdecydowanie bardziej by pasowało.
- Dopiero jak wygrasz wybory - usiadła i przytuliła się do niego.
- Masz rację - obejmuje ją mocno i zaczyna automatycznie huśtać.
- Wszystko już gotowe? - przesunęła w palcach krawat luźno zwisający z ramienia ojca.
- Dopięte na ostatni guzik. Teraz tylko musisz zagłosować.
- No pewnie, że muszę - Liv się od niego odsuwa i ociera łzy. Prostuje się z westchnieniem podnosząc książkę z pościeli i odkładając ją na szafkę - Na Starsona tak?
Lucas wybucha śmiechem.
- Zawsze wiesz jak mnie odstresować...
- Bardzo się stresujesz?
- Chyba bardziej tym, że może ci grozić jakieś niebezpieczeństwo niż wyborami.
- Siedzę grzecznie w domu. Nie musisz się mną martwić.
- Nie powinno tak być...
- I nie będzie, ale do czasu wyborów nie możesz sobie zawracać głowy niczym poza sobą samym. Później nakopiesz tym wszystkim islamistom...
- Mówiłaś Williamowi, że odpuszczasz pracę, aż się to wszystko nie uspokoi prawda?
- Odeszłam z pracy.
- Jak to odeszłaś? Zupełnie?
- Po ślubie wracam do Cambridge, więc sam rozumiesz... Bez sensu...
- No niby logiczne, ale... Pytał dzisiaj o ciebie, więc pomyślałem, że jeszcze nie skończyliście współpracy - wzruszył ramionami.
- Skończyliśmy - Olivia prześlizguje się koło niego trąc nos - Tato?
- Tak?
- Jak on ci właściwie pomaga w kampanii?
- Nie opowiadałem ci? Właściwie wyreżyserował każde moje wystąpienie publiczne. Każdy program w jakim wziąłem udział przeszedł przez jego ręce. Nie było miejsca na żadną wpadkę.
- Aha... - zamyśliła się - Co za głupia książka - roześmiała się w końcu - Idę pod prysznic. Spotkamy się na kolacji ok?
- Jasne.
Lucas zapatrzył się w szafkę nocną, kiedy Olivia zniknęła w łazience. Był naprawdę bardzo zmęczony. Wziął jeszcze raz do ręki książkę i ją przekartkował. Olivia rzadko ulegała takim emocjom, a teraz były na tyle silne, że nawet nie próbowała ich ukryć. Skąd ona ją wytrzasnęła? Czy to ta, którą dostała na urodziny? Strony przelatujące mu przed oczami zatrzymały się na same na małej białej karteczce.


"Dziękuję Oliwko.
Sto lat maleńka" 



                                                                               ***
Minęło już tyle dni bez Williama, że nie potrafi ich nawet zliczyć. Odległość nie pomaga. Odległość sprawia, że tęskni. Czas nie pomaga. Czas sprawia, że tęskni dłużej. Jak ławo byłoby się na niego wściec, jak przyjemnie byłoby go znienawidzić, obrazić się, unieść dumą. Zawsze była taka dumna, a wobec niego nie potrafi. Po co dręczył ją tą książką, po co zakreślił ten tekst? Nie chce wierzyć, że to przypadek. Niemożliwe... Minął poniedziałek, kiedy strasznie przeżyła niepójście do pracy, minął wtorek, kiedy czytała niezmordowanie cały dzień, minęła środa, kiedy analizowała w kółko i w kółko. Sami dzwoniła ze sto razy, ale Olivia była tego nieświadoma, bo nawet nie wiedziała gdzie ma telefon.

"Żegnaj, pieśni księżyca. Żegnaj, oddechu mój, białe noce i złociste dni moje. Żegnaj, wodo świeża i ogniu. Obyś ułożyła sobie życie i odnalazła ukojenie, obyś uśmiechała się tym zapierającym dech w piersi uśmiechem."

Po co kazał jej o czytać? Wiedział, znał tekst! Chciał ją dręczyć? Chciał ją tylko wyprowadzić z błędu, bo czytała nie tą książkę? Na pewno nie o to chodziło! Myślała i myślała. Leżała na łóżku, siedziała w fotelu, nawet rozłożyła się na podłodze. Na dół schodziła tylko na śniadania i kolacje. Spacerowała po korytarzu. Nabierała pewności i rozjaśniała jej się cała sytuacja, ale po chwili dopadały ją wątpliwości i wszystko było coraz bardziej zamglone, a ona się coraz bardziej się w tej mgle pogrążała.

 ***

- No i jak się czujemy kongresmenie? - śmieje się Paul Carlson podchodząc do stołu w restauracji. 
- Kwitnąco - odpowiada Lucas wstając, żeby się przywitać z Janet, Paulem i Kylem. Robi się małe zamieszanie, bo wszyscy się witają ze wszystkimi. Lucas zorganizował obiad dla swoich najbliższych przyjaciół. Ostatni przed sobotnimi wyborami. Jest czwartek. Jutro leci do Waszyngtonu do swojego głównego sztabu. Wyda parę oświadczeń, wystąpi w programie, pouśmiechają się na pokaz ze Starsonem, a później już tylko pozostaje mu czekać.
- Czyli mam ignorować twoją bladość? - drwi Paul.
- To ze wzruszenia na wasz widok - odcina się.
- Słyszałeś o atakach w Syrii Will?
- Propaganda mediów... - William nie okazuje zbyt wiele emocji.
- Ale reakcja natychmiastowa.
- Hugo został wezwany. Nic z tego nie wyniknie.
- To straszne, że w ogóle w tak postępowych czasach dzieją się takie rzeczy - wzdryga się Alex.
- Dlatego za każdym razem jak się dzieją cieszę się, że jestem obywatelką Stanów Zjednoczonych - odpowiada jej Janet.
Sophie obserwuje uważnie jak wyglądają stosunki Alex i Williama. Coś się bardzo zmieniło. Alex się stara, uśmiecha, przymila, a jemu rzadko się zdarza to zauważyć, nie mówiąc już o zareagowaniu. Tak jakby był na nią kompletnie wyłączony.
- Albo mam już starcze problemy ze wzrokiem i nie mogę się doliczyć, albo kogoś brakuje - Carlson rozgląda się po zebranych.
- Tak... - odpowiada mu Lucas - Olivia bardzo was przeprasza, ale nie czuje się dzisiaj najlepiej - jego dobry humor pryska.
- Co się dzieje? - Carlson, który zna dzieci kolegi właściwie odkąd się urodziły zaniepokojony przechodzi na poważny, zatroskany ton.
- Nic się nie dzieje! - wtrąca się wesoło Andy - Jakieś tam babskie humorki.
Wiceprezydent patrzy na niego z powątpiewaniem i zwraca się z powrotem do Lucasa.
- Chodzi o ten atak?
- Chyba wystraszyła się bardziej niż sama chciałaby się do tego przyznać.
- Cholera...
- Powiedziała, że na razie chce zostać w domu i jej odpuściłem, ale nie wychodzi nawet z pokoju. W zasadzie nie wychodzi z piżamy...
- Biedactwo - jęknęła Alex i wszyscy od razu zauważyli jak została spiorunowana wzrokiem przez Sophie, Meredith i Andy'ego. Potem cała trójka spojrzała na Williama, który siedział ze wzrokiem wbitym w talerz przed sobą.
- Dobrze, że nie wie wszystkiego.
- Zastanawiam się właśnie, czy to nie przez to, że nie wie wszystkiego.
- Bardzo dobrze, że jej nie powiedziałeś - Andy klepie go w ramię - Olivia ma tendencje do przeżywania rzeczy bardziej niż są tego warte.
Lucas patrzy na syna zaskoczony, bo jego głos ocieka jadem.
- Taka już wada naszej Oliwki - dorzuca kładąc nacisk na ostatnie słowo. Wszedł wczoraj do Olivii, kiedy ta jeszcze spała. Ściskała w dłoni karteczkę, którą znalazła w książce. Szczęka Williama drga, ale nie okazuje żadnej innej reakcji.
- W każdym razie zabieram ją jutro ze sobą, chociaż miałbym ją wywlec w tej piżamie - zakańcza Lucas.

                                                                                  ***

- A przed trzecią? - Olivia rozmawia przez telefon stukając końcem długopisu w kalendarz rozłożony na kolanach - Tak, byłoby dobrze skoro nie można wcześniej. Musimy się jakoś wyrobić - odkłada telefon, zaznacza w kółku napis BBC o godzinie 14 i robi strzałkę na 15. Telefon rozdzwania się po raz kolejny - Gabinet Lucasa Shelly słucham? Tak, tak oczywiście. Dziękuję. Dopiero w poniedziałek. Do widzenia.
Odkłada telefon, przeciera oczy i zagryza wargę. Za dużo do ogarnięcia... Jak Abby to wytrzymuje na co dzień?! Zerka na zegar na rzeźbionym sekretarzyku i żołądek jej się ściska z nerwów. Jeszcze godzina. Jeszcze tylko godzina i będą tu wszyscy. Jest ósma rano, a ona siedzi w przestronnym salonie w pokoju hotelowym i próbuje ułożyć grafik tak, żeby ojciec nie musiał szaleńczo biegać w tą i z powrotem po całym Waszyngtonie.
- Kochanie zjedz coś - Lucas wychodzi z jednej z trzech sypialni.
- Jadłam już tatku - odpowiada.
Kiedy ten zasiada do śniadania podchodzi i wkłada mu serwetkę za kołnierzyk.
- Pomyślałby kto, że któregoś dnia to ty będziesz niańczyła mnie - uśmiecha się zagryzając tosta.
- Kiedy tylko chcesz - uśmiecha się zwracając w stronę kanapy, gdzie znowu dzwoni telefon - Mama? - odbiera - Już jesteście? - zerka na zegarek na dłoni - To świetnie. Muszę przedzwonić do Barbary, na razie!
Rozłącza się i wybiera drugi numer.
- Barb, możemy jechać pół godziny wcześniej. Ok.
Odkłada telefon, ale za chwilę znowu go podnosi razem z kalendarzem.
- Będą za chwilę. Idę się przebrać.
- Dobrze - uśmiecha się zadowolony. Trochę pracy zdziałało cuda. To najlepszy lek, który zawsze u niego działa, więc mógł go bez wahania przepisać Olivii. Znowu jest zarumieniona i pełna życia, chociaż odrobinę zmęczona. Nie zaszkodzi jej.

William zaproponował, że zabierze Sophie, Andy'ego i Meredith swoim samolotem i nie chciał słyszeć sprzeciwu. Oczywiście wybrał większy niż ten, którym leciał ostatnim razem do Waszyngtonu z Olivią... Przez chwilę pomyślał jak okrutne i ironiczne byłoby zatrzymanie się w Willard Intercontinental. Na szczęście jechali do zupełnie innego hotelu. Nie koniecznie skromniejszego, ale umiejscowionego jak najbliżej budynku kongresu. To była najdziwniejsza podróż jaką odbył od dłuższego czasu. Andy i Meredith rozmawiali tylko ze sobą, a Sophie starała się (nie najlepiej) być uprzejma wobec Alex. On nie rozmawiał z nikim. Siedział zastanawiając się jak się będą przedstawiały sprawy jutro wieczorem. Wszystko zależało od wyniku wyborów. Ciężko było mu się przyznać do tego jak bardzo liczył na przegraną Lucasa. Jeśli stanie się inaczej wpakuje go to w niezłe tarapaty. Ale decyzję już podjął. Nie było odwrotu, a nawet jeśli by był to i tak nie ma innego wyjścia.

- Dzień dobry! - Sophie zarzuciła mężowi ręce na szyję, zaraz jak weszli do obszernego salonu w apartamencie - Jak się macie? - popatrzała z troską na Olivię.
- Doskonale - odpowiedziała jej szybko się odwracając, bo zadzwonił telefon - Halo?
Stała tyłem, kiedy pokój wypełniał się ludźmi. Wyczuła go kiedy tylko pojawił się w progu. Przymknęła oczy automatycznie wygładzając sukienkę.
- Mogłabyś powtórzyć? - kompletnie nie słyszała co recepcjonistka ma do powiedzenia - Tak? No nie mów...!
Sophie zerknęła nerwowo na Alex, która witała się z Lucasem i na Williama, który stał tuż za narzeczoną i obserwował Olivię. Znowu miała ją ochotę zasłonić. Wyglądała bardzo dorośle w prostej sukience koloru butelkowej zieleni i czarnych szpilkach. Nie chciała myśleć o tym, że jej mała córeczka mogła się podobać mężczyzną, ale tak najwyraźniej było.
- Ale dzisiaj chciał? - Olivia odwróciła się do nich bokiem i zaczesała do tyłu włosy, które po chwili i tak opadły na dawne miejsce. Meredith podeszła ignorując, że jest zajęta i pocałowała ją w policzek - Teraz?! - wykrzyknęła tupiąc lekko nóżką - Absolutnie nie wpuszczaj go! Niech idzie do baru zaraz zejdę.
Podeszła szybko do kanapy zbierając z niej kalendarz z wszystkimi notatkami.
- Co jest Liv? - pyta Lucas.
- Marley...
- Hiena jedna - wzdycha - Poradzisz sobie?
- Ta... - zatrzasnęła za sobą drzwi. Stchórzyła i nie zwróciła na Williama najmniejszej uwagi. Stchórzyła do tego stopnia, że nie zwróciła na nikogo żadnej uwagi. Nie widziała go od równego tygodnia, podcięło jej nogi na sam dźwięk jego głosu i nawet nie spojrzała!! Przecież jest prawie pewna swoich teorii. Prawie... Weszła do windy i uderzyła zaciśniętą dłonią w ścianę. No pięknie! Prawdziwa z niej wojowniczka!! Weszli, a ona uciekła. Genialnie. Teraz musi jeszcze porozmawiać z tym reporterem od siedmiu boleści. A mogła go zwyczajnie spławić!
Tak jak mu kazała czekał na dole przy barze. Chodził za nimi od wczoraj śledząc każdy krok i doskakując jak tylko byli na tyle dostępni, żeby krzyknąć jakieś pytanie, lub zrobić jakieś zdjęcie. W końcu ojciec kazał mu przyjść rano, żeby tylko się odczepił no i jak najbardziej wypełnił polecenie. Olivia nie rozumiała jak ktoś tak... roztargniony jak on mógł zostać dziennikarzem. Facet miał wielkie szare oczy i ociupinkę przydługie blond włosy, które opadały miękką falą. Wyglądał jak jakaś wiecznie zamyślona i romantyczna postać z mangi. Ale determinacji i uporu mu nie brakowało.
- Witam.
Prawie spadł z krzesła wystraszony jej głosem.
- Panno Shelly - chyba lekko się zarumienił. Wstał i podał jej dłoń.
- Nazywa się pan...?
- Marc Marley z Washington Post.
- Washington Post należy do pana Hilla prawda?
- Zgadza się panno Shelly.
Kurcze jakim cudem czuła się przy nim jak jakaś belferka?! Facet raczej już przekroczył trzydziestkę...
- Przepraszam, ale tata jest zajęty. Może ja dam radę odpowiedzieć na jakieś pytania.
Usiadła na stołku barowym, a oczy Marc'a powędrowały do jej uda... Nie no serio?!
- Jak najbardziej - ucieszył się - Ciśnienie rośnie w miarę zbliżania się finału? - zapytał również siadając.
- Momentami czuję się jak tykająca bomba - uśmiechnęła się Olivia. Nie czuła się, ale lubili słuchać o emocjach...
- Dzielnie towarzyszy pani ojcu.
- Mów mi po imieniu. Owszem staram się jak najbardziej ułatwić mu ten czas oczekiwania. Byłam świadkiem jak ciężko pracował na tą pozycję i jestem chyba jego największym zwolennikiem.
- Brzmi jak rodzina doskonała - miał dziwnie hipnotyczny, melodyjny głos - Nie kłócicie się nigdy?
- Pewnie, że się kłócimy! Jak mnie zdenerwuje to grożę, że zagłosuje na Starsona!
Mężczyzna wybucha śmiechem, a Olivia w duchu wywraca oczami. Wszyscy są tacy sami. Rozgląda się za jakimś dyktafonem, notatnikiem, czymkolwiek, ale nie widzi żadnego dziennikarskiego atrybutu. Dziwne...

Pół godziny później dopija swój koktajl z awokado, a Marc zapina marynarkę.
- Dziękuję ci bardzo za poświęcony czas - uśmiecha się sympatycznie.
- Nie ma sprawy. Na kogo zagłosujesz?
- A będziesz kandydowała? - odpowiada pytaniem.
Tym razem to Olivia uśmiecha się do niego. Mężczyzna rusza do wyjścia, a ona wypuszcza powietrze. Napięcie jakie się w niej kumuluje wprawia w drżenie jej dłonie. Wie, że nieubłaganie zbliża się moment, w którym będzie musiała się z nim zmierzyć. Z nim i z kobietą, którą sobie z jakiejś przyczyny wybrał. Nie wie za to jak ma to rozegrać. Powiedzieć mu "Cokolwiek byś nie powiedział wiem, że coś kombinujesz. Ześwirowałam i nie dam sobie wmówić niczego więcej. Mam obsesję na twoim punkcie i nie wiem ile jeszcze razy musisz mnie odrzucić, żebym zrozumiała, że naprawdę mnie nie chcesz" Tak to sobie mniej więcej wykombinowała, tylko jeszcze nie wie jak spojrzeć mu w oczy. Co zrobić jak nie zobaczy w nich swojego Williama z Portsmouth i znad stawu? Opiera się łokciem o bufet i patrzy wgłąb sali. Jak ma mu spojrzeć w oczy i nie rozpłakać, ani nie okazać żadnych emocji? Zwłaszcza, że wszyscy ich obserwują... Nagle jej oczy robią się większe, a ciało sztywnieje. Pytała jak? Właśnie tak... William siedzi z ojcem na drugim końcu sali i obydwoje sączą drinka patrząc na nią. Jego prawie czarne oczy są wcelowane w jej twarz i... i owszem jest w nich jej William. Jej łagodny i czuły William, który tak bardzo się martwi każdym słowem  które może jej zrobić przykrość.
- Przepraszam - barman odwraca jej uwagę - Telefon pani dzwoni.
- Dzięki - mruczy przez zaschnięte gardło - Halo? - bierze z blatu wszystkie swoje rzeczy i rusza w stronę mężczyzn - Cześć! Tak... - siada przy ich stoliku patrząc w obrus - Już ci go daje... Ciocia Kate - szepcze oddając ojcu telefon. Kładzie obie dłonie na kalendarzu trzymanym na kolanach i patrzy na nie nie wiedząc co zrobić. Lucas wstaje i podchodzi do okna rozmawiając z siostrą, a Olivia mocno zaciska szczękę, nabiera głęboko powietrza i unosi wzrok. Serce jej dudni tak mocno, że nie słyszy niczego poza nim. William nadal patrzy prosto na nią, prosto w jej oczy i mało brakuje, żeby nie rzuciła mu się w ramiona na widok jego zmartwionej, zamyślonej i jednocześnie czujnej miny. Jego oczy są ciemniejsze niż normalnie i tylko po tym Olivia rozpoznaje, że też to czuje. Nie może od niego oderwać oczu, przestała oddychać, a twarda okładka kalendarza lekko się wygięła od jej uścisku. "Wiem Williamie" myśli intensywnie nie wiedząc jak mu to przekazać "Wiem o wszystkim, nie okłamiesz mnie już! Nie zwątpię ani na sekundę! Tylko mi powiedz dlaczego to robisz?"
Wszystkie myśli pozostają niewypowiedziane, ale czy kiedykolwiek potrzebowali jakiejś innej formy kontaktu? Czy kiedykolwiek musieli mówić, żeby się zrozumieć. William uśmiecha się delikatnie, a Olivia głośno oddycha z ulgą. To nie mogło być aż tak łatwe!
- Przyjedzie dopiero jutro - ojciec siada z powrotem do stołu.
- Mhm - Olivia ze szczęśliwym uśmiechem miota się spojrzeniem od Williama do niego.
- Tak go zagadałaś, że nawet mnie nie zauważył! - mówi Lucas.
- Kogo? - pyta nieprzytomnie Olivia.
- No tego dziennikarza! Uparty facet - zwraca się do Williama.
- Tacy muszą być dziennikarze - odpowiada mu.
- Dlatego uważam, że Liv się do tego świetne nadaje. Szkoda, że już u ciebie nie pracuje.
William znowu na nią patrzy i znowu się uśmiecha.
- Mamy w Bostonie spory oddział. Myślę, że ją namówię, żeby od czasu do czasu coś napisała.
Olivia rumieni się i ledwo może usiedzieć. Miała rację! Nie poddała się i miała rację! To wszystko miało jakiś cel i w zasadzie teraz to mało ważne jaki. Czy to nieme porozumienie nie jest najpiękniejszym momentem w jej życiu? Nagle twarz Williama poważnieje znowu zasłaniając się tą pozorną obojętnością. Nabiera powietrza tak jak to zrobiła Olivia zanim na niego spojrzała.
- Idziemy!
Olivia odwraca się słysząc matkę. Idzie przez restauracje razem z Alex... Patrzy szybko na Williama i ich spojrzenia znowu się spotykają. Tym razem to ona się do niego uśmiecha tak leciutko i ledwo zauważalnie. "Już wszystko w porządku. Wiem, że udajesz".

Iskrzenie między nimi  jest wyczuwalna dla wszystkich poza nieświadomym niczego Lucasem. Nie patrzą na siebie, nie rozmawiają, nawet trzymają się z daleka, ale widać zmianę jaka w nich nastąpiła. Gdyby się do siebie zbliżyli nie daliby rady utrzymać rąk przy sobie. Alex wygląda jak chmura burzowa, a pozostali zerkają to na jedno to na drugie z rosnącą konsternacją.
- Liv co ty kombinujesz? - Meredith ciągnie ją na stronę. Matka zajęła rozmową męża, żeby ich czasem nie podsłuchał, ale zerka co chwilę przez ramie.
- Nic Mery - odpowiada jej niewinnie.
- Jesteś nienormalnie zadowolona, a William się zachowuje jakby Alex miała jakąś zakaźną chorobę. Co się dzieje?
Olivia uśmiechnęła się jeszcze szerzej na te słowa.
- Miałam rację Mery - powiedziała tylko i odeszła do pozostałych.
Kolejnym punktem programu wyborczego są... wybory! Nikt nie może się nadziwić, ani napatrzeć na energię jaka w niej eksplodowała. Jest muzą każdego fotoreportera będącego w wielkiej sali kongresu, gdzie oddają głosy. Wdzięczna, wiotka, elegancka i piękna pozuje u boku ojca zachwalając go jak jakiś najlepszy towar. Jakże satysfakcjonującym momentem jest dla nich wszystkich chwila w której to Paul Carlson wiceprezydent Stanów Zjednoczonych w błyskach fleszy, śledzony przez kamery telewizyjne wrzuca swoją kartę wyborczą do urny po czym podchodzi do Lucasa i oficjalnie ściska mu dłoń.

Olivia wieczorem dosłownie pada na kanapę. Opuszczają ją wszystkie siły i cała energia. Drzemie, kiedy ojciec rozmawia z Andy'm o całym dniu. Wymiguje się, kiedy Meredith pyta czy poszłaby z nią na dół na drinka. Dlaczego nie ma siły kiwnąć nawet palcem? Dlaczego nawet nie próbuje znowu zwijając się jakby ją coś bolało? Bo nie ma jej zapalnika. Nie ma bodźca, który wprawia ją w ruch. A gdzie jest? W swoim pokoju ze swoją dziewczyną...

Kolejnego poranka na wszystkich pierwszych stronach gazet widnieje jej zdjęcie na którym roześmiana i pogodna unosi w górę arkusz z dziesięcioma nazwiskami, na którym wyraźnie zaznaczony jest kwadracik przy nazwisku: Lucas Shelly. Mruga do obiektywu i unosi kciuk wolnej ręki. Została uznana najbardziej przekonującym postulatem wyborczym kongresmena. Jedna z gazet nawet złośliwie zestawiła zdjęcie jej i Andy'ego ze zdjęciem dwóch córek Starsona. Rodzeństwo Shelly elegancko ubrane idzie do samochodu rozmawiając z ożywieniem jak para przyjaciół. Panny Starson za to sztywne do granic możliwości kompletnie nie potrafią się odnaleźć wśród błysków fleszy. Pod spodem jest zdjęcie największych w tych wyborach rywali - ojców powyżej ukazanych dzieci. Jeden z nich przystojny, zielonooki z chociaż już siwiejącymi to nadal ciemnymi, lekko kręcącymi się włosami. Patrzy w obiektyw pewnie i bez mrugnięcia. Drugi już zupełnie siwy z nalaną twarzą i wyblakłymi oczami sprawia wrażenie bardziej groźnego niż stanowczego. No cóż jacy ojcowie takie dzieci.
Olivia po raczej kiepsko przespanej nocy krąży o wszystko się potykając.
- Tato za godzinę musisz być w radiu - mówi zniechęcona, kiedy Lucas spokojnie je śniadanie w szlafroku.
- Spokojnie kochanie - odpowiada jej - Już skończyliśmy.
Oczywiście Olivia doskonale wie o co mu chodzi. To co mógł zrobić w kwestii wyborów już zrobił. Teraz szykuje się do normalnego dnia pracy. W najnowszych sondażach panowie idą łeb w łeb, a przewaga Lucasa wynosi niewielki ułamek procenta. Dziewczyna zdaje sobie sprawę jak bardzo będzie zawiedziona, jeśli wynik okaże się niekorzystny dla ojca i właściwie pierwszy raz zaczyna się tym martwić. Dziwi się, że ten jest taki spokojny. Jeszcze kilka godzin i wszystko się wyjaśni. Pukanie do drzwi przerywa jej rozmyślania.
- Proszę! - krzyczy Lucas.
Do środka wchodzi Alex w szykownej beżowej, przylegającej sukience. Zarzuca do tyłu długie, rozpuszczone włosy i Olivia od razu porównuje się do niej. Jeden krytyczny rzut oka na swoją kremową sukienkę z rozszerzanym dołem i ma się ochotę ukryć gdzieś daleko stąd. Przecież wygląda jak dziecko!
- Tak strasznie się denerwuje - wzdycha Alex łapiąc się za brzuch.
- Spokojnie - uśmiecha się do niej Lucas - Damy radę! Gdzie masz Williama?
- Idzie - wskazuje niechętnie na drzwi, których nie domknęła. Meredith i Andy jeszcze nie wyszli ze swojej sypialni i Liv nie ma gdzie szukać wsparcia, kiedy drzwi rzeczywiście się otwierają i do środka wchodzi William.
- Dzień dobry - mówi.
Sophie od razu robi się czujniejsza. Olivia nie odpowiada i nie podnosi wzroku, a William na nią nie patrzy. Wczoraj coś się zadziało, coś co dało Olivii nadzieję, ale później William poszedł z Alex do ich pokoju na drugim końcu korytarza, a Liv zgasła. Sophie pamięta doskonale rozmowę z córką i teraz patrząc to na nią to na Williama próbuje ich zestawić razem. Wyobraziła sobie, że stoją objęci, albo chociaż zwyczajnie obok siebie. Hmm... Musi przyznać, że to byłby ładny widok. Czy ważna byłaby taka spora rozbieżność wieku? Lucas też jest od niej sporo starszy, ale nigdy im to nie przeszkadzało. Po raz kolejny sobie uzmysławia jak głupia była nie wspierając córki, a kobietę, która ją krzywdziła. Głupia i bezduszna. Cokolwiek się wczoraj stało Olivia była taka szczęśliwa... Dawno jej takiej nie widziała. Jej mąż rozmawia z Williamem jak z najlepszym przyjacielem. Gdyby się o wszystkim dowiedział to byłby niezły cios. A tak swoją drogą William jest jakiś nieswój. Jakby zmartwiony, zdenerwowany? Wyborami, czy Olivią? Miała nadzieję, że jednak Olivią...

- Co my tu właściwie będziemy robić przez najbliższe dwie godziny? - pyta Meredith.
- Wspierać... - mruczy Andy z ręką przerzuconą przez jej ramie.    
Są w waszyngtońskim gabinecie Lucasa. Drzwi do poczekalni są otwarte i wszyscy obserwują jak Olivia z Abby konsultują dalszy grafik. William z Alex i Carlsonami poszli już do wielkiej sali konferencyjnej, gdzie wszyscy współpracownicy Lucasa zorganizowali przyjęcie na jego cześć nie wątpiąc ani chwili, że wygra.
- Ale czy powinniśmy to robić w jakiś konkretny sposób?
- Rób to co ja - Olivia wchodzi do gabinetu - Musisz się cały czas uśmiechać, udawać że interesuje cię wszystko o czym będą rozmawiać i śmiać z dowcipów.
- Aż tak źle? - zapytała na bezdechu.
- Nie - Olivia podała ojcu niesioną kartkę - Aż tak to nie - mrugnęła do niego porozumiewawczo, a on tylko pokręcił głową.

Olivia w burzy braw po raz ostatni zdecydowała się na głębokie odetchnięcie zanim nałoży swoją maskę perfekcjonizmu. Kiedy w pierwszej chwili ojciec przykuł całą uwagę mogła sobie na to pozwolić. Głęboki wdech i długi uspokajający wydech. Minie jeszcze kilka sekund zanim spojrzenia padną na małą osóbkę stojącą grzecznie po prawej stronie Lucasa. Najpierw spojrzą na jego żonę wyjątkowo pięknie dzisiaj wyglądającą. Sukienka, którą doradziła jej przyjaciółka - znana stylistka i właścicielka bardzo prestiżowej agencji modelek - Alexandra Lacroix była  pod każdym względem perfekcyjna. Szykowna, prosta, podkreślająca walory, rzucająca się w oczy ale skromna. Zresztą Sophie osiem lat młodsza od męża zawsze prezentowała się kwitnąco u jego boku. Dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem.
Olivia upewniła się, że maska trzyma się dobrze i po około sześciu sekundach od wejścia uniosła wzrok. Kwestią magnetyzmu było to, że od razu zauważyła Williama. Zapewne z tego samego powodu on przez pierwsze sześć sekund nie widział Lucasa i jego małżonki, tylko opanowującą się Olivię. Ta z kolei nie bacząc na jego niosące tak wiele zróżnicowanych emocji oczy od razu przeniosła wzrok na jego towarzyszkę, która wsparta bokiem na swoim mężczyźnie z jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów oklaskiwała jej ojca. Nie. Póki Alexandra była wszechobecna William nie mógł należeć do Olivii. Niesamowita tęsknota i pragnienie okazywania miłości ukochanemu nie mogą zdeptać jej godności. Andy stojący za nimi objął ją w pasie i popchnął do przodu. Dopiero wtedy się zorientowała, że rodzice już są kilka kroków przed nią, a ona wpatruje się w tak znienawidzoną twarz. Szeroko się uśmiechnęła kiedy omiatając pozostałą część obecnych zobaczyła tak dużo znajomych twarzy. Długi drewniany stół przesunięty był pod ścianę, a krzesła zniknęły. Było to koło pięćdziesięciu osób. Może więcej...
Przedstawienie czas zacząć.
Pierwszy był sekretarz ojca. Nicolas na pierwszy rzut oka wyglądał bardziej jak stary kamerdyner jakiejś szlacheckiej rodziny i to najlepiej takiej mocno brytyjskiej, ale przy bliższym poznaniu okazywał się może nieco sztywnym, ale miłym i zabawnym gościem.
- Cześć Nick! - Olivia go uściskała na powitanie - Jaki mamy wynik?
- Witaj moja droga. Musimy jeszcze poczekać koło godziny udając spokojnych i pewnych swojego.
- Och ty go na pewno już znasz! Obiecuję nikomu nie zdradzić!

Od czterdziestu minut ściskała ręce, śmiała się do łez i kiwała głową z zainteresowaniem. Wysłuchała nawet oburzonego wywodu jednego pana, którego nie znała na temat komunikacji miejskiej. Miała wrażenie, że mówi to specjalnie ze względu na to, że to właśnie ona słucha. Jakby miała później powtórzyć każde słowo ojcu, a on coś zrobić z problemem...
Nie mogła dłużej unikać przywitania się z siostrą swojego ojca. Udawała, że nie widzi jej kręconych włosów poprzetykanych pasmami w kolorze krwistej czerwieni, które w wysokim upięciu górowały nad tłumem. Ciotka stała w otoczeniu jej rodziców, Williama i Alex. Olivia przyglądała się chwilę jej plecom i czując wyrzuty, że tak długo zwleka w końcu nie bacząc na pozostałych podeszła do grupki, którą do tej pory omijała szerokim łukiem.
- Cześć ciociu - objęła ją ramieniem i cmoknęła w policzek.
- Liv! W końcu mnie zauważyłaś... - mówiła z wyrzutem, ale w kącikach oczu czaił się uśmiech.
- Przepraszam, ale nie można się od nich oderwać - wskazała grupkę staruszków, którą właśnie opuściła.
- Jejku aż tak się zestarzałaś? - w końcu przestała się dąsać i objęła ją mocno. Ciocia Kate na stałe mieszkała w Waszyngtonie, więc mimo że często spotykała się z bratem i bratową, którzy co jakiś czas musieli tu przyjeżdżać z ich dziećmi już rzadziej. - Jak się czujesz kochanie?
- Coraz bardziej nerwowo - zerknęła na ojca, ale musiała odwrócić wzrok, bo stał obok Williama, a patrzeć w jego stronę i go nie widzieć było niemożliwe.
- Pytam o te ataki - sprostowała Kate niecierpliwie. Olivia miała tą cechę chyba właśnie po niej.
- Dzisiaj jeszcze nikt mnie nie zaatakował! - powiedziała w formie żartu, ale automatycznie poszukała wzrokiem Prestona.
- Liv jest twarda, obroni nas wszystkich - wrzuciła luźno Alex.
- Pewnie, że was obronie. Tylko wydają się tacy groźni. Jesteś sama? - sprytna zmiana tematu.
- Oczywiście, że nie - Kate młodsza od brata o piętnaście lat spojrzała wymownie na parapet na którym siedziała ośmioletnia dziewczynka i pięcioletni chłopiec. Dzieci miały blond włosy po ex mężu Kate. Olivia aż się odsunęła od ciotki i zamrugała oczami jakby miała przewidzenia patrząc na nie.
- Jezu to rośnie! - krzyknęła ze zgrozą.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. W tym czasie nadeszli Andy z Meredith.
- Twój instynkt macierzyński nadal bucha z tą samą mocą - zażartował brat.
- Miałaś rację! - przerwała mu Meredith - Ciągle się uśmiecham i wszyscy myślą, że ich słucham! - wyglądała na naprawdę poruszoną odkryciem.
- A widzisz?! - Olivia czuła, że już robi jej się gorąco od spojrzenia wlepionego w jej policzek - Przepraszam, idę się przywitać z Marie i Jack'iem.
- Mandy i Joshem! - warknęła za nią ubawiona Kate. Obserwowała chwilę jak Olivia podchodzi do dzieciaków z wyraźną rezerwą, a one nie bacząc na jej wyniosłą minę rzucają się na nią zachwycone - Jak to się dzieje, że jest dla nich taka surowa, a one ją uwielbiają?
- Tak już ma... - odpowiedział Lucas.
- Bardzo była wystraszona prawda?
Lucas przypomniał sobie widok rozczochranej Olivii w wymiętej piżamie okupującej pokój.
- Wiesz, że my nie okazujemy strachu - odparł lekko - Wszystko, ale nie strach.
- Tak jak z tym lasem?
- Co z lasem? - podłapała od razu Alex.
- Olivia to wyjątkowo dumna osoba i nie sądzę, żeby nawet Samija o tym wiedziała... - Lucas zapatrzył się chwilę na córkę do której przylepiona była dwójka skaczących dzieciaków - Naprawdę dawno temu zabraliśmy dzieci na weekend do Yellowstone. Namiot nad jeziorem i te sprawy. Uwierzcie mi, że obecnie Liv jest oazą spokoju w porównaniu do pięcioletniej dziewczynki jaką była. Uspokajała się tylko na czas snu, więc nie można mieć do nas pretensji, że nam zginęła po godzinie.
Mówił to żartobliwie, więc wszyscy się uśmiechnęli. Wszyscy z wyjątkiem Williama, który śmiertelnie spoważniał.
- Szukaliśmy jej pięć godzin w gęstym lesie i znaleźliśmy dopiero o zmierzchu. To było dosyć przerażające biorąc pod uwagę, że przez cztery kolejne dni się nie odzywała. Nie było już mowy o wejściu do lasu gęstszego niż Central Park. Właściwie do tej pory nie wiemy co ją tak wystraszyło.
Zapadła chwila względnej ciszy. Ciszy w ich gronie, bo dookoła panował gwar. Wszyscy popatrzyli na wesoło dokazującą w oddali dziewczynę, a ona jakby wyczuwając ich spojrzenia odwróciła się rozpromieniona. Oczywiście ze wszystkich miło uśmiechniętych twarzy wychwyciła od razu jedną jedyną pieruńsko poważną.
- Ale oczywiście o tym się nie mówi. Nie mamy żadnych słabości - dodał.
- Tak to już jest u nas w rodzinie - Andy poklepał ojca po ramieniu - Jak nie chcesz czegoś ujawniać zawsze możesz liczyć na ojca.
Znowu wszyscy się roześmiali. William spuścił głowę i ciężko westchnął.
Wszystkim zaczęło się udzielać spore zdenerwowanie. Najbardziej wszystkich zadziwiała Alex, która zestresowana nieruchomiała na widok każdej aktualizacji wyników. Od samego początku oczywistym było, że tylko Shelly i Starson walczą o stołek i to pomiędzy nimi wahały się szale. Lucas był uosobieniem spokoju i równowagi prowadząc mniej lub bardziej poważne konwersacje ze współpracownikami.
Nadszedł moment, kiedy ktoś podgłosił telewizor, ktoś inny uciszył zebranych i emocje sięgnęły zenitu.
- Proszę państwa mamy oficjalne wyniki wyborów - powiedział uroczyście prezenter telewizyjny. Olivia z uchylonymi z emocji ustami ruszyła w stronę ojca, który akurat przerwał rozmowę z Nickiem. Stał mniej więcej po środku sali, więc zaczęła odpychać bezceremonialnie stojących jej na drodze ludzi.
- Zliczono już wszystkie głosy i mogę uroczyście obwieścić, że przewagą aż dziesięciu procent państwa poparcia przewodniczącym kongresu zostaje...
Olivia zatrzymała się w połowie drogi do ojca i wstrzymała oddech. Zaciśnięte kciuki aż zatrzeszczały. Na jej buzi malowało się tak wiele emocji, że właściwie nie można było z niej wyczytać nic konkretnego. Dlaczego on to tak przedłużał? Przecież to nie jest jakiś program rozrywkowy, tylko wybory!!! Nieco zbyt opalony mężczyzna na ekranie uśmiechnął się jakby usłyszał jej myśli.
- Lucas Shelly!!! - wykrzyknął.
- TAK!!! - Olivia wyrzuciła ręce do góry i już sekundę później wpadła w taty ramiona. Uniósł ją i zawirował dookoła na środku sali. Wybuchło istne szaleństwo. Ludzie krzyczeli, skandowali jego imię, klaskali, a niektórzy nawet uronili łzę.
- Wygraliśmy promyczku - wyszeptał Olivii do ucha zanim został porwany przez swoich najzagorzalszych zwolenników. Olivia wycofała się i obserwowała niezwykle szczęśliwa jak matka ledwo wstrzymuje wzruszenie, jak Andy klepie tatę mocno w plecy, a Meredith podskakuje podekscytowana. Widziała otwarcie płaczącą Abby i Nicka, którego rozsadzała duma. Też była dumna. Jej tata jest najlepszy na świecie! Ludzie łapali ją za rękę, obejmowali i gratulowali jakby to ona powtórnie została przewodniczącą kongresu. Dziękowała nie odrywając wzroku od taty, który co chwila znikał w tłumie.
Wycofywała się coraz bardziej wypychana do tyłu. Odwróciła się w końcu, żeby poszukać Prestona, ale od razu zauważyła Williama bladego i bardzo poruszonego. Stał niedaleko wyjścia i rozmawiał z kimś przez telefon. Nie wiedziała dlaczego przerażenie złapało ją za gardło, kiedy spojrzał na nią mrocznym wzrokiem, ale ruszyła jak zahipnotyzowana od razu reagując na jego przyzywający gest. Ostatnio tak wyglądał jak ją zaatakowano na przyjęciu. Z każdym krokiem jej strach wzrastał, bo William był niemal upiorny ze ściągniętą nerwami i determinacją twarzą. Niepewnie przy nim przystanęła, ale on chwycił ją boleśnie za nadgarstek.
- Co się stało?! - krzyknęła nie mogąc powstrzymać strachu.
- Pójdziesz ze mną - odparł głuchym, grobowym głosem błyskawicznie wyciągając ją na zewnątrz i zatrzaskując drzwi zanim ktokolwiek z rozradowanego grona to zauważył.         
         

       

33 komentarze:

  1. Jak znów nas przetrzymasz cztery dni, to dopiero się przekonasz co to marudzenie! I TAK TO JEST GROŹBA!
    Hahahahaha, pozdrawiam Cię gorąco.

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  2. A nie skomentujesz rozdziału :/ Podsuwam Wam rozwiązanie wielkiej tajemnicy Williama, a Ty nic? Błee... To poczekacie pięć dni!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale ja się nie chcę niczego domyślać, wystarczy mi to co mam i to oczekiwanie! Nie będę się niczego domyślać! :D Ja chcę to dostać na tacy w pięknie opisanym tekście :D
    A komentować rozdział... Już Ci mówiłam, że nie mogę wymyślić żadnych godnych słów i skończyłam z ciągłym "świetnie, znakomicie, wow" itp. I z płaczem też skończyłam. Choć, wiem, to niewiarygodne!, przez ostatnie dwa rozdziały nie płakałam!

    Wierna.

    PS. Cały czas dokańczam Jeźdźca i to może dlatego, nie denerwuj się! :D;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięć dni ?!?!?! Ja tego nie wytrzymam :P Szczerze nie przeszło mi przez myśl że tak to się potoczy... Czekam wiernie na nowy rozdział :)

    Pozdrawiam
    A.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oficjalnie informuję, że skończyłam Jeźdźca. Teraz już w pełni skupię się na Twoich opowiadaniach, żebyś nie musiała być zazdrosna! :D
    Znaczy może zacznę od jutra, jeszcze chwilkę Cię pozdradzam i popłaczę nad Tatianą i Szurą, pozwolisz...

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mówiłaś, że już nie płaczesz, a tu jednak! ;) I nie chcę, żebyś się uodparniała na moje opowiadania!!

    A. słonko spokojnie. Postaram się szybciej. Tylko nie mów nic Wiernej, bo to ją chciałam wystraszyć ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobrze nie powiem :-P tylko postaraj się bo ja tu usycham z tęsknoty za dalszymi losami Williama i Olivki :-D Mam takie zboczenie że jak czytam książki to lubię zajrzeć na ostatnią stronę jak cała historia się skończy zanim przeczytam całość a tu nie mogę i jest to bardzo frustrujące:-/

    Pozdrawiam
    A.

    OdpowiedzUsuń
  8. A. -no jakbym widziała siebie!! Hahaha, to jest głupie, ale ja nigdy, przenigdy jeszcze się nie powstrzymałam. Jestem ciekawska jak cholera.

    A Ty, moja ukochana Autorko, grabisz sobie! Grabisz, kochanie!
    I na Twoje opowiadania nie da się uodpornić! Już nie bądź taka skromna!:D

    Wierna, która o niczym nie wie, Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdzial swietny.Zreszta jak kazdy ;)
    Mam do cb oytanie wiesz gdzie moge przeczytac ''Wyznanie Crossa''
    z gory dziekuje )

    OdpowiedzUsuń
  10. Wyznania jeszcze nie ma. Publikacja w czerwcu. Jeśli reflektujesz mam fragmenty.

    Wierna ja też nigdy nie mogę się powstrzymać, mimo że za kazdym razem sobie obiecuje. Zawsze moje oczy powedruja do ostatnich kartek :)
    Pozdrawiam
    A.

    OdpowiedzUsuń
  11. Anonimie (nie wiem jak mam się zwracać, przepraszam), choć już trochę zapomniałam o Gideonie i Evie(o ile mnie pamięć nie myli) to ja też czekam z niecierpliwością na ostatnią część. Chyba ostatnią, tak? Jeśli ktoś się dowie o publikacji, proszę o cynk, dziewczyny! :D Znając życie będę musiała przeczytać trylogię od nowa, ale to przecież sama przyjemność. Trochę lżejsza lektura nikomu nie zaszkodzi. ;)

    Życzę dobrej nocy,
    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie było mnie jeden wieczór, a tu proszę jaka dyskusja :D

    A. ma rację premiera w czerwcu, ale ciężko powiedzieć kiedy pojawi się e-book. Swoją drogą czytając trylogię Jeźdźca rzeczywiście poczułam lekkość książek takich jak Grey i Cross. I jestem bardzo ciekawa co ona wymyśli na trzecią część, bo pamiętam, że pod koniec drugiej już mi się wydawało, że historia powinna być zakończona. Zresztą podobnie jak w Grey'u uważam trzecią za niepotrzebną. Jakby lepiej rozwinąć pierwszą i drugą to można by na nich skończyć.

    Co do Windy to muszę do jutra coś wrzucić, bo w weekend mnie nie ma, więc nie zostawię Was z niczym prawda? :**

    Wierna, a co sądzisz o Ogrodzie Letnim? Jestem ciekawa, bo ja miałam osobiście strasznie mieszane uczucia.

    OdpowiedzUsuń
  13. Kochana więc pisz byle dużo żeby zaspokoiło naszą ciekawość na cały weekend ;-)
    A.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ogród Letni - w zasadzie ta książka mogła się skończyć na części drugiej. W mojej ocenie wszystko było zakończone, ja byłam uśmiechnięta, happy end pełną parą, epilog, wszystko okej. Ale autorka tak postanowiła, więc przeczytałam i trzecią. Cóż, już nie płakałam, może w dwóch czy trzech momentach tylko(przy Saice najczęściej, Boże co za demon...). Trochę to było zdumiewające, jak dla mnie, że 50-latek poszedł jeszcze na tak niebezpieczną wojnę. Ale czego się nie robi dla pierworodnego. A tak to opis sielanki, zdrada, znów sielanka, kalectwo i masakra, a potem opis trzydziestu osób, gdzie cały czas musiałam się cofać, żeby wiedzieć czyją córką jest Rebecca, a kim jest Janie. Jak dla mnie trochę za dużo zamieszania. Wiem, co chciała nam przekazać, ale dla mnie było za wiele. Ogólnie rzecz biorąc jest to świetna książka, więc czytałam z przyjemnością, ale równie dobrze mogłoby całej trzeciej części nie być. I poprawka, płakałam jeszcze na końcu, były tak piękne fragmenty, że nie wytrzymałam. Nie znajdę teraz wszystkich, ale dla przykładu:

    " Przecież tak niedawno osiemnastoletnia pielęgniarka pochylała się nad ojcem ojca Rebeki, rannym żołnierzem w radzieckim szpitalu i mówiła: Tak, Szura, będziemy mieli dziecko. Teraz ten ojciec ojca, stary wojownik, siedzi na tarasie o zachodzie słońca na pustyni Sonora i pali papierosa. Pielęgniarka siedzi obok niego i popija herbatę. Wojownik opiera ramiona na białej huśtawce.
    Jest jeszcze ciepło, słońce zalewa pomarańczowym blaskiem saguaro i krzewy szałwi, odbija się od skalistych gór. Wokół niej rozciąga się ziemia, którą kupili za pieniądze jego matki - ziemia warta tak wiele, a dla nich bezcenna.
    Za nimi zostały Niemcy, Polska i Rosja. Jeszcze dalej za łąkami i stepami rozciąga się miasto Perm, niegdyś Mołotow, a niedaleko, za błotnistą ścieżką w lesie leży wioska Łazariewo, którą zostawili w 1942 roku, wiedząc, że nigdy jej już nie zobaczą. I nie zobaczyli.
    Daleko na wschód i na południe, za zdradliwą dżunglą płynie rzeka Hue, leży Kum Kau i Wietnam. Nigdy nie patrzą w tamtą stronę.
    Patrzą na góry, na wzgórza McDowell, na rozległą dolinę, nad którą co wieczór zachodzi słońce; patrzą na zbocza, po których jeżdżą konno i obserwują pierwsze kwitnące na biało saguaro. Tam Anthony szukał żmij i królików, Pasza przeprowadzał sekcje skorpionów, Harry ścigał wielkie helodermy z kijami punji, a Janie celowo kładła ręce na cholla, by pokazać ojcu, że jest równie twarda jak chłopcy. Ich dzieci świetnie sobie poradziły, dorastając wśród tej przyrody.
    - Nie chcę, by to życie się skończyło - odezwał się Aleksander. - Dobre, złe, stare, niech się nie kończy. - Objął ją ramieniem. - Tutaj jest fantastycznie. Słońce zachodzi nad złotą i liliową pustynią i milion światełek migoce na ziemi moich rodziców. - Mówił spokojnym, cichym głosem. Wskazał miejsce w oddali. - Widzisz nasze dziewięćdziesiąt siedem akrów? Nasz własny Ogród Letni z rosyjskimi bzami, gdzie ziemię okrywają nasze arizońskie bzy: werbena, facelia, lawenda. Widzisz to?
    - Tak. - I jeszcze nagietki.
    - Widzisz Pole Marsowe, przez które szedłem z moją panną młodą w ślubnej sukience, z
    czerwonymi sandałkami w dłoni, kiedy byliśmy bardzo młodzi?
    - Widzę je dobrze.
    - Przeżyliśmy nasze dni, bojąc się, że to jest zbyt piękne, by było prawdziwe, Tatiano,
    zawsze się baliśmy, że mamy tylko pięć pożyczonych minut.
    Pogładziła go po twarzy.
    - Tylko tyle zawsze mieliśmy, mój ukochany - powiedziała. - I wszystko tak szybko przemija.
    - Tak - odparł, patrząc na nią i na koralowo - złotą pustynię. - Ale cóż to było za pięć minut!
    Tatiana myśli o Fontance, kanałach Mojki, Moście Pałacowym - i innych mostach – o wiosłach, sandałach, gipsie i sukienkach, ojcach i braciach, o siostrze, matce, w pewną niedzielę bardzo dawno temu."


    "-”Spotkamy się znów we Lwowie, mój ukochany i ja” - nuci Tatiana, jedząc lody w naszym Leningradzie, w pachnącym jaśminem czerwcu, nad Fontanką, nad Newą, w Ogrodzie Letnim, w którym na zawsze pozostaniemy młodzi."

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ale wiesz z jakiego założenia wyszłam? Że mogłabym przeczytać jeszcze jedną książkę z tej serii opowiadającą ich historię własnie dla takiego momentu. Właśnie po to, żeby na koniec spojrzeć wstecz i tak bezgranicznie się wzruszyć. Żeby się odwrócić i obejrzeć całą drogę jaką przeszli od momentu tego pięknego zafascynowania na przystanku. Pierwsza część była absolutnie doskonała, a reszta jest jej uwieńczeniem. To jedna z najpiękniejszych historii i nie wiem czy wiesz w sporej części była napisana na faktach.
    Ale mnie rozwaliłaś teraz tym fragmentem...
    A. starałam się pisać dużo, ale podziękuj Wiernej... Teraz nie widzę ekranu...

    OdpowiedzUsuń
  16. Przepraszam, kochanie, ale nie mogłam Ci tego nie przesłać! Musiałam, po prostu musiałam. Nie umiem opisywać swoich emocji, a takie cytaty strasznie ułatwiają mi przekaz... Cały czas jak były takie retrospekcje to płakałam. Cały czas jak zobaczyłam "Łazariewo", "Leningrad", "Ładoga", "chleb krojony nożem", bordowe kwiaty, Polska, Święty Krzyż, Góry Świętokrzyskie, Pasza, Dasza, Babuszka, Dziadzio, cały czas. Pojedyncze słowa, a ku*wa tyle emocji. Nie wiem jak ona to robi(autorka).
    A, że na faktach autentycznych to wiem, wykorzystywała pamiętniki, opowieści, było to napisane chyba na początku drugiej części jako dopisek od autorki.
    Wczoraj zajrzałam na mojego kochanego wujka Google, żeby poczytać o blokadzie Leningradu i weszłam też na tą panią Simons, ona też mieszkała w ZSRR i też wyemigrowała do USA. O tym nie wiedziałam...
    Znakomita, świetna i tak strasznie prawdziwa jest ta książka, że aż mnie serce boli. I tak strasznie jej dziękuję, że nie opisała śmierci Tatiany ani Szury. Złamałaby mi serce. W mojej głowie oni będą wieczni. Nie umrą nigdy, oni i ich miłość są niezniszczalni. I koniec, kropka.
    Nie płacz już przeze mnie, proszę!! :)

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  17. Więc ja też pozwolę sobie zacytować...

    "Niektóre słowa po prostu już takie są. Symbolizują całe życie."

    Dla mnie też Pola Marsowe, Łazariewo, Kama... I serce wybucha. Szukałam tych miejsc na google maps na zdjęciach satelitarnych. Te w Leningradzie znalazłam wszystkie :) No i oczywiście wyspa Ellis :) Wysyłam Ci linka do bardzo ciekawej strony. Łezki leciały jak przeglądałam te wszystkie zabytki. Właściwie wszystkie były w Jeźdźcu... : http://sankt_petersburg.lovetotravel.pl/carskie_siolo

    Też po przeczytaniu trylogii zagłębiłam się odrobinkę w historii Rosji. I mogę polecić kolejną bardzo ciekawą książkę o Katarzynie Wielkiej. Nie zakochasz się jak w Tatii i Szurze, ale mnie bardzo wciągnęła. Poszukam Ci e-booka.
    I jeszcze ten cytat;(

    "Siedząc przy nim, cały czas szeptała. Szura, pragnę tylko jednego: żebyś mimo bólu i cierpienia usłyszał głos mojej duszy. Siedzę tu i kropla po kropli wlewam w ciebie moją miłość z nadzieją, ze zaraz podniesiesz głowę i znowu się uśmiechniesz. Szura, słyszysz mnie? Czujesz, że tu jestem? Czujesz moją rękę na sercu? Wierzę w Ciebie. Wierzę, że będziesz żył wiecznie, że z tego wyjdziesz, że wyrosną ci skrzydła i umkniesz na nich śmierci. A kiedy otworzysz oczy, będę przy tobie. Zawsze będę przy tobie. Zawsze będę w ciebie wierzyć i zawsze cię kochać. Jestem tu, Szura. Dotknij mnie. Dotknij mnie i żyj.
    Aleksander przeżył."

    To jeden z naszych wspólnych ulubionych momentów ;) No po prostu nie mogę!!!


    OdpowiedzUsuń
  18. Jak tam jest pięknie, nie wiedziałam, że Rosja jest aż tak zdumiewająca. Przecudownie wręcz!

    No właśnie i takich cytatów, które wyciskają łzy mogłybyśmy podawać do wieczora i nie skończyłyby się. Nic dodać, nic ująć. Po prostu szacunek dla tej pani i nic innego.

    Nie mogę napisać więcej, bo z tych emocji coś mi się dzieje z klawiaturą. :D Hahahaha, naciskam jeden klawisz, a dwie litery mi się pojawiają. :D Żegnnam Panią i czekam na rozdział z niecierpliwością godną Wiernej Fanki.

    OdpowiedzUsuń
  19. I tak właśnie mi się zamarzyło zwiedzić ten cywilizowany, dziki kraj... Eh... Wracam do pisania, chociaż z takim nastrojem znowu zmajstruje coś łzawego...

    OdpowiedzUsuń
  20. Aaa ha ha ha!!! Jeszcze tylko jeden powrót do Jeźdźca!! Musisz to zobaczyć!!

    http://literaturapalcelizac.blogspot.com/2012/04/przepisy-tatiany-paullina-simons.html

    Bua ha ha ha ha!!! No to czytamy dalej :D

    http://chomikuj.pl/Rikdal/Ebooki/Paullina+Simons/Paullina+Simons+-+Przepisy+Tatiany,2453957878.pdf

    OdpowiedzUsuń
  21. O nie. No chyba zwariowali! Już myślałam, że się oderwałam od tej historii, burzą mi wszechświat!!!! Hahahahahahahahhahaah, o nie mogę. Widziałam ten tytuł na wujku Google, kiedy czytałam o pani Simons, ale myślałam, że po prostu jest to jakąś historia, a nie książka kulinarna. No Boże kochany!!!
    PISZ ROZDZIAŁ, A NIE WSPOMINASZ!!! Niedobra! :D

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  22. Pewnie któregoś dnia ją przeczytam, bo zajrzałam i jest tam sporo epizodów, ale jestem już chyba odrobinę zmęczona tym maltretowaniem tematu na siłę...

    OdpowiedzUsuń
  23. Ja też teraz na pewno się za to nie biorę. Z resztą teraz to mam takie epicentrum w jednej z moich ulubionych opowiadań i muszę się tym skupić czy coś... :>

    Wierna;)

    OdpowiedzUsuń
  24. I co jednak nas zostawiłaś na weekend bez rozdziału? :(

    OdpowiedzUsuń
  25. Szczęśliwa Ty, że weekend zaczynasz od piątku ;)

    OdpowiedzUsuń
  26. będzie coś dzisiaj? :)))

    An

    OdpowiedzUsuń
  27. ojeeeej :D
    fajniusio :D

    ps. nie powiem nic Wiernej :)

    An

    OdpowiedzUsuń
  28. He he dobrze, że dzisiaj coś wrzucisz. Akurat jak wieczorem dotrę do domku to będę miała co poczytać do poduszki:D bo tak się już nakręciłam na Windy, że nawet mi się dzisiaj śniło :P Normalnie chyba sfiksowałam :P
    Pozdrawiam
    A.

    OdpowiedzUsuń
  29. HA HA HA. Obrażam się!! ;(

    Wierna Fanka NA RAZIE.

    PS. Żeby to było możliwe, że ja tu nie wejdę do poniedziałku. Na prawdę, musicie zacząć snuć lepsze intrygi. :D

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!