sobota, 18 maja 2013

Windy Hill Rozdział 43

Zamieszanie na dole było coraz głośniejsze i coraz bardziej nerwowe. Olivia zdeterminowana stanęła dzielnie na podłodze i przeszła się po pokoju uspokajając Williama, że sobie poradzi. Nie wiedziała, czy to zrobi, ale nie mógł się teraz nią martwić... Musiał być czujny i nie mógł rozpraszać swojej uwagi jakimiś pierdołami, a to że ją bolą nogi zdecydowanie było pierdołą.
- Ale zapomnij, że pójdę z kimkolwiek poza tobą - zaznaczyła groźnie machając palcem.
- Dobrze.
Nie podobało jej się to jego "dobrze". Jakby jej w ogóle nie słuchał, jakby już dokładnie wiedział co ma zrobić bez względu na to co ona powie. Z walącym sercem przechadzała się w tą i z powrotem i albo adrenalina podniosła jej próg bólu, albo najzwyczajniej wystarczyło je rozchodzić, bo stopy przestawały boleć! Nieważne. Fakt był taki, że mogła chodzić i nie musiała go martwić przynajmniej tym. Hałas na schodach spowodował, że wskoczyła na łóżko i prawie się za nim schowała.
- Chyba powinieneś mi powiedzieć co mam robić.
- Nic - złapał ją za dłoń ściągając z łóżka i już nie zwracał uwagi na jej stopy, ani na to, że ją przeraża wpychając za swoje plecy. Pozwolił jej trzymać się za skraj koszuli, kiedy na korytarzu rozległy się krzyki.
- Williamie jeszcze ci nie powiedziałam.
- Nie teraz Liv.
Och to przeklęte Liv!
- Kocham cię! - wykrzyknęła kiedy ktoś z chrapliwym jękiem uderzył w drzwi.
- Ja ciebie też skarbie i już mi to powiedziałaś.
- No tak na przyjęciu.
William pochylił się lekko do przodu, kiedy ktoś włożył klucz w zamek.
- I wtedy kiedy myślałaś, że śpię.
- Nie spałeś?
Nieświadomie uczepiła się jego ramienia, kiedy ktoś szarpnął za klamkę, ale pozostał jeszcze jeden zamek i drzwi nie ustąpiły.
- Muszę mieć wolne ręce - złapał ją za ramiona i postawił w kącie koło łóżka - Nie ruszaj się stąd.
Drzwi otwarły się tak energicznie, że aż uderzyły o ścianę i do środka wpadło dwóch mężczyzn w tych białych strojach do złudzenia przypominających koszule nocne. Olivia zapiszczała, kiedy obydwaj szamocząc się padli na podłogę. William spokojnie do nich podszedł i nadepnął na rękę jednego z nich. W tym czasie ten drugi wykonał jakiś ruch i jego napastnik znieruchomiał. Wszystko działo się tak szybko, że spanikowana Olivia wychwyciła tylko cichy i przejmujący trzask kości. Ten który pozostał przytomny poderwał się na nogi. Wściekle zerwał z głowy turban i rzucił nim w kąt.
- Mam już dosyć tych cholernych szmat - warknął rozdzierając resztę odzienia.
- Co się dzieje na dole? - rzucił William przeszukując leżącego i wyciągając mu z ręki pistolet.
- Dwudziestu na dole. Wszystko gotowe, jesteśmy szczelnie otoczeni. Idzie zgodnie z planem.
Wyłonił spod białych szat białą bokserkę i oliwkowe spodnie. Tylko po równiutko wygolonej brodzie w postawnym króciuteńko obstrzyżonym mężczyźnie można było rozpoznać Karima.
- Dobrze - William odebrał od niego trzy magazynki i wielki nóż - Zabierz ją - wskazał na Olivię - Znajdź Jack'a i ma ją stąd wyprowadzić.
- Nie! - krzyknęła Olivia, ale ten tylko jednym susem podskoczył do niej i wycisnął jej na ustach mocnego buziaka
- Masz być grzeczna - mruknął. W jego oczach działo się coś niesamowitego. Wstąpiło w niego jakieś ożywienie, podniecenie i radość. Patrzała zahipnotyzowana i nawet nie zauważyła jak Karim bezceremonialnie złapał ją za rękę i zaczął wyciągać z pokoju. William w spokoju sprawdził magazynek pistoletu i wetknął go sobie za pasek.
- Nie pójdę nigdzie z tobą! - ocknęła się dopiero, kiedy oślepiło ją światło na korytarzu. Zaczęła wyszarpywać rękę, ale Karim tylko przyciągnął ją bliżej i gestem nakazał milczenie. Odwróciła się do Williama przerażona szukając u niego pomocy, ale on właśnie w tej chwili ich minął i zderzył się z kimś z naprzeciwka. Nawet się za bardzo nie wysilił kiedy po kilku machnięciach jego ręki przeciwnik padł.
- Kochanie spotkamy się za parę minut - rzucił szybko przez ramię - Idź z nim.
- Nie! - krzyknęła - Miałeś mnie już nie zostawiać!!
- Idź! - krzyknął i zbiegł po schodach.
- Musimy się pospieszyć, bo za kilka minut zaczną ostrzał.
- Kto?
- Chłopaki... Chodź.
Pobiegli na drugi koniec korytarza i znowu się zatrzymała.
- A jak ktoś postrzeli Williama?
- Nie bój się kapitan nie da się postrzelić.
- Nie jest już kapitanem...
- Umówimy się jutro na kawę i wtedy pogadamy ok? - mrugnął do niej wesoło i wciągnął ją do jakiegoś pomieszczenie. Na jego końcu były podwójne szklane drzwi na taras i Olivia mrugała zasłaniając oczy na widok słońca.
- Nic nie widzę! Trzymaliście nas w jaskini!
- Nie musisz dziękować! Chcieli cię wsadzić samą do piwnicy.
Olivia nie do końca go słuchała. Zewsząd dobiegały ją odgłosy bójki i wystrzałów. Jakieś szaleńcze okrzyki zapewne mające zagrzać do walki. I huki. Ciągle doganiał ją odgłos huku pistoletów i karabinów. Czyżby właśnie znalazła się na froncie? Czy tak to wygląda na wojnie? Prawie upadła kiedy potężny łomot wstrząsnął całym budynkiem.
- A mówiłem nie gadaj tylko biegnij - Karim nadal się uśmiechając przekrzyczał dzwonienie w uszach - Pędem!
Kopniakiem otworzył drzwi i wyciągnął pistolet zza paska. Powstrzymał ją przed wyjściem i wystrzelił kilka razy zanim znowu mocnym pociągnięciem zasygnalizował, że idą dalej. Narzucił takie tempo, że prawie przeleciała przez próg. Wzięła głęboki oddech, kiedy uderzyło w nią świeże powietrze. Zachodzące słońce oślepiło.
- Posłuchaj! Masz mnie natychmiast...
Przerwała jej seria wystrzałów z jakiejś broni. Aż dziwne, że w takiej chwili zaczęła się zastanawiać co to może być za sprzęt. Karabiny maszynowe, czy może przywlekli tu jakieś działka?
- Szybko na dół! - wrzasnął Karim i po raz setny pociągnął ją tak, że niestety nie zdążyła ocenić odległości do schodów. Jej nogi rozleniwione całodziennym leżeniem i mimo wszystko nadal nie do końca sprawne zrobiły tylko jeden długi krok i trafiły w pustkę. Mężczyzna, który skoczył w dół, żeby uniknąć rozstrzelenia ich nie zauważył, że z jej strony to nie był zamierzony efekt. Ledwo zdołała osłonić rękoma twarz, kiedy czując każdy stopień z osobna wylądowała na trawie. Ból był tak nieznośny, że w płucach zabrakło powietrza, a łzy poleciały bez jej ingerencji. Bolało w zasadzie wszystko. Brzuch, ręce, nogi i głowa. Ta ostatnie chyba z nadmiaru emocji i przez hałas. Miała się ochotę zwinąć w kłębek i wyć, ale nieprzerwana seria strzałów zmobilizowała ją do podniesienia głowy.
- Za schody - Karim był jak na swoją ciemną karnację wzmocnioną opalenizną podejrzanie blady. Obydwoje zaczęli się czołgać. Ona z ciałem przy trawie, on prawie na niej tworząc z siebie tarczę. Kiedy w końcu zawlekli się pod drewniane stopnie opadł zupełnie bez sił na twarz.
- Hej to ja się schrzaniłam z tych schodów! - szarpnęła go za nogawkę. Bała się patrzeć na kolano, które rwało i pulsowało nie do zniesienia - Co jest? - serce jej stanęło, kiedy zobaczyła, że ten ledwo się przewraca na plecy zupełnie zlany potem i ostatkiem sił podciąga do pozycji półsiedzącej.
- Umiesz strzelać? - wychrypiał spierzchniętymi ustami.
- Co?! Jaja sobie robisz?! Zrzuciłeś mnie ze schodów i prawie skręciłam kark! Miałeś mnie zaprowadzić do Jack'a!
- Nie zdążyliśmy... - zaczął kaszleć i dopiero teraz Olivia zauważyła ciemną plamę na jego koszulce, którą z początku wzięła za jakieś błoto. Była tuż pod prawymi żebrami i coraz bardziej się rozlewała...
- O kurwa - poruszyła ustami, ale nie wydała żadnego dźwięku.
- Musisz strzelać - wepchnął jej pistolet do ręki. Był wielki i ciężki, dużo cięższy od tego, który należał do Prestona.
- Do kogo mam strzelać?! - ręce jej tak bardzo drżały, że ruchome elementy broni zaczęły dzwonić. I wtedy się zorientowała, że jest cicho. Wszystko ucichło...
- Do każdego w hadżibie.
- W czym?
- Te wstrętne szmaty... - ledwo mówił i robił się coraz bardziej biały.
- Jezu ty się wykrwawiasz! - krzyknęła czując, że samej jej też robi się coraz bardziej słabo. Rzuciła pistolet na ziemię - Masz nóż?
- Pilnuj! - jęknął.
- Nóż!
- W bucie...
Rzeczywiście był tak wielki, że tylko przez szok w jakim była go nie zauważyła. Odbezpieczyła zapinkę na jakiej się trzymał i wyjęła. Ostrze błysnęło w promieniach słonecznych. Nie było czasu. Nie było czasu. Czas. Czas. Czas. Nie była pewna, czy go nie pokaleczyła, kiedy przecięła ramiączka jego bokserki.
- Co robisz?
- Ciii. Nie odzywaj się. Musisz leżeć nieruchomo i nie mówić, bo tracisz energię.
Jak tylko delikatnie potrafiła rozdygotanymi rękoma rozcięła boki koszulki i praktycznie odkleiła ją od ciała. Widok rany i cieknącej z niej krwi przyprawił ją o potężne mdłości. Najgorsze było to, że znowu rozpoczął się ostrzał. Potrzebują pomocy i to natychmiast, a nawet na kilka minut temu!!
- Prawo - wysapał.
- Co?
- Szybko prawo.
Kiedy spojrzała na jego twarz i rozszerzona źrenice od razu wiedziała na co patrzy. "Mój Boże - pomodliła się szybko - Nie wiem czy mi to kiedykolwiek wybaczysz, ale błagam cię pomóż". Bez wahania podniosła pistolet, i jednocześnie odwróciła się w prawo wyciągając rękę. Zza domu wystawał tylko kawałek białego materiału.
- Celuj - wyszeptał Karim - Strzelaj kiedy tylko się wychyli. Jeśli on to zrobi pierwszy zginiemy.
Ledwo go słyszała w huku, ale doskonale wychwyciła słowo "zginiemy". I chwilę później rzeczywiście napastnik się wychylił, a ona nie zastanawiając się ani sekundy strzeliła. Biała  szata leżała teraz na ziemi nieruchomo, ona widziała i słyszała wszystko zamglone i zdecydowanie odrzuciła pistolet. Wzięła z ziemi odcięty przód koszulki, zgniotła ją w kulkę i przytknęła do rany zupełnie już białego Karima. Patrzał na nią nieprzytomnie i poruszał posiniałymi ustami jakby chciał coś powiedzieć.
- Nic ci nie będzie. Muszę teraz mocno uciskać. Nic nam nie będzie, bo William powiedział, że to potrwa tylko chwilę, a trwa już długo, więc pewnie zaraz się skończy. Zaraz ktoś po nas przyjdzie. Staraj się na mnie patrzeć i mnie słuchać ok?
Ktoś tak energicznie do nich doskoczył, że zaczęła niekontrolowanie piszczeć. Złapała nóż, który miała pod ręką i machnęła nim w ciemno. Ów ktoś złapał ją za rękę w ostatniej chwili i otworzyła oczy. Hugo. To był Hugo w oliwkowo beżowym moro marines.
- Co wy tu robicie? - jedno spojrzenie na rannego i już nie potrzebował odpowiedzi - Ja pierdole... William jest pewny, że jesteście głęboko w lesie... - nagle zwinnym ruchem poprawił swoją pozycję, wyciągnął przed siebie mały karabinek i wystrzelił serię. Olivia patrzała na niego oniemiała. Nie chciała wiedzieć gdzie strzelał, ani do kogo.
- Spokojnie to już koniec Liv - mrugnął do niej.
Odwróciła się do Karima, który dziwnie zacharczał i przypomniała sobie co powinna robić. Przycisnęła materiał jeszcze bardziej do rany. Krew zaczęła jej spływać po rękach. Robiło jej się coraz bardziej niedobrze.
- Hej! - krzyknęła uderzając go w policzek - Masz nie usypiać! - nie wiedzieć skąd wzięła siłę, ale ją miała - Hugo mówi, że to już koniec wiesz? Zaraz ktoś ci pomoże.
Poruszył ustami, ale mówił za cicho, albo to jej uszy po prostu były zbyt ogłuszone. Pochyliła się tuż nad nim.
- Powtórz.
- Kapitan dał radę - uśmiechnął się, a jego zęby były czerwone od krwi.
- Pewnie, że kapitan dał radę - mówiła bezładnie - Kapitan zawsze daje radę!
- Tu pięć trzy osiem spider.
Zerknęła na Hugo, który mówił do krótkofalówki.
- Na tyłach mamy rannego. Piorunem ambulans z krwią. Kurewskim piorunem! I jest tu Olivia. Powtarzam mam Olivię! - odrzucił urządzenie i doskoczył do nich.
- Daj to mała, ja potrzymam.
- Nie. Nie możemy pozwolić, żeby usnął. Hej! - uderzyła go znowu w twarz - Nie waż się zamknąć oczu, bo przysięgam, że ci dokopię!
Karim wykrzywił usta w zatrważająco słabym uśmiechu, ale popatrzał na nią. Uświadomiła sobie, że wciska już ten materiał wgłąb rany, ale to na niewiele się zdaje.
- Któregoś dnia wyjaśnisz mi dlaczego łaziłeś w tych szmatach. Nikt mi nic nie mówi, więc ty w ramach wdzięczności będziesz mi musiał wszystko opowiedzieć.
Mówiła cały czas zupełnie bez sensu, a on na nią patrzał i oddychał ciężko. Nie zauważyła jak podbiegł niesamowicie przerażony William, ani jak Hugo go przytrzymał, żeby jej nie odciągał. Nie usłyszała podjeżdżającego ambulansu i dopiero jasno zielony kombinezon lekarski sprawił, że puściła uciskaną ranę. Teraz wiedziała, że już może to zrobić. William wyciągnął ją spod schodów i wziął na ręce. Nie mogła ruszyć nogą. Usiadł na schodach i wziął ją w ramiona kołysząc i uspokajając.
- Nie wiedziałem kochanie - powtarzał - Nie wiedziałem, że tu jesteś.
Uniosła do góry zalane krwią ręce i spojrzała na niego bezradnie.
- Chodź umyjemy je.
Kiedy niósł ją przez długi ciemny korytarz cały czas ktoś biegał, potrącał ich, ale Olivia zamknęła oczy opierając twarz na jego ramieniu i niczego nie widziała. Posadził ją na blacie w czymś co wyglądało na kuchnię.
- Wood przyprowadź tu lekarza.
- Tak jest sir.
Odkręcił kran i zaczął jej myć dłonie. Najpierw jedną, później drugą. Krew ciężko schodziła.
- Zaraz wrócimy do domu aniołku - mówił cicho - Zaraz obejrzy cię lekarz, wsiądziemy w samochód i pojedziemy do domu dobrze?
Nie reagowała obserwując jak domywa jej drugą dłoń. Tą czystą trzymała w powietrzu jakby się bała, że ją o coś pobrudzi.
Nagle wielka czarna torba wylądowała koło jej nogi na blacie. Tak się wystraszyła, że jednym susem znalazła się w ramionach Williama.
- Przepraszam, że panią wystraszyłem - lekarz prawie zgiął się w pół pod morderczym spojrzeniem Williama - Nazywam się Green. Czy mogę obejrzeć pani nogę?
Zerknęła na swoje kolano, którego nie czuła i zabrakło jej tchu ze strachu. Krew spływała po stopie i kapała na podłogę. Znowu zrobiło jej się niedobrze.
- Ok - mruknął lekarz i zaczął grzebać w torbie - Muszę dać pani zastrzyk, bo rana się troszkę zabrudziła. Jeden będzie znieczulający, a drugi zapobiegnie jakiemuś paskudztwu dobrze? - przemawiał do niej spokojnie i miło, ale ona odwróciła wzrok na Williama.
- Nie czuję jej - powiedziała do niego.
- To przez stres - odpowiedział jej doktor Green - Ma pani naturalne znieczulenie - zaśmiał się jakby powiedział dowcip. Olivia nie odwracała wzroku od Williama.
- Spokojnie kochanie. Tym razem już naprawdę nie ma się czego bać. Tym razem to już koniec. Pamiętasz te wszystkie rzeczy które razem planowaliśmy? Teraz zaczniemy je realizować.
Mówił do niej i głaskał ją po twarzy ocierając z niej krew. Nie zwracał uwagi na agentów CIA, którzy cierpliwie czekali przy wejściu, ignorował połowę pułku, która zmieściła się w kuchni. Wszyscy przyglądali się z otwartymi ustami temu jak kapitan Hill, który nigdy się nawet nie uśmiechał teraz jest czuły i kipi troską. Przyglądali się z ciekawością drobnej i wykończonej, ale nadal ślicznej dziewczynie, która patrzała na niego jakby był jedyną osobą na świecie.
- Na początek się porządnie najemy i wyśpimy w wygodnym łóżku. Co ty na to? Później pojedziemy gdzieś gdzie będziemy tylko my...
- Williamie - wyszeptała.
- Słucham Oliwko?
- Ja kogoś zabiłam...
- Zabiłaś?
- Któryś z nich się zbliżał i strzeliłam... I upadł.
- Ten który leżał niedaleko was?
- Tak. Zabiłam...
- Nie zabiłaś - pocałował ją we wnętrze dłoni uważając, żeby nie podrażnić obtartego nadgarstka - Był tylko postrzelony i stracił przytomność - skłamał gładko.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Musisz jeszcze poćwiczyć celowanie.
Wyraźne odetchnęła z ulgą. Prawda była taka, że nie przeżył żaden Pakistańczyk. Absolutnie żaden.
- A Karim? - przypomniała sobie nagle.
- Hugo z nim pojechał. Zadzwoni jak czegoś się dowie.
- Kim on jest?
- Żołnierzem. Jednym z najlepszych.
- Rana nie jest zbyt głęboka i szybko się zagoi. Czy jest pani jeszcze gdzieś rana? - wtrącił się lekarz, który już skończył opatrywać kolano.
- Nie - odpowiedziała od razu.
- Reszta to tylko otarcia. Poradzimy sobie sami - poparł ją William.
- Podam teraz coś na uspokojenie dobrze?
Popatrzała szybko na Williama.
- Przyda się... - pogłaskał jej policzek.
- Błagam nie usypiaj mnie! - zadrżała cała.
- Już dobrze - objął ją szybko - Już dobrze kochanie.
Ponad jej głową dał znać lekarzowi, że środek nie będzie konieczny.
- W takim razie zostwię pani tabletki. Te w zielonym pojemniczku są przeciwbólowe. Po tych w niebieskim gwarantuje twardy sen. Obydwie nie częściej niż jedna na dwanaście godzin.
- Dziękuję - odpowiedziała niewyraźnie z twarzą przyciśniętą do ramienia Williama.
- Proszę jej podać jakiś koc.
- Oczywiście.
Minutę później sanitariusz podał im zwinięty koc. Brązowy i cienki dokładnie taki jak używa się w karetkach.
- Naprawdę chciałaś zostać bohaterką prawda?
Obydwoje spojrzeli w miejsce z którego dochodził głos. Katsura z uśmiechem podszedł do nich i przyjrzał się Olivii.
- Dokładnie o to chodziło - obydwoje się uśmiechnęli.
- Przepraszam, że muszę być takim beznadziejnym służbistą, ale muszę wam zadać kilka pytań.
- Najpierw musimy się stąd wydostać - powiedział William.
- Wiem, że najchętniej zaszylibyście się gdzieś, ale musimy was zabrać na przesłuchanie. Obiecuję, że to nie potrwa długo.
- Gdziekolwiek byle by jak najdalej stąd... - odwrócił głowę i przeczesał wzrokiem pomieszczenie - Palmer sprzątnijcie korytarz.
- Tak jest sir - mężczyzna zasalutował wziął ze sobą innego i wyszli.
- Nadal cię słuchają kapitanie - Olivia pogładziła go czule po piersi.
- Dziwne prawda? - pocałował ją we włosy.
- Wcale nie dziwne - wstrząsnęły nią dreszcze, więc William podniósł z blatu koc i otulił ją nim - Nie zostałeś ranny?
- Nie. Znowu starałem się zapewnić ci bezpieczeństwo, a jako jedyny z naszego duetu wyszedłem bez szwanku...
- Bo musisz się oduczyć zostawiać mnie w czyiś rękach.
- Chyba tak.
- Droga wolna sir! - ktoś się odezwał za jego plecami.
- Dziękuję - mruknął William nie spuszczając wzroku z Olivii. Stanton nigdzie nie było, a Katsura przyglądał im się z uśmiechem.
- Mogę iść sama.
- Pełno tu szkła - powiedział tylko biorąc ją na ręce. Kiedy się odwrócił zmierzył zdziwionym i niezadowolonym spojrzeniem zbyt dużą ilość żołnierzy stojącą za nimi ze zbyt wielkimi uśmiechami. Nie skomentował tego jednak pilnując, żeby się czasem samemu nie uśmiechnąć.

Godzinę później mijali las na widok którego Olivii zadrżały ramiona. Las za którym jaśniała niewielka wysepka, która była tajną bazą CIA. "Bezpiecznym miejscem" Przed wejściem zgromadziło się sporo osób. Przyciemniane szyby pozwoliły im się spokojnie rozejrzeć po podjeździe.
- Musisz z nią porozmawiać - powiedziała Olivia, która nie mogła oderwać wzroku od bladej, wymęczonej Alex, której włosy chyba pierwszy raz w życiu były w nieładzie.
- Wiem, ale nie chcę cię zostawiać ani na sekundę.
- No ja z wami nie mogę zostać - spróbowała się uśmiechnąć, żeby dodać mu odwagi - Będę na ciebie czekała w środku.
- Nie odpowiadaj beze mnie na żadne pytania dobrze?
- Ok. I chcę iść sama...
- Ale pozwolisz mi chociaż pomóc ci wysiąść z samochodu?
- Bez twojej pomocy raczej wypadłabym w tym kocu niż wysiadła - uśmiechnęła się.
- Obiecaj mi kochanie, że będziesz żartowała i śmiała się.
- Pod warunkiem, że szybko do mnie wrócisz.
- Jak najszybciej. Czekaj tu sekundkę.
Olivia odwróciła się do okna i zerknęła na swoją rodzinę. Wszyscy byli zdezorientowani, zmęczeni i starsi o kilka lat. No cóż chyba nieźle nabroiła... Prawie podskoczyli na widok Williama. Nie wiedzieli w którym z trzech samochodów się znajdują. Olivia patrzała tylko na Alex, która aż zasłoniła dłonią usta, a na jej twarzy wymalowała się ulga. Serce jej się ścisnęło, kiedy ruszyła w stronę Williama. Właściwie wszyscy ruszyli, ale Olivia widziała tylko ją. Zanim doszli przez długi podjazd on zdążył otworzyć drzwi, podać rękę Olivii i pomóc jej wysiąść.
- Jezu Liv! - usłyszała głos matki.
- Wszystko w porządku? - William pocałował ją w dłoń.
- Po tym zastrzyku mogłabym biegać - uśmiechnęła się - Odwagi kapitanie - zdążyła jeszcze szepnąć zanim porwało ją wiele par ramion. Mówili do niej, przytulali ją i nawet przez chwilę przestała dotykać nogami ziemi. Jak miło było ich objąć i poczuć się tak realnie i tak przyziemnie po tym wszystkim co ją spotkało. Zauważyła tylko jak Alex rzuca się Williamowi w ramiona, a ten pozwala się objąć, a nawet odwdzięcza się tym samym. To nic. Chce ją uspokoić, bo musi jej powiedzieć coś strasznego...
- Możemy iść do środka? - powiedziała szybko wystraszona tym jak wielka wściekłość ją opanowała. Jeśli ma mu kiedykolwiek zaufać musi zacząć ćwiczyć od teraz.
- Jesteś głodna?
- Boli cię coś?
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Tak strasznie się baliśmy!
- Jesteś ranna?
- Czy ktoś może jej dać coś do jedzenia?
- Gdzie cię boli Liv?
Pytań było tak wiele, że nie wiedziała kto zadaje które i nawet nie próbowała odpowiadać. Starając się jak najmniej utykać ze zwieszoną głowa ruszyła do wejścia.
- Chciałabym iść najpierw do toalety.
- Pójdę z tobą - wyrwała się Meredith.
- Przepraszam, ale wolałabym na chwilę zostać sama.
- W takim razie poczekam przed wejściem.
Olivia w łazience zrzuciła z siebie koc i przeraziła się stanem swojego ciała nie wspominając o sukience. Poza licznymi otarciami miała masę siniaków, a bandaż na kolanie przesiąknął krwią. Bandaż nią przesiąknął i sukienka też była nią cała ubrudzona. Tak strasznie marzyła, żeby móc ją już zdjąć. Żeby wejść pod prysznic i umyć brudne włosy. Zamiast tego jeszcze raz umyła dokładnie całe ręce próbując doczyścić krew spod paznokci. Przed oczami przewijały jej się sceny z próby ratowania Karima. Zobaczyła jak uciska materiał, który przecieka krwią. Krew wypływa jej między palcami. Jest jej tak dużo, że nie można jej zatrzymać. Jej żołądek zbuntował się tak mocno, że tym razem nie potrafiła go powstrzymać. Wpadła do kabiny i klękając na zdrowym kolanie zaczęła wymiotować. Biorąc pod uwagę jej pusty żołądek wymiotowała naprawdę długo. Na koniec była zupełnie wykończona, a głowa jej pękała. Wymyła spoconą twarz, wypłukała usta, narzuciła na siebie koc i na drżących nogach ruszyła do wyjścia. Rozdygotaną ręką złapała za klamkę i zastała za drzwiami Meredith z Andy'm.
- Napijesz się czegoś ciepłego? - wszystko słyszeli...
- Chyba nie... Chociaż może?
- Herbatę?
- Chętnie.
Meredith ruszyła w kierunku przeciwnym do tych szklanych sal. Chyba zdążyli się tu już nieźle rozeznać i zadomowić.
- Chodź... Twój rycerz już na ciebie czeka - Andy objął ją ramieniem.
- William?
- Mhm. Pozwolił nam cię popilnować pod warunkiem, że przyprowadzimy cię prosto do niego.
- Już skończył z nią rozmawiać? Tak szybko?
- Czy szybko? Siedziałaś tam prawie pół godziny - uśmiechnął się.
- Naprawdę?!
- Zawsze tracisz poczucie czasu przed lusterkiem.
Pokręciła głową z uśmiechem.
- Andy przykro mi, że was zmartwiłam...
- Nie zmartwiłaś. Ale wszyscy od poniedziałku idziemy na jakiś czas do psychiatryka...
Uderzyła go lekko w ramie. Weszli w obszar szklanych ścian i od razu zauważyła Williama. Też był blady i zmęczony, ale wyglądał bez porównania lepiej niż ona. Katsura ze Stanton siedzieli na dwóch fotelach, a on stał nad nimi i mówił coś z tą miną, która kazała wszystkim słuchać i nie przerywać. Hmm... Kapitan dawał reprymendę? Złagodniał, kiedy tylko ją zobaczył. Zamilkł do momentu jej wejścia. Byli tu wszyscy poza Alex? Co się z nią stało? Popatrzała na ojca, który z policzkiem podpartym na dłoni śledził ją uważnie. Carlsona nie było... Otulona szczelnie kocem bardzo nie chciała teraz z nimi rozmawiać, ani przytulać się. Musiała najpierw zmyć z siebie to wszystko. Ratunek odnalazła w wysokiej, dodającej jej wzrokiem odwagi postaci, która stała z wyciągniętą rękę. Ciężko powiedzieć, żeby się rozchmurzyła, ale zrobiło jej się lżej i poczuła, że właśnie następuje chwila o której marzyła od momentu poznania Williama. Poczuła wzniosłość i symbolikę tego co chce zrobić. Taka nędzna, taka przygnieciona przez wszystko co widziała i co robiła z płonącymi oczami, mocno utykając na lewą nogę ruszyła do niego przez całe pomieszczenie. Bacznie śledzona przez oniemiałych rodziców podała rękę Williamowi, który się do niej uśmiechnął. Zaprowadził ją do jednego z foteli na przeciwko agentów i najpierw sam na nim usiadł, a później pociągnął ją na swoje kolana. Wtuliła się w jego wielkie i silne ciało w momencie zapominając o wszystkich obecnych. Był jej... Naprawdę był jej?
- Kochanie musimy teraz odpowiedzieć na kilka pytań... Masz coś przeciwko, że są tu wszyscy?
Rozejrzała się po sali. Rodzice mięli nieodgadnione miny, a Andy czujną.
- Nie ma Prestona - popatrzała smutnie na Williama.
- Znajdziemy go. Obiecuję, że jak tylko troszkę odpoczniemy to go znajdziemy.
Uspokojona, chociaż z ciężkim sercem opadła z powrotem na jego pierś.
- Proszę pytać - powiedziała.
- No cóż... - Stanton nabrała powietrza - Panie Hill jak to się stało, że pan do nich trafił i dlaczego...? Proszę nam wszystko wyjaśnić.
I William wyjaśnił. Mówił otwarcie i bez ukrywania żadnych szczegółów o wszystkim co się wydarzyło. Meredith wróciła z kubkiem herbaty, ale stała z nią w wejściu i słuchała z otwartymi ustami. Olivia miała rozczulony uśmiech kiedy mówił na głos i przy nich wszystkich, że ją kocha, że chciał ją ratować i że okłamał w tak straszny sposób Alex. Popłynęła jej łza, kiedy powiedział, że zrobiłby wszystko, żeby ją ochronić. Tulił ją do siebie i całował po włosach. Głaskał ją i patrzał na nią mówiąc jak z oddziałem Hugo wszystko ukartowali tyle, że musiał czekać aż ci wrócą z Syrii.
- Wie pan, że powinien się pan podzielić z nami swoimi planami?
- Z wami nie ma takiej zabawy...
- Jak z bratem?
- Jak z bratem.
- Gdzie on teraz jest?
- Karim! - poderwała się Olivia i kilka osób podskoczyło razem z nią.
- Zaraz zadzwonimy. Pojechał z rannymi do szpitala.
- Kim jest Karim? - zapytał Katsura.
- Znajomy...
Później Olivia opowiedziała o tym jakim cudem dostała się do obozu wroga. Jej opowieść trwała może trzy minuty.
- Jakieś szczegóły? Jakiekolwiek?
- Nie pamiętam.
William z westchnieniem schował twarz w jej włosy.
- Pan wie coś więcej?
- Nie - skłamał. Znowu...
- Ostatnie pytanie panno Shelly. Bardziej z ciekawości. Czy zasłabnięcie panny Lacroix ma coś wspólnego z pani ucieczką?
William bardziej się wyprostował i czuła na sobie jego spojrzenie.
- Tak. Wykorzystałam wtedy waszą nieuwagę i się wymknęłam.
- Czy taki był wasz plan?
- Nie. Alex nie miała z tym nic wspólnego - mówiła nie patrząc na nikogo - Zwyczajnie wykorzystałam sytuację.
William znowu westchnął i znowu schował twarz w jej włosy.
- W porządku. Na razie nie mamy więcej pytań.
- Czyli możemy już stąd iść?
- Oczywiście. Odwieziemy państwa do hotelu. Czy któreś z was potrzebuje pomocy lekarskiej?
Wszyscy patrzyli na Olivię.
- Nie - odpowiedział stanowczo William.
- Nie możemy wrócić do domu? - mruknęła niewyraźnie.
- Podróż by cię teraz dobiła - powiedział William - Odpoczniemy i jutro wrócimy do Nowego Jorku dobrze?
- Mhm.
Była pobudzona i senna jednocześnie. Przedziwne uczucie. Jej ciało domagało się odpoczynku, a adrenalina nie chciała opaść do normalnego poziomu.
- Chodźmy skarbie.
Zsunęła się niechętnie z jego kolan. Objęci ruszyli do wyjścia.
- Wiem, że macie do nas dużo pytań - zwrócił się do jej rodziców - Ale pozwólcie, że najpierw odpoczniemy.
Liv zerknęła na niego. Górował nad nią jak anioł. Mroczny anioł, który nie pozwoli już zrobić jej przykrości.
- Jasne, że tak - Sophie wstała z miejsca i spojrzała na męża, który siedział zamyślony ze wzrokiem wbitym w podłogę - My też musimy ochłonąć. Na pewno niczego nie potrzebujesz Liv? - pogłaskała córkę po bladym policzku. Chciała ją tulić i nie wypuszczać z ramion, ale wiedziała, że to czas, kiedy rodzice muszą się wycofać.
- Prysznica i łóżka - wysiliła się na uśmiech.
- A jedzenia nie? - zapytał William ruszając z nią do wyjścia.
- No może jedzenia też...
Ponieważ wlekli się w strasznym tempie po chwili porwał ją na ręce i przyspieszył. Cała reszta szła za nimi jak w pochodzie.
- I nic więcej ci nie trzeba? - szepnął jej na ucho z chłopięcym uśmiechem ostatecznie opuszczając dziwne, nierzeczywiste miejsce.



10 komentarzy:

  1. Czytałam chyba cały rozdział na wdechu, jak.. jak.. jak przy Jeźdźcu. Dokładnie towarzyszył mi ten sam efekt! Magia. Tylko tyle i aż tyle.

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje gratulacje!!!:D jestem wniebowzięta:D a co do nowej historii to jestem zarazem szczęśliwa i smutna, bo miałam ogromną nadzieję, że najpierw skończysz SOFTLY... no ale jak masz pomysł na inną przygodę to spróbuję być cierpliwa... ale musisz mi kochana obiecać, że po tej nowej historii zabierzesz się za SOFTLY;)

    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy mozna spodziewac sie czegos nowego?

    OdpowiedzUsuń
  4. Jutro... Mam nadzieję, że bardziej rano niż wieczorem... I hope...

    OdpowiedzUsuń
  5. Wypoczęta... raczej nie... po tym szalonym weekendzie w Wawie z mężem i znajomymi :)Ale teraz po przeczytaniu tego rozdziału "troszkę" się zrelaksowałam, ponieważ Will i Livi są razem... obstawiałam dwa warianty zakończenia akcji "ratunkowej"...i ;)Ciekawa jestem co teraz się stanie... nie mogę się doczekać!

    PS.W miedzy czasie Spicy rozdział 34, chyba telefon od czytania mi się przegrzał :P Widać inspirację/natchnienie/pomysł/wpływ* -nie potrzebne skreślić* tego opowiadania ale Twoje dzieło Nikki jest o niebo lepsze!
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  6. Co do Spicy (musiałam sobie przeczytać 34 dla przypomnienia) pamiętam, że nawet edukowałam się z dziedziny ataków paniki, żeby to dobrze napisać. Podobnie jak studiowałam na necie budowę broni, żeby nauczyć jej Nati :D Nie mówiąc o planie Nowego Jorku, który już znam na pamięć!!
    Ale owszem przyznam, że było inspirowane. Zarówno znaną nam wszystkim książką jak i serialem Castle (ktoś oglądał?) Zawsze piszę pod wpływem natchnienia, więc jak mi się wyjątkowo spodoba jakiś motyw od razu staram się go przerobić po swojemu.

    Co do Windy jakie opcje obstawiałaś i na ile pokryły się z prawda??? Bardzo jestem ciekawa.

    Co do weekendów w Warszawie to też je uwielbiam :) Ostatnio odkryliśmy super knajpkę "Lubię to". Podają tam zabójczego drinka o jakże wdzięcznej nazwie Manhattan :D Poważnie po jednym nie mogłam zejść ze schodów :D No i moja ukochana Roma tam jest... Druga miłość mojego życia!

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadzam się, że inspiracje można znaleźć dosłownie wszędzie i aby to potem "dobrze napisać" trzeba się dokształcić :) Ciekawość to pierwszy stopień do... WIEDZY! Jedna z moich dewiz życiowych :)
    Co do serialu Castle to czasami obejrzę... ale staram się nie wciągać w seriale... tym bardziej, że ostatnio jestem pochłonięta opowiadaniami … Nikki… oczywiście Twoimi!
    A co do opcji... obstawiałam pierwszą! 1 -Will coś wymyśli ( w końcu był żołnierzem i tak łatwo się nie poddaje! 2 - odbijają ich federalni, ale to by raczej słabo wyszło i było by za proste!
    Po wizycie w Wawie boli mnie kolano, więc musiałam odpuścić sobie siłownie...a może to tylko moja wymówka!... aby mieć więcej czasu na czytanie :P
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  8. Wcielasz się w główną bohaterkę? Liv też ma awarię kolana :D Moja siłownia została dzisiaj wyparta przez sprzątanie, ale usprawiedliwiam się, że to też wysiłek fizyczny... Daj znać jak wrażenia ze Spicy.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  9. wrażenia ze Spicy ... w niektórych momentach "muszę się siłą powstrzymać, żeby nie rozdziawić buzi"! nie mogłam się powstrzymać :P Najpierw Grey... potem Cross... a teraz Word i Hill! Zgadnij, którzy to moi ulubieńcy? :D
    Lena

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!