czwartek, 20 czerwca 2013

Windy Hill Rozdział 56

Grudzień nie odpuszczał z zimową aurą. Było mroźno i biało. Olivia wyglądając za okno i obserwując jak park pokrywa się białą pierzynką, a jezioro w oddali robi się coraz bardziej stalowo szare bardzo mocno trzymała kciuki za to, żeby śnieg nie ustąpił aż do świąt. W drugim tygodniu grudnia zadzwoniła do Gianny po radę co by tu przygotować dla Francesci, żeby poczuła się jak w domu... Pół roku nauki języka nie poszło na marne, bo teraz może nie najpłynniej, ale powiedziała o co chodzi i z tego co mówiła Gianna zrozumiała jakieś osiemdziesiąt procent. Było naprawdę dobrze! Do kolejnych wakacji będzie nawijała jak rodowita Włoszka!
Tydzień przed świętami odpuściła zarówno z pracą jak i ze szkołą i tym razem Margaret miała oglądać w jakim tempie pracuje Olivia. Jeździły razem na zakupy, sprzątały razem dom układając w różnych miejscach dekoracje świąteczne, a William po środowym powrocie z pracy uznał, że chyba przeniesie się do hotelu, bo pachniało bosko, a nie mógł niczego spróbować. Olivia marynując przez ostatnie cztery godziny mięsa wpadła w jego ramiona wykończona i szczęśliwa promieniejąc jak słońce.

Czwartek 23 grudnia był przewidziany na świąteczną imprezę w Upland i obiecała, że przyjedzie troszkę wcześniej, żeby pomóc Fredowi, który się zaangażował w organizację. Było cudownie!! Cały Boston stał się jednym wielkim stroikiem świątecznym. Wszędzie poubierane choinki, miliony lampeczek pozawieszane na otulonych śnieżnym puchem drzewach i krzakach, ludzie z wielkimi pakunkami pod pachą umykający przed mrozem. Czar i klimat świąt zawsze ją oszałamiał i zupełnie porywał. Uśmiechała się wtedy bez powodu sama do siebie, śpiewała kolędy i czuła tą magiczną euforię. Dokładnie w takim nastroju pojechała do Upland. W drodze robiła makijaż, czesała się  i modliła, żeby nie zdefasonować sukienki. Do pomocy zabrała ze sobą Prestona i uparła się, że chłopak zostanie na przyjęciu. Nie pomagały tłumaczenia, że to nie pasuje i nie wypada, a na słowa, że należy tylko do jej służby poczuł silne uderzenie w głowę... Kazała mu zaparkować w garażu podziemnym, bo nie wyobrażała sobie iść przez ten biały dywan w szpilkach. Kiedy przejeżdżali przed głównym wejściem Preston aż zwolnił, a Olivia zapiszczała na widok gigantycznej choinki.
- Bosko!! - ekscytowała się - Ciekawe co William powie na moją niespodziankę!
- Pewnie zapiszczy jak ty przed chwilą...

Od razu skierowała się do wielkiej sali na parterze, gdzie odbywały się wszystkie konferencje. Wyglądała bardzo "Uplandowo" w swoich srebrzyście szarych barwach, a teraz te kolory idealnie komponowały się z zielenią i czerwienią ozdób i girland. Była już przepięknie udekorowana, a stoły uginały się od ciast i różnych przekąsek. Fred i trzy inne osoby w pocie czoła gonili za ludźmi zajmującymi się dekoracją i cateringiem. Właściwie wszyscy biegali bez większego ładu i składu. Chaos. Jeden wielki chaos.
- Co tu się dzieje? - zapytała stając w wejściu z Prestonem.
Fred odwróciła się w jej stron i zrezygnowany pokręcił głową. Uśmiechnęła się do niego. Czy zorganizowanie małego firmowego przyjęcia może być naprawdę aż takie trudne?!

William dwie godziny później pojawił się w sali w której już znajdowała się większość pracowników. Kiedy się rozejrzał poczuł się nieco dziwnie. Sala miała wysokość dwóch pięter i teraz z jej sufitu zwisały gigantyczne bombki zawieszone na niewidocznych żyłkach. Na różnej wysokości poruszały się delikatnie i odnosiło się wrażenie, że lewitują. Jak sufit w Hogwarcie... Ciekawy, nowoczesny wystrój, a jednak podtrzymujący klimat świąt. Czyżby jego mała dziewczynka maczała w tym palce? Od razu podszedł do niego kierownik ochrony, żeby się przywitać i zwyczajowo zagadać. Odpowiedział mu na jakieś pytanie, ale wzrokiem przeszukał salę wypełniającą się elegancko ubranymi osobami.
- Panie Hill! - zatrzymał go tutejszy "Clay", redaktor naczelny Mark Tonheim - Niesamowite prawda? - popatrzał na sufit.
- Ciekawe ile jeszcze osób ma ten odruch, żeby osłonić głowę.
Mark zaśmiał się i wziął od kelnera kieliszek z winem podając Williamowi.
- Jeszcze godzinę temu wisiały na srebrnych szarfach.
- Olivia?
Uśmiechnęli się. To było oczywiste!
- Jak przyszedłem ten jej przyjaciel wisiał pod sufitem i wszystkie zamieniał na żyłki! Ma chłopak zwinność małpy!
- Przyjaciel?
- No ten... - kiwnął brodą w głąb sali - Preston? Chyba tak.
Podążył wzrokiem w tamtym kierunku i od razu załączyła mu się czerwona lampka. Olivia wyglądała pięknie w chabrowej, eleganckiej sukience kończącej się za kolanem delikatnie poszerzanej w dół, otaczającej jej nogi lekkimi falami. Włosy zaczesała na jedna stronę i wyglądała jednocześnie stylowo i drapieżnie. Bardzo ładnie, ALE! Stała pod jednym z okien w towarzystwie Prestona (ledwo go poznał w garniturze), Freda i Cassidy... Niby ładnie, niby pięknie i przyjaźnie, ale on już się nie da nabrać i władować w kolejne ciche dni! Zwłaszcza, że Cassy ubrana była jak jakaś gotycka wojowniczka w czarne obcisłe spodnie i czarną bluzkę z dziwnymi zakładkami, która na piersiach prawie nie istniała. O! Co to to nie! Idąc w ich stronę co chwila się przy kimś zatrzymywał i zagadywał a właściwie był zagadywany. Po alkoholu języki wszystkich się porozwiązywały i wysłuchał na przykład wywodu na temat poprawienia się warunków pracy odkąd przeniósł się do tego oddziału. Na pytanie pod jakim względem były gorsze i jak on na to wpłynął kobieta z działu wiadomości politycznych wybuchnęła śmiechem.
- Nie, nie! To nie o pana chodzi! Olivia nam codziennie pomaga i poprawia humory. Jest niesamowita!
Nie do końca wiedział, czy powinien się obrazić, ale na pewno zrobił się zazdrosny! Kiedy w końcu dotarł do wesołej grupki do której zmierzał poirytowały go dwie rzeczy. Po pierwsze Cassidy patrzała na niego w niemym zachwycie zupełnie jakby się powstrzymywała przed rzuceniem w jego stronę. Robiła to tak otwarcie aż się miał ochotę jej zwrócić uwagę i normalnie zastanawiałby się jakie jest prawdopodobieństwo, że jego kobieta za momencik wydrapie jej oczy gdyby nie fakt, że jego kobieta nie zwracała na niego najmniejszej uwagi! Właśnie zagadywana przez jednego z kierowników finansowych śmiała się prawie do łez, a facet był dumny z siebie jak paw.
- Dzień dobry panie Hill - powiedziała Cassidy bardziej gardłowym głosem niż zwykle.
Kiwnął jej tylko głową nie odwracając wzroku od Olivii i bardzo dobrze, że tego nie zrobił, bo Olivia na te słowa odwróciła się do niego.
- William! - krzyknęła radośnie i wyciągnęła do niego ramiona. Oczywiście zanim się zastanowił objął ją mocno i pocałował. To był taki odruch bezwarunkowy jak wdech, po wydechu. Z błyszczącymi oczami obrzuciła spojrzeniem jego osobę. To był jeden z garniturów, który szczególnie jej się podobał.
Zapadła cisza, bo nigdy na terenie redakcji nie afiszowali się tak bardzo uczuciami. Oczywiście absolutnie niczego nie ukrywali, ale starali się na przykład nie całować, kiedy dookoła patrzało na nich już jakieś dziewięćdziesiąt procent pracowników.
- Pres słyszałem o twoich kaskaderskich popisach - powiedział, żeby przerwać ciszę.  
- Moja sława już mnie wyprzedziła? - zaśmiał się.
- Może być naszą firmową maskotką - dodała Olivia nadal w niego wtulona. Miało to sporo pozytywnych stron. Cassidy nieco ochłonęła, a mina faceta którego nazwiska nawet nie pamiętał zdecydowanie zrzedła - Przebierzemy go za szympansa i będzie wisiał przy suficie na konferencjach.
- Póki co zastanawiam się jakim cudem przebrałaś go w garnitur...
- Opierał się tylko przez chwilę.
Zabrzmiało dosyć groźnie, więc wszyscy łącznie z zarumienionym Prestonem zaczęli się śmiać. Oczywiście Preston był przedstawiany nie jako pracownik, ochroniarz, czy kierowca tylko przyjaciel Olivii. Szybko się zadomowił i ujmował wszystkich swoją prostotą i dowcipami. William wygłosił krótkie przemówienie w którym złożył życzenia wszystkim pracownikom i ich rodzinom, oraz podziękował za cały rok intensywnej pracy. Olivia patrząca na swojego mężczyznę czuła się taka dumna i taka przepełniona milionem emocji, że tym razem ona pocałowała jego, kiedy tylko do niej wrócił. No cóż magia świąt... W tym szczególnym czasie nie można kontrolować uczuć! Zwłaszcza, że miała swoją cichą misję w której nie mogła szczędzić ani jednej czułości... Zauważyła, że Cassidy krąży wokół nich i zauważyła z jakim wzrokiem przywitała Williama, ale cały czas powtarzała sobie "nie dzisiaj!". Zwłaszcza, że William tak wspaniale ją ignorował! Teraz też stanęła przy stole z przekąskami czyli prawie ramie w ramie z Olivią i gapiła się bezczelnie na niego kiedy przemawiał... Zaraz po powrocie z Vegas zrobi porządek z tym bezczelnym babskiem! Ale w tej chwili to było zupełnie nieważne, a William naprawdę nie zaszczycił jej ani jednym spojrzeniem. Musiała teraz biedna stać i patrzeć jak się do siebie uśmiechają i całują...
- Jedziemy do domu? - mruknął kiedy się do siebie oderwali.
- Koniec gorszenia?
- Zobaczysz, że wszyscy zaczną tak robić...
Zachichotała.
- Mam dla ciebie w domu niespodziankę!
- Niespodziankę?
- Mhm. Bardzo fajną niespodziankę.
- W takim razie wychodzimy - zadecydował.
- A Preston?
- Preston nieźle się bawi zostaw go.
Popatrzyli na chłopaka, który właśnie czarował dwie młode redaktorki. Rzeczywiście dobrze się bawił! A Olivia zerknęła tylko na Cassidy, która stała ze spuszczoną głową, ale nie odsunęła się od nich...
- Wesołych Świąt Cassy! - uśmiechnęła się do niej.
- Wzajemnie - ta odpowiedziała już tylko ich plecom i splecionym dłoniom.
Cały czas towarzyszyły im kolędy. William musiał przyznać, że nigdy nie celebrował aż tak Bożego Narodzenia, ale przy Olivii dawał się ponosić emocjom o których odczuwanie nigdy by się nie podejrzewał. Jechali teraz powoli zasypanymi ulicami, a ona podekscytowana cały czas nuciła sobie któryś ze świątecznych utworów. Czy kiedykolwiek będzie mógł obojętnie patrzeć na jej promienną buzię i roziskrzone oczy?
- Wiesz co się będzie od jutra działo w naszym domu? - zaśmiała się. Wcale jej to nie martwiło. A Williama owszem! Ich dwójka w zupełności go satysfakcjonowała, natomiast od jutra przybędzie aż dziewięć osób w tym dwoje dzieci! O odpoczynku mogą pomarzyć... Zaparkowali przed wejściem i wziął Liv mocno za rękę, żeby się nie poślizgnęła w tych zupełnie nieodpowiednich butach na co prawda odśnieżonej, ale nadal śliskiej kostce.
- Zamknij oczy! - zażądała. Starając się nie roześmiać wykonał polecenie. Jakoś automatycznie pomyślał, że zaprowadzi go do którejś z sypialni, gdzie zaprezentuje swoją niespodziankę, ale ona tylko zajrzała do środka upewniając się, że wszystko jest tak jak chciała i złapała go za rękę wciągając do środka.
- Poczekaj jeszcze chwilę. Nie otwieraj - mruknęła ściągając mu z ramion płaszcz. Znowu złapała go za rękę i ruszyli do salonu. Pod butami poczuł miękki dywan, a do nozdrzy dotarł zapach świec i inne aromaty zapewne dochodzące z kuchni.
- Kolacja przy świecach?
- Hmm - mruknęła - Skąd wiedziałeś?! - oburzyła się - Otwórz oczy...
Zdziwiło go, że na dnie obrażonego głosu czaił się śmiech, więc szybko skorzystał z danego przyzwolenia. Zaniemówił... Naprawdę! Nawet nie próbował tego skomentować chłonąc to co zobaczył. Cały salon zmienił się nie do poznania. Na grubych girlandach na kominku i wokół obrazu matki wisiały najróżniejsze aniołki, gwiazdeczki, koraliki i małe bombki rozświetlone masą lampeczek, a z miejsca gdzie Liv miała swój mały ogród zniknęły wszystkie doniczki, zniknął stolik do kawy i wygodne fotele, a pojawiła się gęsta, wysoka choinka. Dominującym kolorem był złoty. Wszystko skąpane było w złocie. Dookoła drzewka poustawiane były dziesiątki świec migocząc i rzucając na nią mistyczną poświatę. Nie wiedział co powiedzieć i jak to skomentować. Było wspaniale i nigdy by się nie spodziewał, że jego dom będzie taki... właśnie taki!
- Livi to jest niesamowite... - powiedział w końcu, bo aż czuł napięcie jakie od niej biło. Popatrzał na jej buzię otoczoną taką dziwną aurą. Wzniosłą i jednocześnie podekscytowaną, dorosłą i dziecinną.
- Najważniejsze zostawiłam dla ciebie - uniósł dłonie w których trzymała wielką złotą gwiazdę. No tak to robota dla pana domu... Wziął ją od niej i wetknął na czubek choinki do którego sięgnął bez problemu. Nacisnął guziczek i gwiazda się zaświeciła.
- Kochanie jesteś niesamowita... - cofnął się jeszcze raz wszystko oglądając.
- Wesołych świąt - szepnęła.
Złapał ją w pasie i uniósł na wysokość twarzy.
- Wzajemnie - buziak w usta.
- A teraz chodź na kolację.
Poszedł za nią nie tak jak się spodziewał do jadalni, tylko do niskiego stołu w salonie. Nie zauważył wcześniej, że na czerwonym tiulu od strony kanapy leżą dwa nakrycia i kilka półmisków z potrawami. Na brzegu stało aluminiowe ozdobne wiadereczko z chłodzącym się w lodzie szampanem, a na środku płonęła długa czerwona świeca.
- Kolacja na ziemi? - uśmiechnął się.
- Pomyślałam, że skoro jutro zasypią nas goście dzisiaj możemy spędzić czas tak jak wtedy, kiedy jeszcze nikt nam nie towarzyszył.
- Kolejny genialny pomysł maleńka - uśmiechnął się, rozpiął marynarkę i przewiesił ją przez oparcie kanapy. Zrzucił buty i rozwiązał krawat, który odłożył na marynarkę. Złapał Olivię za dłoń i zaprowadził do stołu. Usiedli na ziemi na miękkim dywanie zupełnie jak w czasie ich potajemnych lunchów w Upland. William otworzył butelkę i nalał im blado różowego płynu. Obydwoje patrzeli chwilę na uciekające bąbelki po czym zgodnie stuknęli się kieliszkami i napili.
- Dawno się tak nie czułem wiesz? - zatrzymał wzrok na płonącym ogniu.
- Jak?
- Radośnie... jak w dzieciństwie. Jak mały chłopiec.
- Święta.
- Już słyszę jak jutro wszyscy będą się zachwycali.
- Nieważni są "wszyscy" - przełknęła ślinę - To ty jesteś najważniejszym członkiem mojej rodziny.
Obserwował ją uważnie aż spuściła wzrok. Czy w tym zdaniu krył się jakiś ukryty sens, czy tylko on chciał go usłyszeć?
- Livi... - zaczął, a ona drgnęła biorąc solidnego łyka szampana - Jesteś szczęśliwa?
- Co ty mówisz? - popatrzała na niego zdziwiona - Nie wiesz o tym?
- Wiem, ale lubię jak mnie chwalisz - uśmiechnął się. Odstawiła kieliszek i objęła go za szyję.
- Czy sprawiam wrażenie nieszczęśliwej?
Pociągnął ją na kolana.
- Może odrobinę - drażnił się, a ona udawała, że obrażona chce wstać - Livi gdzie Margaret?
Znowu spuściła wzrok i znowu uśmiechnęła się zawstydzona.
- Ma wolny wieczór...
- Mhmm... - pokiwał głową. Odsunął delikatnie stół, żeby nie poprzewracać tego co na im leżało. Poddała się jego palcom, kiedy odnalazł zameczek sukienki i go zsunął. Po chwili siedziała na jego kolanach w samej czarnej bieliźnie. Położył ją na plecach na dywanie i oparł się koło niej na łokciu.
- Kochanie... Czy jest coś... - zaryzykował - Cokolwiek co mógłbym zrobić, żebyś była jeszcze szczęśliwsza?
Wiedział, że nie może mu na to odpowiedzieć, ale chciał zobaczyć reakcję. I tym razem nie wmówił sobie, że jej policzki zalały się czerwienią, tęczówki powiększyły swoją średnicę, a usta rozchyliły. Wystraszyła się, bo nie mogła potwierdzić, a za żadne skarby nie chciała zaprzeczyć. Nie wiedziała jak się zachować, ani co powiedzieć. Do własnej pełni szczęścia nie brakowało mu już niczego. No prawie niczego... Uśmiechnął się, a niepokój w jej oczach zastąpiła niepewność. Pocałował ją.
- Obiecuję, że będziesz jeszcze szczęśliwsza - zapewnił.
Całowali się, pieścili i smakowali. Obiecywali, zapewniali i cały czas zręcznie omijali temat...

Goście zaczęli napływać już od samego rana. William mimo wolnego dnia poczuł się w obowiązku wstać wcześniej. Aż tak bardzo nie mógł zrzucić wszystkiego na Liv zwłaszcza, że wczoraj siedzieli do późna przy kominku i zawinięci jedynie w koc, rozmawiali i konsumowali zimną kolację karmiąc się nawzajem.
Pierwsi pewnie ze względu na to, że mają najbliżej pojawili się jego rodzice. Koło południa dotarli rodzice Liv ze Stacy i Samiją. Sami nie była katoliczką, ale Liv kiedyś dużo z nią na ten temat rozmawiała (jak to Liv) i teraz wiedziała, że według hinduistów każda wiara prowadząca do Boga jest dobra. A, że ich Bogowie się inaczej nazywają... czy to ważne? Generalnie chodziło o to, żeby się spotkać i wesprzeć. Hugo musiał na święta zostać w Syrii, gdzie nadal stacjonuje jego pułk. Wszyscy z tego powodu cierpieli nawet William posmutniał kiedy o tym usłyszał. Opowiedział jej, że też musiał dwa razy ominąć to najpiękniejsze święto i wcale nie było łatwo. Mimo że świętuje się z chłopakami to nadal jest wojna tysiące kilometrów od domu... W każdym razie Liv uznała, że jeśli potęsknią razem będzie im lżej, a ona będzie mogła pocieszać wszystkich za jednym zamachem. Tym sposobem zmusiła hinduistkę do obchodów katolickiego Bożego Narodzenia.
- Cześć! - nowojorska część wsypała się do środka, kiedy William otworzył drzwi. Zaczęli go ściskać na powitanie. Nawet Lucas go uściskał. Podszedł do nich Walter i wszystko powtórzyło się od początku. Tylko Stacy witała się uprzejmie i bez wylewności.
- A gdzie Liv i Francesca? - zapytała Sophie i dokładnie w tej chwili zupełnie jak w odpowiedzi w długim holu pojawiła się Olivia i zrzucając po drodze fartuszek z rozpędu wpadła na Lucasa.
- Cześć promyczku! - ucieszył się. Od wakacji i tych wszystkich strasznych wydarzeń widzieli się tylko dwa razy. Raz po ich powrocie z Włoch i raz jakoś na początku listopada w NY. Lucas teraz więcej czasu spędzał w Waszyngtonie i nawet jak Liv z Williamem wpadali od czasu do czasu do Nowego Jorku jego i Sophie nie było. Tak bardzo się stęskniła, że zapomniała o wszystkich różnicach i nieporozumieniach miedzy nimi. Zresztą to przecież ten czas w ciągu całego roku, że nawet powinno się zapomnieć... Wyściskała wszystkich, ale najdłużej i najczulej witała się ze swoją dawną gospodynią i przyjaciółką w postaci skromnej, szczupłej blondynki. Ponieważ rodzice jeszcze nie byli w ich bostońskim domu William poszedł ich oprowadzić, a Liv wróciła do kuchni. W godzinach wieczornych Jack pojechał na lotnisko po Kate z dzieciakami i tym sposobem nastrój świąteczny sięgnął zenitu. Nie ma świąt bez dzieci ekscytujących się dosłownie wszystkim! A chwila... Była przecież Liv, która nie ustępowała im w niczym! Tego dnia zjedli uroczystą kolację i wszyscy zmęczeni podróżą bądź też przygotowaniem owego posiłku szybko i w ciszy pochowali się w swoich  pokojach, albo w wygodnych fotelach w salonie. W jadalni zostały tylko trzy przyjaciółki, które rozmawiały do późna. Zarówno Olivia jak i Sami potrzebowały się wygadać, a Stacy potrafiła im odpowiedzieć na każde pytanie.

Piski i wrzaski. Słyszę tylko hałas... Tak strasznie nie chce mi się otwierać oczu... Są święta, więc nie powinno się wstawać z samego rana! Jestem okropnie zmęczona i sen w niczym nie pomógł... Znowu krzyk przetoczył się za drzwiami. Śni mi się to? W takim razie dlaczego się budzę? Krzyk cioci Kate... Nie, to na pewno nie jest sen. Nawet nie potrafię opisać jak bardzo, ale to bardzo jestem niezadowolona z tego, że już muszę otworzyć oczy. Ale z ciężkim westchnieniem w końcu to robię. Od razu napotykam uśmiechnięte oczy Williama. Hmm. Nie takie złe to wstawanie o świcie. Zwykle potrafimy zająć calutką powierzchnię wielkiego łóżka, ale dzisiaj leżymy bliziutko przodem do siebie. Automatycznie wyciągam rękę do szorstkiego policzka i głaskam go leniwie. Po korytarzu znowu przetacza się dziki harmider.
- Chyba znalazły prezenty - szepcze zadowolony William. Podoba mu się taki rozgardiasz? Byłam pewna, że będzie poirytowany, a on się uśmiecha...
- Która godzina? - ja niestety nie potrafię się aż tak cieszyć... Bolą mnie wszystkie mięśnie i czuję to zanim się ruszyłam!
- Prawie dziewiąta.
- Już?! - podrywam się.
- Spokojnie kochanie przecież dadzą radę bez ciebie przez kilka godzin...
- Ale muszę wstawić chleb!
Staram się jak mogę nie patrzeć na fizyczność mojego mężczyzny, którą przez przypadek odsłoniłam. Spaliśmy grzecznie w w piżamach, ale oglądanie go zakrytego t-shirtem i spodniami piżamowymi też wymaga pewnej dyscypliny i samozaparcia... Żeby nie wsunąć pod nie dłoni i poczuć poczuć ciepłej skóry napiętej na mięśniach. Przygryzam boleśnie wargę i biegnę do łazienki.

Dzisiaj mamy ten niezwykle uroczysty dzień. Dzień, który wzbudza w nawet nawet w najtwardszych sercach ciepłe impulsy. 25 grudnia* Boże Narodzenie... Bardzo szczególne, bo pierwsze w którym uczestniczy prawie cała moja rodzina w nowym składzie i pierwsze, które ja robię... Kiedy wychodzę z łazienki William już ubrany w bawełniane jasne spodnie i białą koszulę opiera się jedną ręką o ramę okienną wyglądając na zewnątrz. Ładnie mu w jasnych kolorach... Odwraca się do mnie o ogląda od góry do dołu. Założyłam dzisiaj świąteczne barwy. Skromną i prostą czerwoną sukienkę.
- Pięknie kochanie - uśmiecha się wyciągając rękę. Przytulamy się i nagle już nigdzie się nie spieszę. Mogę tu zostać choćby do wieczora!
- Idziemy otworzyć prezenty? - mruczy mi na ucho, a ja nie mogę nie zachichotać.
- A później tak wymęczę te dzikusy, żeby dały nam jutro spać!

Chociaż prezenty nie mają podpisanego nadawcy doskonale wiem który jest od Williama. Małe złote serduszko zawieszone na delikatnym łańcuszku jest przesłodkie. Mój ukochany uczy się być słodki, bo wie jak baaaardzo mi się to podoba. Unoszę nową biżuterię do góry i patrzę zachwycona jak serduszko huśta się na ładnie połyskując. Sięgam na szyję, żeby je zapiąć, ale ciepłe, silne palce robią to za mnie. Niesamowite jak takie duże dłonie radzą sobie z drobiazgami. Siedzę na ziemi przy fotelu na którym usiadł William i co chwila z doskoku zajmuję Josha którąś z nowych zabawek. To gwarantuje rzadkie chwile ciszy. Mandy siedzi grzecznie na kanapie i rozczesuje lalce włosy. Wszyscy się zgromadzili wokół mojej pięknej choinki, wszyscy są uśmiechnięci i wszyscy porzucili wszelkie bariery zupełnie porwani przez świąteczny klimat.
- Margaret! - krzyczę w stronę kuchni. Pod choinką został jeszcze jeden pakuneczek.
- Liv zrobimy wojnę na śnieżki? - na kolna wskakuje mi niespodziewanie mała dziewczynka.
- Po obiedzie.
- Serio?!! - doskakuje do nas Josh.
- Na twoim miejscu bym się tak nie cieszyła... Ostatnio musieli cię wyciągać z zaspy!
- Teraz ja was zasypię! - chłopiec grozi nam zatrważającej wielkości dinozaurem.
- Margaret!!
Kobieta w końcu wypada z kuchni.
- Coś podać?
- Coś wziąć - kiwam jej głową na prezencik. Nawet ona ma dzisiaj na sobie białą elegancką bluzkę i brązową ładną spódnicę. He, he! Jeszcze nie wie, że je razem z nami!
- O jej to dla mnie? - jest zawstydzona. Wszyscy goście uśmiechają się do niej przyjaźnie.
- Josh podaj Margaret prezent - zarządzam. Chłopiec z powagą na twarzy wypełnia powierzoną misję czekając na nagrodę jaką jest mój uśmiech. Wygląda na usatysfakcjonowanego! Margaret rozrywa zloty papier i wyciąga z niej średniej wielkości pudełeczko obite pluszem. Otwiera je prawie ze strachem i zasłania dłonią usta. Liv aż wierci się zadowolona. Podnosi się z podłogi zganiając z kolan Mandy i wsuwa się koło Williama na fotel całując go w policzek. Obejmuje ją z uśmiechem. Dziewczynka nie zrażona ani trochę "odstawieniem" wspina się bez skrępowania na kolana Williama, a ten ją sadza wygodniej podtrzymując, żeby nie spadła. Margaret wzruszona ogląda komplet biżuterii z barwionego na czerwono kryształu jaki wybrała jej Olivia.
- Dziękuję bardzo... - szepcze nie dowierzając - Piękne!
Jej uwaga zostaje brutalnie odciągnięta przez dźwięk kipiącej wody uderzającej o rozgrzaną płytę.
- Zaraz ci pomogę! - krzyczę za nią. Kiedy się odwracam z powrotem w stronę gości trzy osoby patrzą na nas prawie nie oddychając. Ojciec marszczy brwi jak zawsze nie do końca wiedząc czy mu się to podoba, a Stacy z Francescą wyglądają na zachwycone. Tylko Sami ma wesoły uśmiech mówiący "Wpakowałaś się!!" Mama rozmawia z ciocią Kate nie zwracając na nas żadnej uwagi. Przez chwilę zastanawiam się o co chodzi, kiedy moja wyobraźnia staje przed fotelem i patrzy na nas jako postronny obserwator. Siedzimy sobie ściśnięci i objęci na jednym fotelu, a na Williama kolanach śliczna dziewczynka jakby nigdy nic bawi się lalką. Obejmuje nas obie wpatrzony w choinkę z zadowoloną i odprężoną miną. Hmm. Przytulam się policzkiem do jego włosów i głaskam po twarzy, a on zaczyna mnie gładzić po udzie. Również zaczynam się wpatrywać w choinkę pod którą teraz piętrzą się papiery po prezentach. Za oknem prószy śnieg. To pewnie ta sławna magia świąt, bo chyba podoba mi się ten nasz obrazek...
Nagle z uchylonych drzwi gabinetu Williama rozbrzmiewa dzwonek telefonu. Drgam nerwowo, bo adrenalina uderza mi do głowy.
- Telefon! - wypuszczam go z objęć i zabieram Mandy sadzając ją na ziemi.
- Nie muszę odbierać... - patrzy na mnie zdziwiony.
- No jak to nie! To może być coś ważnego! - ciągnę go za ramie oczywiście bez żadnego efektu.
- Może to Hugo?! - wtóruje mi Francesca. Mimo wspaniałego nastroju i ogólnej wesołości wszyscy Hill'owie myślą w tym dniu o osobie, której z nimi nie ma. O swoim bracie, lub też synu. Na te słowa nawet Samija zaczęła poganiać Williama wzrokiem. Wstał w końcu niechętnie i poszedł w kierunku sąsiadujących z salonem drzwi. Z nerwów przebieram nogami i wyłamuje kciuka. Teraz uwaga absolutnie wszystkich skupiona jest tylko na mnie. Tak, tak... Ode mnie jeszcze nie dostał prezentu! Jack przemycił go wczoraj do gabinetu ze swojego pokoju i zamontował, kiedy my bawiliśmy się w Upland. Później zorganizowałam tą kolację, żeby mu czasem nie przyszło do głowy zaglądać do pomieszczenia. No i udało się! A teraz właśnie do niego idzie!! Zagryzam wargę i patrzę z niecierpliwością jak wchodzi i nie zamykając drzwi idzie od razu do biurka. Nie widać tego, ale oczami wyobraźni śledzę każdy jego ruch.
- Słucham? - rzuca ostro - Tak... - niechętnie, więc to nie Hugo - Tak jutro wieczorem...
Nie zauważył??!!!
- Przepraszam George... - zdziwienie - Oddzwonię dobrze? - dźwięk odkładanej słuchawki.
Tak! Zauważył!! Nie wytrzymam tu ani chwili dłużej. Podrywam się z fotela i pędzę do gabinetu, a rozbawiona Mandy biegnie za mną myśląc, że się bawimy. William z rękoma w kieszeni patrzy na wielką mapę świata zajmującą całą powierzchnie ściany na przeciwko biurka. Mapa jest w odcieniach brązu czyli w barwach odpowiadającej stylistyce gabinetu. Wydrukowana na płótnie imitującym stare i podniszczone. Ciepła i klasyczna, odrobinę retro. Bardzo retro! Odpowiada wręcz doskonale kolonialnemu wystrojowi jaki lubi William. Moim zdaniem wygląda doskonale... Tylko jakie jest jego zdanie?! To w końcu jego gabinet, a ja mu do niego wlazłam i obkleiłam całą ścianę! Odwraca się do mnie zasygnalizowany wesołym dokazywaniem Mandy.
- To jest genialne kochanie! - roześmiał się. Aż skacząc z radości wpadam mu w ramiona oplatając nogami w pasie. Mandy z piskiem robi to samo i teraz mój siłacz musi dźwigać nas obie. Reflektuje się odrobinę, bo przecież nie będę się zachowywała jak pięciolatka! Staje o własnych siłach nadal mocno go ściskając.
- Naprawdę ci się podoba??
- Strasznie!
- A rozgryzłeś już pinezki?
- Chyba tak...
- Pomarańczowe znaczą szlak A. Barringtona, a zielone...
- A zielone to miejsca do których pojedziemy razem?
- Niektóre się pokrywają, bo chce zobaczyć to o czym pisałeś...
Pokrywało się sporo miejsc. Dwie pinezki miała Grenlandia gdzie zobaczył zorzę polarną, łańcuch aktywnych wulkanów na Kamczatce (można liczyć, że zawsze któryś eksploduje), obwód Leningradzki z pięknym Pałacem Zimowym i białymi nocami, jezioro lawy w Etiopii i wiele innych pozycji o których Olivia czytała z zapartym tchem często kilka razy ucząc się ich prawie na pamięć.
- Pokarzę ci cały świat kochanie - szepnął zanim ją pocałował.
- No uczcie ją, uczcie! - ciocia Kate zajrzała przez otwarte drzwi.
- Chętnie - zaśmiała się Olivia - Kiedy osiągnie odpowiedni wiek mogę jej zrobić edukację!
- Wow! - powiedziała Sami wchodząc za nią - Ale to super wygląda!
- Co oznaczają zielone pinezki? - zapytał Lucas. Wcisnęli się tu już wszyscy zaciekawieni czym tak bardzo gorączkowała się Liv.
- Miejsca które odwiedzimy - odpowiedziała.
- A pomarańczowe? - Kate.
- Miejsca, które koniecznie odwiedzimy.
Zerkam na Francescę, a ona uśmiecha się do mnie poruszona. Tylko ona i ja wiemy, że William jest istnym geniuszem jeśli chodzi o sprawozdania z wypraw. Eksplorował wszystkie kraje w których był pod względem kulturowym, geologicznym i politycznym. Napisał prawdziwe dzieła, które wydał pod pseudonimem, bo nie chciał żadnego rozgłosu. Nawet nie odebrał swojego Pulitzera... Pisał, bo sprawiało mu to prawdziwą przyjemność i czuł się spełniony. Pieniądze zarabiał na czym innym.

Wydostałam się nareszcie z kuchni z pełną satysfakcją gotowa zaprosić gości na obiad. Pracowałam cały czas zgodnie z Margaret, która ozdobiła się już nowym nabytkiem, Francescą, mającą niezwykły zmysł kucharski i Stacy nie godzącą się z byciem tylko gościem. Powiedziała, że to choroba zawodowa. Samija siedziała na parapecie - jedynej wolnej powierzchni - i nas zagadywała. Chociaż była raczej w kiepskim nastroju to chyba fakt, że może być z nami podnosił ją na duchu. Tutaj nie tylko ona tęskniła za Hugo i nie tylko ona czuła ucisk w sercu, na myśl, że chłopak spędzi święta szmat drogi od domu.
- Nie mogę się napatrzeć na to wszystko - powiedziała Kate, kiedy mnie zobaczyła.
- Chciałam, żeby było magicznie - podeszłam do niej i zapatrzyłyśmy się za kominek - To w końcu Boże Narodzenie!
- I jest - potwierdziła - Jest uczta dla oka, dla nosa jak na razie i dla dzieci. Jest miłość i jest spokój. Czyli wszystko - uśmiechnęła się do mnie uśmiechem taty. Czasami zapominałam, że są rodzeństwem. Byli do siebie zupełnie niepodobni pod każdym względem.
- Nie ma Andrew... - mruknęłam.
- Uuu powiedziała Andrew! - zaśmiała się mama - Już mu współczuje!
To prawda. Mówiłam tak do brata, kiedy byłam na niego szczególnie zła. A teraz byłam. Jak mógł odrzucić moje zaproszenie i jechać na święta do teściów. No jak mógł?!! Z początku miałam się ochotę rozpłakać, ale szybko przerodziłam to w gniew. Pantoflarz jeden!
- Jego strata! - Kate poklepała mnie po ramieniu -  W każdym razie Williamie pogratulować, bo Liv będzie któregoś dnia doskonałą żoną! - CO?!! Zamilcz Kate!! - Nie wiem jak z matkowaniem, bo musztruje ich jak małe wojsko, ale żoną będzie idealną!
- Wiem - odpowiedział tylko William. Nie odważyłam się na niego spojrzeć, bo skoro jego wzrok tak bardzo palił mnie w plecy co zrobiłby z oczami? Sprytnie go unikając siadam koło taty na podłokietniku jego fotela i ciągle gapie się jak zaklęta w ogień. Rozlega się głośne pukanie do drzwi. Wszyscy podskakują. Przecież gdyby ktoś przyjechał po pierwsze by dzwonił do bramy, a po drugie Jack by zadzwonił kto to zanim by go wpuścił!
- Kto to? - zerkam na Williama.
- Nie wiem - nawet nie planuje się ruszyć z miejsca - Sami otworzysz?
- Ja? - osłupiała dziewczyna aż się wystraszyła.
- Mhm - podparł brodę na dłoni udając zbyt rozleniwionego, żeby się ruszyć.
- Ja otworzę - Walter podnosi się z miejsca.
- Nie tato... Samija siedzi bliżej - wzrusza ramionami. Sami nagle prostuje się na swoim miejscu. Wlepia w Williama spojrzenie pełne nadziei, szczęścia i strachu. Strachu, że to nie to o czym pomyślała. Francesca robi dokładnie to samo. Chyba się domyślam co to może być i jeśli to to William będzie w moich oczach jeszcze większym bohaterem niż dotychczas. Nie wiem jak to możliwe, ale tak własnie będzie! Widzę jak Sami wręcz na palcach idzie do holu i już tylko słyszę otwieranie drzwi. Chwila ciszy w której nikt nawet nie oddycha, żeby nie zakłócić dobiegających dźwięków.
- Jej - cichy ni to szloch, ni pisk Sami i szelest pocierających o siebie ubrań. Francesca jak na skrzydłach rzuca się w tym samym kierunku, a Walter zdezorientowany patrzy to na wejście, to na Williama, który z uśmieszkiem na ustach nadal nawet nie drgnął z wygodnego miejsca.
- Jak ci się to udało? - zapytałam.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz... - wzruszył ramionami.
- Jesteś kochany! - nie wiem jaki kiedy, ale wpadam mu w ramiona i ściskam z całej siły.
- A tak serio jak ci się to udało? - pyta tata.
- Magia świąt - William mówi do niego, ale patrzy na mnie.
- Znaczy, że co ci się udało? - Walter już zupełnie zwątpił, kiedy okazał się jedyną osobą, która nic nie rozumie. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, a w tym czasie z nieludzko szczęśliwą miną z dwoma zapłakanymi kobietami u boku do salonu wszedł Hugo. Ubrany w mundur Marines obdarzył wszystkich tak szerokim uśmiechem jaki tylko mieścił mu się na twarzy.
- Hoł, hoł, hoł!! - jego tubalny głos przetoczył się po salonie - Wesooooołych Świąt!!!
- Ty jakiś podrobiony - mówię niby do Williama - Nie ma brody!
- Ja ci zaraz pokarzę podrobiony! - ciągle udając Mikołajowy głos porywa mnie z kolan Williama i okręca dookoła. Piszczę łapiąc się go z całej siły i wymachuje nogami
- Udowodnij! - krzyczę bijąc go w ramie.
- Mam ci metkę pokazać? - zatrzymuje się i mówi do mnie z pretensją - No pokazać ci?!
- Nie chcę, żebyś mi nic pokazywał! Dawaj prezent!
Coś mnie ciągnie za kraniec sukienki, a kiedy patrzę w dół widzę jak mała Mandy radośnie podskakuje wyciągając rączki do góry.
Hugo wita się ze wszystkimi, szczególnie mocno ściskając Margaret. Kiedy podchodzi do mojego Williama mówi mu co po cichu, a on uśmiecha się.
- Odwdzięczysz się - odpowiada równie cicho.
- A i jeszcze jedno...  - patrzy na nas i pierwszy raz widzę go bezradnego.
- Co jest?
Kiedy tylko przestaje się witać z czułym uśmiechem przygarnia do siebie Sami.
- Jest taka jedna sprawa... - zaczyna się jąkać i rozglądać po pokoju - Ale tu ładnie! - uśmiecha się.
- Hugo? - mówię znacząco z naciskiem.
- No bo nie jestem sam i ten ktoś chciał się tylko na chwilę z tobą zobaczyć i iść, ale ja uważam, że nie możemy go puszczać w święta, bo zostanie sam. I chociaż ich nie obchodzi, ale to i tak nie wypada... Szkoda go trochę... Ale to od was zależy.
- Kto się chcę zobaczyć z Liv? - William oczywiście podłapuje tylko to jedno zdanie.
- No...
- Gdzie "on" jest i kto to jest? - pytam.
- Czeka na dworze...
- Zostawiłeś kogoś w święta na mrozie?!
Nie reagując na Williama próbującego mnie zatrzymać pędzę w stronę drzwi wejściowych. No też coś! Naprawdę zostawić człowieka w Boże Narodzenie na wycieraczce w mrozie i śniegu. Otwieram zamaszyście drzwi i przez sekundę nic nie widzę, bo biała łuna zupełnie mnie oślepia. Śnieg plus słońce to niebezpieczna mieszanka! Dopiero po dobrych kilku sekundach mrugając i mrużąc oczy moje spojrzenie pada na mężczyzną zawiniętego w beżowa kurtkę z naszytą tak dobrze mi znaną etykietką Marines. Okrągły, czarny pagon w centrum którego znajduje się kula ziemska przebita kotwicą i dumny orzeł na szczycie. Dookoła złoty napis głosi: UNITED STATES MARINE CORPS. Dodatkowo otoczona jest wyglądającym na bardzo solidny złotym sznurem. Bardzo dobrze go znam, bo znalazłam w szafie w Nowym Jorku mundur Williama. Zastanawiałam się wtedy czy to właśnie przez ten emblemat logiem Upland Hill stała się kula ziemska... Ale teraz ważniejsze było kim jest żołnierz marznący na progu mojego domu!
- Karim! - wyciągnęłam do niego ręce, a on podszedł bliżej.
- Cześć... - uśmiechnął się nieśmiało.
- Jezu wchodź szybko! - wciągam go za rękę do środka - Jeej! Jesteś cały? Jak się czujesz? Hugo mówił, że już dobrze...
- Dziękuję całkiem nieźle...
- Kucze przyłożę mu za to! Musiałeś tam strasznie zmarznąć! Chodź ogrzejesz się przy kominku.
- Nie! Poczekaj! Ja tylko na chwilę. Nie będę wchodził. Chciałem ci tylko podziękować.
- Co za bzdury! Ściągaj to! - oszaleje z tymi żołnierzami! Karim zanim zdążył zareagować został przeze mnie pozbawiony kurtki i wypchnięty z holu do salonu. Zatrzymał się jak tylko zobaczył tyle ludzi.
- Poznajcie Karima - wpadam tuż za nim - To właśnie on zaryzykował wszystko, żeby pomóc się wydostać Williamowi, no a później przez przypadek mnie... - bo się tam władowałam... W sam środek zorganizowanej akcji militarnej... - Wiecie... Wtedy, kiedy Hugo się wygrzewał w Syrii - patrzę rozbawiona na mężczyznę trzymającego na ręce Josha. Dzieci chyba wyjątkowo lubią żołnierzy, bo Mandy nie może się oderwać od Williama trzymając go w tej chwili za nogawkę i patrząc na nas wielkimi oczkami.
- Mała przeginasz... - warczy na mnie żartobliwie Hugo.
- Karimie to prawie cała moja rodzina! - zataczam kółko po pokoju - Moi rodzice Sophie i Lucas, ciocia Kate, Francesca i Walter rodzice Williama, Stacy moja przyjaciółka i Samija dziewczyna Hugo. No i dzieci... - macham na nie obojętnie. Biedny Karim nie wie co zrobić i gdzie patrzeć. Stoi maksymalnie speszony na środku ledwo oddychając. No dobra może trochę przesadziłam z tym przyjęciem. William rusza w jego stronę, a ten nawet się nie zastanawiając staje na baczność uderzając z hukiem butami o podłogę i salutuje.
- Sir!
William unosi brwi i wzdycha, a ja uśmiecham się jak idiotka. Znowu czuję się taka dumna z mojego kapitana...
- Przestań mi robić wstyd... - mruczy do niego William wyciągając rękę. Jednak przechwycił moje durne rozanielone spojrzenie... Karim ujmuje ją ze śmiechem.
- Tak jest sir - potakuje.
- Kapralu Sadr - nie wiedzieć dlaczego przechodzą mnie ciarki kiedy słyszę TEN ton ojca. Nie chce, żeby w tym domu był na służbie!
- Kongresmenie - Karim znowu stoi na baczność.
- Chciałem panu podziękować za to całe poświęcenie i wielką odwagę. Cieszę się, że mogę to w końcu zrobić osobiście.
- Tak - dołącza się mama - Uratował pan naszą Liv i Williama.
- Tak się składa, że to kapitan Hill pokierował całą akcją, a ja tylko dałem się postrzelić - zażenowany ściska rodzicom dłonie - I tak się składa, że to Olivia uratowała mnie, a nie na odwrót. Właśnie przyjechałem po to, żeby jej podziękować - odwraca się w moją stronę.
- Przestań gadać głupoty! - tym razem ja kręcę głową - Meggie złaź z tego fotela. Karim siadaj.
- Mandy... - upomina mnie ciocia.
Ja tymczasem ładuje mężczyznę na fotel najbliżej kominka.
- Williamie proszę cię nalej mu coś. Przecież ten dzikus trzymał go na mrozie.
- Liv mam dziecko i nie zawaham się go użyć - grozi mi Hugo wymachując chłopcem na co ten piszcząc szczęśliwy udaje samolot.

Obiad jest bardziej niż fantastyczny. Panuje taka wspaniała atmosfera... Wszyscy są dla siebie mili, rozmawiamy sobie, śmiejemy się, nawet żarty Prestona są dzisiaj wyjątkowo zabawne. No i wszystkim wszystko smakuje!! Francesca opowiada patrząc na mnie z dumą jak ważną rolę pełni w jej rodzinnym kraju penettone, czyli tradycyjna bożonarodzeniowa babka z dodatkiem bakalii, likieru i czekolady. Mówi, że bardzo trudno ją zrobić, ale żaden Włoch sobie nie wyobraża, że mogłoby jej braknąć na świątecznym stole. Ja dodatkowo zrobiłam ją z kremem z serka mascarpone, więc jest wyjątkowo puszysta i aksamitna jednocześnie. I rzeczywiście jest pyszna!! Aż się sama dziwię, ale ten produkt będzie u nas występował zdecydowanie częściej niż raz w roku!
Najedzona i odrobinkę wstawiona po winie jakie jeszcze mamy od Gianny siedzę sobie nie odzywając się i patrzę na swoich rozgadanych i rozbawionych gości. Stacy znalazła wspólny język z Francescą i Margaret. Moje dobre wróżki! Mama i ciocia Kate zagadują ciągle już nieco rozluźnionego Karima. Okazało się, że leżał prawie miesiąc w szpitalu, a później dwa tygodnie intensywnie ćwiczył, bo był za słaby, żeby wrócić do armii. Nieświadomy, że nie powinien tego robić opowiedział im, że gdyby nie ja nie przeżyłby postrzału, bo kula uszkodziła tętnice. Opowiedział jak mu przyłożyłam, kiedy tracił przytomność i wtedy poczuł, że coś może boleć bardziej niż rana. Mówił to tak żartobliwie, że ostatecznie kobiety się roześmiały. Ale tylko one, bo zaczęli słychać wszyscy i wszyscy popatrzeli później na mnie. Ale ja na szczęście nie musiałam nic na to odpowiadać, bo William widząc gęsią skórkę na moich rękach na samą wzmiankę o tamtych wydarzeniach szybko mnie zagadał. Tak więc każdy kto popatrzał na biedną Liv zobaczył ją roześmianą i wpatrzoną w oczy swojego ukochanego.
Kurcze naprawdę udało mi się stworzyć tą magię... Świece na stole, serwetki ze świątecznymi motywami, stroiki, które sama zmajstrowałam z rzeczy, które się nie zmieściły na choince (wyglądały imponująco), kolędy wyśpiewywane w tle w akompaniamencie skrzypiec, dokazujące dzieciaki, rozbawieni dorośli... Wszyscy sobie życzliwi i traktujący się na równi. Nawet Jack opowiedział kilka dowcipów robiąc konkurencję Presowi. Przez chwilę zastanawiałam się czy William nie ma nic przeciwko, że cała "służba" siedzi z nami przy stole, ale po pierwsze czasy służby się już dawno skończyły i teraz to ludzie którzy z nami mieszkają i dokładają wszelkich starań, żeby nam umilić życie, po drugie przecież to nasi przyjaciele, a po trzecie ciekawe, czy zostawiłby ich z czystym sumieniem samych w Boże Narodzenie. Nie! William nie mógł być o to zły. Aczkolwiek wszyscy łącznie z Margaret i Jack'iem byli tym zdziwieni. Szkoda tylko, że nie ma tu Andy'ego i Mery... Widujemy się często tak jak mi obiecał, ale tego dnia bardziej niż zwykle powinniśmy być razem. Nie jestem na niego zła... Tylko trochę mi przykro, że nie widzą tego wszystkiego i nie czują moich czarów.
Zaskoczyła mnie własna reakcja na obecność dzieci... Ich śmiech w czasie posiłku był równie miły jak dźwięk skrzypiec odtwarzający "Cichą noc". I nie wierzę, że mi to choćby przeszło przez myśl!
- Kochanie wszystko w porządku? - pyta mnie William. Zdaje sobie sprawę, że od dłuższego czasu milczę wpatrując się w talerz.
- Mhm - uśmiecham się do niego. Patrzy na mnie takim ciepłym wzrokiem, że aż nie mogę się powstrzymać, żeby go nie pogłaskać po policzku. Kiedy dojeżdżam do ust całuje mnie w palce.
- Kocham cię - szepcze.
Nie odpowiadam, bo łzy mnie pieką pod powiekami, ale to jeden z absolutne najszczęśliwszych dni w moim życiu. Mam wszystko i dostaję jeszcze więcej. Wiem, że robi to celowo, ale wynagradza mi po stokroć każdą sekundę, którą przez niego przecierpiałam. Warto było!
Słysze podniesiony głos Prestona.

Chłopiec wysyła list do Św. Mikołaja i pisze: 
"Kochany Mikołaju. W tym roku chcę dostać siostrzyczkę". 
Parę dni później Św. Mikołaj odpisuje: 
"Kochany Jasiu. Najpierw przyślij mi mamusię"

Wybucham śmiechem i tym tłumaczę łezkę, która wymyka mi się spod kontroli.


______________________________________________________________________________________________________

*Amerykanie nie obchodzą Wigilii, tylko zbierają się uroczyście w rodzinnych gronach dopiero 25 - tego.




53 komentarze:

  1. No więc to już w zasadzie koniec... Jeszcze tylko epilog i zacznę się zbierać do nowego opowiadania :)
    Czy już rozumiecie jak strasznie się nie mogłam pozbierać, żeby opisać zimę, śnieg i mróz?

    OdpowiedzUsuń
  2. hehe:) dziwnie czytać o świętach latem;D jesteś boska;D
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć wszystkim! :) Uroczyście obwieszczam, że ja już po moich tegorocznych, wyjezdnych dalej niż za miasto, wakacjach. :D Jestem spalona i nieziemsko szczęśliwa, więc chyba się udało. :)
    Tak jeszcze przez przeczytaniem rozdziału powiem, że bardzo mi się podoba zakładka "Spicy", a "Windy" też będzie?! :P

    Teraz po przeczytaniu rozdziału: ŚMIEJĘ SIĘ W GŁOS. Pozwól, że Cię zacytuję... :D :

    "-Jak przyszedłem ten jej przyjaciel wisiał pod sufitem i wszystkie zamieniał na żyłki! Ma chłopak zwinność małpy!
    - Przyjaciel?
    - No ten... - kiwnął brodą w głąb sali - Preston? Chyba tak."

    "wynagradza mi po stokroć każdą sekundę, którą przez niego przepierdalam"

    No nie mogę po prostu. JESTEŚ MISTRZEM! Hahahaha. Rozdział strasznie mi się podobał, ze względu na uroczą atmosferę i na długość. Kocham czytać, a szczególnie TAKIE historie, a ten rozdział był wręcz rozkosznie długi. Super, super, super. Wracam się opalać, już z czystym sumieniem, że przeczytałam nowy rozdział i z jeszcze większym uśmiechem na ustach.

    Buziaki,
    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  4. O Jezu popłakałam się ze śmiechu!!! :D Nie miało być żadnego "przepierdalam", ale tak to jest jak się nie kontroluje autokorekty :D Ale ubaw mam neziemski! Buziaki!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nikki a kiedy Ty wogole sypiasz? Szacun! ;-) Rozdział długi i przeczytam go w domu na kompie bo niestety tel w tym słoncu ...słabo! Nie ja się tak łatwo nie poddaje ;-) uff ale gorąco...
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  6. Nikki, SZACUN!
    Załatwiłaś mi humor do końca dnia, jak nie tygodnia! :D

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie mogę nic pisać, bo nie mogę się przestać śmiać! Zdanie jakby zmienia kontekst, kiedy podmienimy te dwa słowa! Dawno się tak nie uśmiałam!!
    Ogarniając się nieco i odpowiadając na pytania:
    Każde opowiadanie będzie miało taką swoją zakładkę tylko to troche roboty wymaga, więc robie to w wolnej chwili.
    Gratuluję udanego wyjazdu!Ja leżę na słońcu od trzech dni i też muszę się pochwalić, że biel zniknęła :D
    Lena po co spać skoro już jutro może lać deszcz! Wtedy się wyśpię ;P
    No już mnie brzuch ze śmiechu boli!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Hahaha, no pojechałaś po bandzie, nie powiem. :D
    A tak na marginesie, na prawdę słyszałam, że (przynajmniej w moim regionie) w weekend mają być burze, więc tym bardziej muszę zbierać tą witaminę D jak najszybciej. :P
    I jaaaasne, PO CO SPAĆ JAK ŚWIECI SŁOŃCE! Podzielam tą opinię!

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział super!... atmosfera mega świąteczna, wręcz cudownie-bajkowa... UWIELBIAM ...happy end. :) Tutaj śnieg, a za oknem... skwar! :P
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  10. No, a ile mi ta atmosfera problemów narobiła...! U mnie też weekendowe burze, więc będę miała dużo czasu na epilog :) Chociaż jakoś ciężko się zebrać, żeby skończyć! Idę robić dalej zakładki i lepiej już nic nie piszę, bo znowu coś przekręce! Jadłam obiad i co chwila wybuchałam śmiechem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Wierna w wolnej chwili przeczytaj sobie diablicę. Uśmiejesz się! Lena jak tam Tatiana Ci idzie?

      Usuń
  11. Tatiana dobrze... to znaczy do przodu! Pomimo takiej piękniej pogody... kisze się w domu, przed lapkiem :P WCIĄGNEŁAM SIĘ!nie maq co! ...właśnie zmarł Pasza... :( A miałam nadzieję, że im się razem uda...
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  12. No ja już sobie wyobrażałam minę i reakcje Tatiany jak ich zobaczy razem!

    OdpowiedzUsuń
  13. Wiecie, że ja sobie też wyobrażałam, że wrócą do niej razem? Niemałe było moje zaskoczenie, bo byłam niemal pewna... No ale cóż. Nie wiem tylko jak Ty, Lena, możesz sobie pisać ot tak o tej książce. Ja nawet po przeczytaniu całości nie mogłam zgrabnie ułożyć dwóch zdań, a Ty tak ot. Podziwiam.
    A Diablicę planuję na wakacje. ;) I trzecią część Crossa, jak już wyjdzie polski e-book, w ogóle chyba od nowa zaserwuję sobie całego Crossa. Ale to na razie plany, zobaczymy jak wyjdzie. ;)

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ehh cóż za romantyczny rozdział, chociaż myślałam, że się jej oświadczy :D. Widocznie woli to zrobić w Vegas :P.

    Wierna mam już Crossa po polsku w pdf, więc jeśli jesteś zainteresowana to mogę wysłać.

    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chcę, ja chcę, ja chcę, ja chcę, ja chcę, ja chcę, ja chcę, ja chcę, ja chcę, ja chcę, ja chcę, ja chcę, ja chcę!!!! Proooszę :D

      I proszę mi tu nie demaskować i nie czytać w myślach!!

      Usuń
  15. W historii Tatiany i Szury jest wszystko: miłość, radość, samotność, smutek, tęsknota, nienawiść, wojna... i najważniejsze NADZIEJA! Ona zawsze umiera ostatnia!
    After all... tomorrow is another day.
    PS. Pisałam wcześniej twarda "sztuka" ze mnie! :)A przynajmniej się staram! :P
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  16. Wysłane :D Ja nie demaskuje tylko tak sobie dywaguje :P

    A.

    OdpowiedzUsuń
  17. Zgadzam się z Tobą Lena jest wszystko, a czego moim zdaniem nie ma pogadamy jak skończysz trzecią część ;) Chyba mi pomożesz w pisaniu nowego opowiadania, bo będę musiała opisać sytuacje w których trzeba się okazać twardym ;) Ja taka nie jestem...

    DZIĘKUJĘ A. :*****

    OdpowiedzUsuń
  18. Nikki, podzielisz się, prawda? Posiadasz mojego maila. :) Dziękuję, A. :*

    JA BYŁAM PEWNA, ŻE JEJ SIĘ OŚWIADCZY. Znów mnie moja intuicja zawiodła. Masakra... Starzeję się, psuję czy coś w tym stylu, jak myślicie? :(

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  19. Spokojnie, spokojnie. A. mnie tu już sprytnie demaskuje, więc jak czegoś jesteś ciekawa to ona Ci powie... Chociaż twierdzi, że jest inaczej... Ech ta młodzież... ;) Wysyłam Ci razem ze wszystkimi "diablicami"

    OdpowiedzUsuń
  20. Wierna nie starzejesz sie... Jesteś romantyczką! Ja też myslałam, że Will się oświadczy!
    Nikki i ja też poprosze bardzo :-)
    Pewnie tylko powiedz, a pomogę ;-)
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  21. Widzisz Nikki nie tylko ja tak myślałam, że się oświadczy :P

    Miłej lektury Drogie Panie :D

    A.

    OdpowiedzUsuń
  22. No to dobrze, że tego nie zrobił w takim razie :D

    OdpowiedzUsuń
  23. Dziękuję, kochana. Zajrzę na pewno w jak najbliższym czasie. A Ty już po wszystkich Diablicach itp. :D ?

    Wierna.

    PS. A. tak więc będę się zgłaszała, jak Nikki będzie nas zaniedbywała, a mnie zżerać będzie ciekawość. :D

    OdpowiedzUsuń
  24. Została mi jeszcze ostatnia część, ale krzyczycie, że nie pisze, więc muszę ją odłożyć na chwilę wytchnienia po Windy :) Chociaż wtedy też będziecie krzyczały, żebym już pisała... I co ja mam z Wami zrobić...
    :****

    OdpowiedzUsuń
  25. Jaka presja, prawda? Taka cena bycia idolem! Musisz się przyzwyczajać do takiego fejmu, kochana. My to taki pikuś, wprawka taka! :D

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  26. Dzień doberek :-) Już piątunio... tak mówia moje chłopaki w pracy ;-) Muszę się przyznać, że w moim dziale są sami faceci ;-) I ja...taki rodzynek :-)
    Co masz z nami zrobić? ... Odrywaj nas od rzeczywistości. ;-) Zabieraj w Swój świat wyobraźni, pomysow...
    Buzíaki i milego dnia
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  27. Ale się koleżanka Wierna rozpędziła :D Ja nie Justin Bieber... ;)

    Zabiorę Was Rodzynku, ale muszę chwilę odpocząć po Windy :) Co na to Twój mąż?

    OdpowiedzUsuń
  28. Ze wstydem przyznaje, że po moich wczorajszych słowach na temat jak to mi dobrze w słońcu siedzę dzisiaj w najbardziej zacienionym i chłodnym miejscu jakie znalazłam i oddycham z ulgą...

    OdpowiedzUsuń
  29. Jestem zadowolona z pracy :-) A jak ja jestem ...to mój maż też jest! Nie ma wyjścia ;-)
    Przypiekłaś się zabardzo?! Dobrze zrobi żel po opalaniu! Wiem to ze swojego doświadczenia...
    Wracam właśnie do domu... nie chciało mi się wychodzić z klimatyzowanego biura w ten skwar!A teraz duszę się w tramwaju ...a czas umila mi Eva i Gideon...
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  30. Bardziej chyba przegrzałam. Wybrałam się dzisiaj na zakupy rowerem i myślałam, że wyzionę ducha w połowie drogi!

    Nie wnikam czemu jesteś taka zadowolona z pracy ;P

    Ja zanim się wezmę za Crossa (jakoś dziwnie to zabrzmiało) muszę skończyć Diablicę, a żeby skończyć Diablicę muszę skończyć Windy :) A później się wymienimy wrażeniami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tylko tyle albo aż tyle ... Zrobiło mi się jeszcze bardziej goraco...a to dopiero poczatek Crossa! ;-)
      Dużo tych końców!
      Lena

      Usuń
  31. Czerwiec wkroczył w końcową fazę :D
    Aż tak... emocjonalnie od samego początku?? Chyba przyspieszę to pisanie i czytanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  32. Gorących momentów w Crossie jest dużo;-) aż niezdrowo jest czytać w taką pogodę bo można się przegrzać :-P Szczegółów nie zdradzam, poczekam aż skończycie.

    A.

    OdpowiedzUsuń
  33. Wszystko ładnie, pięknie, tylko jakby mi ktoś(Nikki) przypomniał ten mój adres mailowy to bym była wdzięczna. Skleroza nie boli...

    Wierna Fanka.

    PS. HAHAHAHAHA.

    OdpowiedzUsuń
  34. Kurcze, jeszcze raz ja. :P Kiedyś, kiedyś prosiłam o Jeźdźca, pamiętasz? Przesłałaś tylko pierwszą część, wiem że męczę, ale jakbyś tak dosłała te dwie kolejne to bym była wdzięczna. Jeszcze nie wiem kiedy, ale kiedyś na pewno chcę to przeczytać od nowa.

    Upierdliwa Wierna x 3.

    OdpowiedzUsuń
  35. Hahaha!!! Kochana zejdź z tego słońca i nie pij więcej :D
    Jak ja Was dogonię z tym Crossem skoro mam milion rzeczy do zrobienia przed nim? :(

    OdpowiedzUsuń
  36. Nie, ja jeszcze nie będę czytała, chciałam po prostu sobie dościągać wszystkie części, żeby wszystkie te już cztery ebooki mieć na mailu ;) A czytać będę hmm, myślę, że w ciągu następnych dwóch tygodni zacznę. :D

    Dziękuję.;*

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  37. Dzieńdoberek w piękny, gorący poranek... :)
    Nie będę się przegrzewać z Crossem...:P Muszę dokończyć Tatianę!
    No wreszcie Tatiana wie, że Aleksander żyje... i wie kim jest Orbeli ...

    Drzemie w mnie zwierz... dziś jest to LENIWIEC! :P

    Miłego dnia
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  38. Hehehe! Widzę, że też nie marnujesz czasu! Ja dzisiaj skoro świt pobudka i też się za czytanie wzięłam :)

    OdpowiedzUsuń
  39. No to widzę, że wszystkie spędzamy sobotnie poranki podobnie :P

    Miłego dnia życzę :D

    A.

    OdpowiedzUsuń
  40. No i się doczekałam ...Tatiana odnalazła Szurę! Teraz może być tylko lepiej...nie może tylko musi!... mam taką nadzieję! :)
    No takie sobotnie poranki są najlepsze :P
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  41. Mnie godzinka czytania musi zadowolić :) Biorę się za pisanie... Nie rozpędzaj się Lena trzecia część nie jest zbiorem samych słodkości ;) A. Crossa czytasz?

    OdpowiedzUsuń
  42. Przeczytałam wcześniej w oryginale a teraz dla odświeżenia po polsku. W języku ojczystym czyta się zdecydowanie lepiej :D. Właśnie skończyłam i teraz zostało czekać na część czwartą. Teraz muszę wyszukać jakąś książkę dla zabicia czasu w oczekiwaniu na epilog Windy :D Ściągnę sobie chyba tą Diablicę na telefon i zmykam na plażę smażyć się :D

    A.

    OdpowiedzUsuń
  43. No polecam, polecam :)Zwłaszcza w miejsce, gdzie się nie można tak w pełni skoncentrować, bo jest strasznie lekka i śmieszna!

    OdpowiedzUsuń
  44. teraz ulubione pytanie Nikki;) Kiedy epilog?;D
    pozdrawiam Was dziewczęta;)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  45. Taaak!!! :D
    Bardzo się postaram na jutro, ale nie mogę jak zwykle obiecać. Chciałabym go dopieścić w każdym calu, a ponieważ będzie dłuuugi i wstępnie zastanawiałam się czy nie zrobić go w dwóch częściach trochę mi zajmie sama korekta w czasie której na pewno dopiszę jeszcze sporo :)
    Buziaki M.

    OdpowiedzUsuń
  46. JUŻ JUTRO?! Ojeeej, jestem w niebie. :) A tymczasem idę na urodziny pewnego uroczego 8-latka.

    Pozdrawiam Was gorąco.
    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  47. Ja byłam na urodzinach pewnej uroczej 64-latki :D Mojej teściowej... Mieliśmy do niej godzinę drogi i całą godzinę w jedną i w drugą stronę czytałam, żeby nie tracić czasu :)A za tydzień idę do równie uroczej 53 latki - mojej mamusi :)

    Wierna bez nakręcania się!! Powiedziałam, że się postaram, a nie, że na pewno... Jestem już co prawda grubo po połowie, ale jutro się okaże jak skończę, że chce dopisać coś jeszcze... To w końcu już koniec tak na amen... Nie mogę zostawić niedopowiedzeń.

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!