wtorek, 4 czerwca 2013

Windy Hill Rozdział 50

Każda dziewczynka wyobraża sobie dzień swojego ślubu. Widzi siebie w długiej, białej sukni, swojego pięknego księcia z bajki, który nie dostrzega świata poza nią, widzi gości weselnych, przybraną salę, piękną pogodę, masę kwiatów, szczęście i radość do łez... Meredith miała to wszystko. W promieniach słonecznych przeszła czerwonym dywanem posypanym płatkami róż, trzymając pod ramię ojca prosto do ukochanego mężczyzny patrzącego na nią w niemym zachwycie.
Jest wiele określeń... Księżniczka, elf, bogini, piękność, nimfa i właśnie tego dnia była tym wszystkim. Suknia jednocześnie skromna jak i luksusowa, prosta i wystawna rażąca bielą i brokatami zachwycała delikatnością i jakością koronek, starannością wykonania i dbałością o każdy najmniejszy detal, pomysłem na to jak podkreślić wszystkie jej walory. Na głowie nie miała welonu, tylko świeży zielono biały wianek. Była wręcz książkowym przykładem wyśnionej panny młodej taka delikatna i przejęta. Kwiatowy krajobraz genialnie kontrastował z wodami zatoki. Miejsce było marzeniem każdej nowojorskiej pary. W tle stała dumnie wyprostowana Statua Wolności, a nieco bliżej jaśniały białe zabudowania wyspy Ellis. Powtarzając słowa przysięgi patrzyli sobie w oczy w słodkich dźwiękach fletu wspomaganego przez ptaki, a słońce świeciło jasno dając nadzieję na wspaniałą przyszłość.
Olivia zastanawiała się czy to przypadek, że William trzymając jej dłoń w swojej nie przestawał gładzić jej serdecznego palca. O czym myślał? Drażniło ją, że nie potrafi przewidzieć jego toku myślenia. Mogła odgadnąć bezbłędnie co czuł, ale nie było możliwości, żeby domyśliła się o czym myśli taki wpatrzony w punkt. Nie uniknęła łezki, kiedy Andy przysięgał, że będzie kochał Meredith i dbał o nią już do końca życia. Piękne to... Pomyślała o swoim ślubie, który kiedyś pewnie będzie miał miejsce. Wyobraziła sobie Williama w smokingu i siebie w pięknej białej sukni. Parsknęła w myślach śmiechem jak zwykle kiedy zestawiła siebie i te wszystkie "dorosłe" sytuacje, ale po chwili zdała sobie sprawę, że to wcale nie jest śmieszne... Wcale nie wydawała jej się zabawna wizja ślubu. Przestała być odległym snem. Zamiast normalnego w tym momencie śmiechu pojawiło się dziwne uczucie ekscytacji. To pewnie pod wpływem chwili, ale czy nie byłoby to wspaniałe? Zerknęła w górę na swojego mężczyznę. Od razu to wyczuł i spojrzał na nią.
- Co jest? - szepnął.
- Nie nic... - zmieszała się.
- O czym myślałaś? - kciuk przestał głaskać palec serdeczny.
- O niczym takim... - spuściła głowę.
Nie dopytywał się, a ona wstydziła się na niego ponownie spojrzeć.
Po ceremonii szczęśliwi nowożeńcy przeszli wraz z gośćmi do części tarasowej, gdzie już zastawiono stoły przystawkami. Liv i William w pierwotnym planie mieli siedzieć razem z młodymi i rodzicami obu stron, ale Meredith niepewna jak się sprawy potoczą nie chciała, żeby ktokolwiek czuł się skrępowany i zorganizowała osobny stół. Jak się okazało miał to być najweselszy stół całego przyjęcia, a siedzieli przy nim Liv z Williamem, Sami z Hugo i Kyle Carlson ze swoją nową dziewczyną Jess. Jess była wesołą blondynką z rudymi pasemkami, która od razu przypadła do gustu Olivii i Hugo. Ciągle przez nich zagadywana bardzo szybko zaczęła się czuć swobodnie. William jak zawsze w większym towarzystwie zachowywał swoją powściągliwość, a Sami... Coś było Sami i Liv postanowiła dowiedzieć się co najszybciej jak to będzie możliwe. Stoły zapełniały się jedzeniem, grała muzyka, lał się alkohol, toasty wznoszone były jeden za drugim i jeśli chociaż połowa z życzeń się spełni młoda para będzie żyła w szczęściu i zdrowiu co najmniej tysiąc lat, a dzieci będą się rodziły minimum raz na miesiąc. Olivia nie była pewna, czy William też to widzi, ale byli mocno obserwowani ze wszystkich stron. Nie krępowało jej to za bardzo, bo po pierwsze często występując u boku ojca znajdywała się w centrum zainteresowania, a po drugie ma się wstydzić tego, że jest tu z absolutnie najprzystojniejszym facetem na sali? Kiedy Andy i Mery jako pierwsi otwarli część taneczną swojego wesela i ludzie ruszyli z miejsc ciekawe spojrzenia zaczęły się zbliżać i zmieniać na ciekawe pytania.
William czuwał nad Olivią spokojnie odpowiadającą na pytania zarówno dalszych członków rodziny jak i zupełnie jej obcych ludzi. Gdyby okazała chociaż cień zmęczenia, lub zniecierpliwienia kazałby się wszystkim odczepić.
- Liv zatańczysz? - zatrzymał się koło nich jakiś starszy jegomość w granatowym garniturze z długą, siwą brodą.
- Przykro mi, ale nie mogę - odparła.
- Oj... - uśmiechnął się - Straszna szkoda...
- Kto to? - zapytał William patrząc za odchodzącym.
- Nie mam bladego pojęcia - roześmiała się serdecznie.
Lucas zerkał w ich stronę za każdym razem kiedy usłyszał jej śmiech i stwierdził, że każdy wybuch wesołości powoduje William. Rozmawiała z tak wieloma osobami uśmiechając się uprzejmie i dając wyczerpujące odpowiedzi, ale nie mógł się doszukać w tej spokojnej i zrównoważonej kobiecie swojej córeczki. Wystarczyło jednak, żeby William powiedział jej słówko, a rozpromieniała się cała i śmiała wesoło jak rozbrykana dziewczynka jaką nigdy nie powinna przestawać być.
- Podejdź, nie ugryzą... - Sophie szturchnęła go widząc, jak nie może oderwać wzroku od Olivii i jej... chłopaka? Towarzysza? Partnera? Od Williama!
- Nie, nie. Nie o to chodzi... Chyba jest szczęśliwa wiesz?
- Jest przy nim spokojne i nie próbujmy tego zmieniać. Przeszła sporo, a on jej zapewnia bezpieczeństwo.
Przytaknął nie ruszając się z miejsca. Bardzo chciał z nią porozmawiać, ale wszystko co mu się cisnęło na usta mogłoby jednak zakłócić ten jej spokój. Chyba będzie lepiej jak zostawi to tak jak jest.

Wkrótce atmosfera się rozluźniła. Panie w małych grupkach zajęły się ploteczkami na temat wystroju, kreacji i jedzenie, a panowie zgromadzili się przy whisky i rozmawiali o polityce, biznesie, samochodach i... paniach. Olivia została przy stole z Jess i Sami, a panowie gdzieś się ulotnili. Kombinowała jakby tu wyciągnąć Sami na stronę, żeby nie obrazić Jess. Musiała z nią porozmawiać zwłaszcza, że przyjaciółce tuż po odejściu Hugo powrócił doskonały humor...
- Liv... - dosiadła się do nich Meredith. Olivia rozpromieniła się na jej widok - Dziękuję - uściskała ją mocno - Bez twojej pomocy nie wyszłoby tak... tak... doskonale!
- Od czego się ma rodzinę...
- Jeej - Mery już się chciała wzruszyć, ale nie zdążyła wypowiedzieć słowa, bo już stał koło niej Paul Carlson.
- Nie będzie dzisiaj czasu na ploteczki pani Shelly. Zapraszam na parkiet - kłaniając się przed nią kurtuazyjnie wyciągnął rękę, a Meredith z wdziękiem uroczej panny młodej podała mu swoją i wstała. Jeszcze raz spojrzała na Liv i wyszeptała "Kocham cię".
- Pani Meredith Shelly - powiedziała Sami - No proszę...
- A pomyślcie jak ładnie będzie brzmiało Olivia Hill! - zaśmiała się Jess.
Liv zakrztusiła się drinkiem.
- Rzeczywiście ładnie... - Sami popatrzała na nią kiwając głową, a ta z lekko otwartą buzią gapiła się to na jedną to na drugą - No nie mów, że patrząc jak brat się żeni nie pomyślałaś jakby to było!
Olivia nabrała powietrza. Jak ona może tak przy kimś obcym?! Niestety jej oburzona mina nie robiła najmniejszego wrażenia na przyjaciółce, więc szybko z niej zrezygnowała.
- Może... Przez sekundkę...
Obie zaczęły się śmiać.
- Nie wierzę, że moja przyjaciółka znana z teorii: "Mąż? Za sto lat! Dzieci? A fuu!!" została aż tak skutecznie usidlona!
- Och i bynajmniej nie będę z Wami na ten temat dyskutowała... I mogłybyście być trochę ciszej... - syknęła śmiertelnie obrażona, obrzuciła ich karcącym spojrzeniem i wstała z miejsca. Słusznie postąpiła nie robiąc tego do tej pory. Niestety obcasy stawiające ją na możliwie przyzwoitej wysokości przy jej partnerze skutecznie obciążyły kolano. Miała wrażenie, że jej kości trą o siebie przeszywając bólem w dwóch kierunkach do stopy i uda jednocześnie. Za ile będzie się mogła wytłumaczyć pijaństwem i je zdjąć?! Podeszła do stolika cioci Kate i przysiadła się akurat w momencie, kiedy ta próbowała nakarmić dzieci. Stolik był na tyle blisko miejsca, gdzie siedzieli mężczyźni, że kiedy muzyka cichła mogła dosłyszeć niski zabarwiony chrypką głos. Dużo przyjemniejsze miejsce...
- Jak się bawicie?
- Próbujemy skończyć obiad...
- Ciociu powinnaś sobie znaleźć męża numer dwa... Może od czasu do czasu zająłby się tym mini zoo...
- O co to to nie! Drugi raz nie wejdę do tego samego bagna! Daje inicjatywę młodym...
- Proszę cię! Tylko nie zacznij mi opowiadać o moim ślubie! - pokręciła głową wtykając chłopcu za kołnierzyk serwetkę i patrząc zdegustowana jak część sosu od razu na niej ląduje.
- Ktoś już cię męczy?
- Już dwa ktosie...
- No wiesz... Troszkę nas zaskoczyliście... Ale jak się wam przyglądałam to muszę przyznać, że bardzo ładna z was para!
- Czy nie mówiłaś czasami tego samego o Robercie?
- Oj... Nie jestem nieomylna. Naprawdę puścił cię kantem?
- Dzięki! To ja puściłam jego!
- No tak przepraszam! - zaśmiała się prawie nie trafiając łyżką do buzi uroczej blondyneczki.
- Czy ty właśnie zajmujesz się dzieckiem? - usłyszała za sobą kpiący głos brata.
- Wprawiam się, żeby być dobrą ciocią dla twoich potomków! - z lekkim wstrętem otarła Joshowi usta - Musisz do mnie kiedyś przyjechać wiesz? Nauczę cię korzystać ze sztućców...
Zerknęła na Andy'ego i ze zdziwieniem zobaczyła stojącego z nim Williama. Patrzał na nią tak ciepło... Tak fajnie, że aż się uśmiechnęła na ten widok. Złapała go za dłoń i pociągnęła na miejsce obok siebie. Andy usiadł po jej drugiej stronie.
- Jak się masz? - zagadnęła go kładąc sobie dłoń Williama na udzie.
- Fantastycznie! Małżeństwo to świetna sprawa. Właśnie powiedziałem Mery: "Nie kobieto. Jestem twoim mężem i masz mnie słuchać!"
- Jeśli teraz się z tego cieszysz poczekaj jak zostaniecie sami... Powie: Nie mężczyzno!
Andy się zaśmiał.
- Chyba powinienem ją przeprosić w takim razie...
- Aj aj aj! Lody!! - Olivia zaklaskała w dłonie na widok kelnera z tacą - Wracamy do siebie!! - wstała i pociągnęła za sobą Williama.
- Znowu chcesz jeść? Chyba nigdy do tego nie przywyknę... Boli cię? - zapytał łapiąc ją w pasie, kiedy pierwszy krok zrobiła bardzo niepewny.
- Szczerze marzę, żeby już ściągnąć te buty...
- Zaraz się tym zajmiemy.
- Jeszcze za wcześnie...
Usiedli przy stole, przy którym już siedzieli Hugo i Sami w ponurych nastrojach  i William bez wahania pociągnął jej nogi na swoje. Zsunął jej ze stóp wysokie beżowe szpilki i postawił przy swoim krześle po czym położył dłoń na udzie tuż nad nieszczęsnym kolanem.
- Lepiej?
- Mhm - uśmiechnęła się zadowolona.
- No, no Will. Wiesz, że kobiety się szybko przyzwyczajają jak je nosisz na rękach? - zadrwił Hugo.
- Ta jakoś nie może...
Olivia wsunęła swoją porcję lodów i połowę Williama. Co chwilę musiała przepraszać, że nie może z nikim zatańczyć z powodu kontuzji kolana i robiła to już tyle razy, że poczuła się zmęczona.
- Czy oni myślą, że pozwoliłbym ci tańczyć z kimś poza mną? - nie mógł się nadziwić William. Hugo chciał zapytać czy się nie nudzi siedząc cały czas, ale musiałoby mu się udać wtrącić w dyskusję jaką ciągle prowadziła z Williamem. Potrafili rozmawiać i rozmawiać bez końca każdy temat przeradzając w dyskusję. Kiedy zrobiło się ciemno zapalono masę lampionów zdobiących każdy krzaczek. Było przepięknie i bardzo nastrojowo.
- Możemy się przysiąść? - zamarli, kiedy Sophie pojawiła się przy nich z Lucasem.
- Proszę - William wskazał wolne miejsca.
- Tak, tak zapraszamy serdecznie - Hugo poderwał się z miejsca - A my idziemy zawojować parkiet - złapał Sami za dłoń, a ta chcąc nie chcąc musiała iść, żeby nie okazać się nietaktowna.
- Dlaczego nie tańczycie? - zapytała Sophie biorąc kieliszek od kelnera ciągle lawirującego między stolikami.
- Mam strzaskane kolano. Nie mogę...
Sophie zrobiło się odrobinę głupio, bo nie miała pojęcia... Obydwoje popatrzyli na jej nogi wyciągnięte na nogach Williama i na jego dłoń głaszczącą jedną z nich. Olivia poruszyła się niespokojnie, ale nie pozwolił jej zmienić pozycji.
- Słuchajcie... - zaczął Lucas opierając się łokciami na stole - Chcieliśmy... chciałem powiedzieć, że to wszystko z czym wy sobie ostatnio poradziliście mnie chyba przerosło. Nie poradziłem sobie z tym jak powinienem, nie byłem dla was takim wsparciem jak powinienem i pozwoliłem na rzeczy i słowa, które nie powinny zaistnieć - Sophie dotknęła jego ramienia dodając odwagi - Przepraszam - powiedział patrząc na Williama i Olivię - Zawiodłem cię kochanie i bardzo przepraszam...
- Tatku... - chciała mu przerwać. Jeśli się tu za moment rozbeczy to dopiero będzie dopiero przedstawienie...
- Musisz zrozumieć, że kiedy pokazali mi tą wiadomość, którą zostawiłaś... Słyszałeś o tym? - zapytał Williama - "Wszystko naprawię. Przepraszam" Napisała to na twoim telefonie zaraz po tym jak z nimi rozmawiała... Myślałem, że oszaleje, bo potraktowałem cię wcześniej... - pokręcił głową wyrzucając wspomnienia - Częściowo przeze mnie się tam znalazłaś. Przepraszam was oboje. Nie jestem wam przeciwny, chociaż muszę przyznać, że czułem się niemało zaskoczony... Sophie mi wszystko opowiedziała i chyba rozumiem mimo że naprawdę była to dla mnie spora niespodzianka. Ale to nie miejsce i czas na takie rozmowy. Chciałem tylko, żebyście to wiedzieli.
Przy stoliku zapadła cisza. William patrzał na Olivię, Olivia na ojca, a Lucas na jedno i na drugie naprzemiennie. Tylko Sophie z zadowoloną miną i pewnością, że wszystko wraca do normy uspokojona zerknęła na scenę. Najpierw pomyślała, że wokalista się przebrał, później uznała, że to ktoś zupełnie inny. Nie kojarzyła, żeby było ich dwóch... Mężczyzna z tej sporej odległości wydał jej się znajomy. Już gdzieś go widziała... Ubrany w biały garnitur do której dobrał czarną koszulę i czarny krawat wyglądał jak Frank Sinatra, albo Gene Kelly. Dopiero kiedy poprawił biały kapelusz i spojrzał prosto na nią, a na jego usta wypłynął ten zniewalający, błyszczący uśmiech prawie zobaczyła drobniutkie zmarszczki okalające jego roześmiane oczy.
- Jezu Luck... - złapała męża za rękaw - To jest... To - zaczęła się jąkać - To przecież - wskazała palcem na scenę, gdzie szarmancki mężczyzna trzymając bezprzewodowy mikrofon w dłoni stanął z właściwą sobie wystudiowaną swobodą wkładając jedną dłoń do kieszeni spodni. Jaki niesamowity urok dodawał mu ten kapelusz. Olivia aż westchnęła.
- To jest... - Sophie zupełnie straciła oddech.
- Niespodzianka? - szepnął Olivii do ucha William i ta ochoczo pokiwała głową.
- Bradl... - zaczęła Sophie.
- Witaj Sophie - powiedział do mikrofonu mężczyzna na scenie. Wszyscy zamilkli i zaczęli zerkać to na scenę to na Sophie, która już zupełnie zaniemówiła.
- Witam serdecznie wszystkich państwa - pokłonił się lekko mówiąc swoim głębokim i niezwykle ciepłym głosem - Szczególnie witam państwa młodych. Nazywam się Bradley Moore i chciałem odrobinę zakłócić przebieg uroczystości. Meredith, Andrew mam nadzieję, że mi to wybaczycie, ale chciałbym odrobinkę odwrócić od was uwagę. Sophie... Nasza droga Sophie - popatrzał z uśmiechem na kobietę, która wyglądała jakby miała za chwilę wstać i piszczeć - obchodzi dzisiaj urodziny - dokończył ze słodkim uśmiechem - Ktoś mi zdradził, że mnie lubisz - szepnął do mikrofonu nieśmiało - Więc postanowiłem ci dzisiaj pokazać jak bardzo to doceniam. Kochana Sophie życzę ci tego co mogłoby ci życzyć twoje serce, gdyby mogło mówić. Nic mniej, ani nic więcej... Wszystkiego najlepszego.
Tłum ludzi, którzy kompletnie zamilkli podniósł owacje na stojąco, a wzruszona Sophie zasłaniając dłonią usta ledwo tłumiła łzy. Była zupełnie zdezorientowana, kompletnie nie wiedziała skąd i dlaczego...
- I jeszcze coś... - zaczął ponownie Bradley. Brawa powoli stopniowo cichły, a kiedy zamilkły kontynuował - Pewien wesoły chochlik podpowiedział mi, że podobnie jak ja lubisz Franka i szalone lata siedemdziesiąte, więc chciałbym ci coś zaśpiewać...
Znowu rozległy się brawa, a Sophie chyba przestała zwracać uwagę na to co ja otacza kładąc ręce na sercu i nie zamykając buzi.
- Długo się zastanawiałem co by to mogło być i wybrałem pewien bardzo... romantyczny utwór, bo uznałem, że nie będziemy truć młodych tymi życiowymi u samego podnóża ich drogi. Sophie... - ukłonił się nisko w jej stronę i rozbrzmiał przeszywający dźwięk trąbki. Olivia od razu rozpoznała utwór. Patrzała chwilę na matkę, dla której świat poza sceną przestał istnieć, ale już pierwsze wyśpiewane słowa sprawiły, że znalazła się w tym samym zamkniętym świecie rządzonym przez emocje. Jego głos... Eh ten głos! Słodki, przejmujący, niezwykle męski i uwodzicielski. Kiedy chciał wywoływał uśmiech, łzy, sentyment, zachwyt i to drżenie w głębi serca.


Nieznajomi w nocy, wymieniając spojrzenia,
Rozmyślają, jakie były ich szanse,


Drgnęła uderzona sensem znanego jej na pamięć tekstu i spojrzała w górę na Williama. On też na nią patrzał. On też to zauważył, też znalazł podobieństwo i też pozwalał się porwać. 

Dzielilibyśmy miłość zanim noc dobiegłaby końca.
W twych oczach było coś zachęcającego,
W twym uśmiechu było coś ekscytującego,
Coś w mym sercu powiedziało mi że muszę cię mieć.

Uśmiechnęli się uśmiechami zarezerwowanymi tylko dla siebie. Ojej... Lepiej by sami nie wybrali utworu, ale to nie było dla Sophie...  William dotknął jej policzka, a ona ucałowała jego palce. Jej olbrzym łamiący złym ludziom kości jak zapałki był wobec niej taki delikatny i łagodny... Dotykał ją tak subtelnie i czule...

Nieznajomi w nocy,
Dwoje samotnych ludzi, 
Byliśmy nieznajomymi w nocy
Aż do chwili gdy po raz pierwszy się przywitaliśmy
Niewiele wiedzieliśmy, 
Miłość była o spojrzenie od nas,
O ciepły taniec w objęciach. 


Magiczna chwila, kiedy jego usta dotykają drżących warg Olivii. Pocałunek zupełnie oczyszczony z pożądania i cielesnych doznań. Potwierdzający jedynie wyśpiewaną historię przypieczętowujący nie skrywane uczucie.

I od tej chwili już jesteśmy razem,
Zakochani od pierwszego wejrzenia, 
Zakochani na zawsze.   *

Fantastyczny głos ukołysał ich do samego końca. Olivia wtulona w swojego tajemniczego nieznajomego, którego właściwie poznała dopiero podczas nocnego spaceru natrafiła na spojrzenie ojca. Spojrzenie nie oceniające, ani nie zdziwione... Spojrzenie, które dopiero się uczy i poznaje to nowe otoczenie otaczające ją i oszałamiające od kilku cudownych dni. Uśmiechnęła się do niego, a on po chwili zastanowienia odwzajemnił ten uśmiech. Nie wiedział jeszcze czy mu się to podoba, ale zdawał sobie sprawę, że nie ma na to żadnego wpływu. Albo zaakceptuje fakt i będzie jego częścią, albo się sprzeciwi i zostanie odsunięty. Brutalne, ale życiowe... Drgnął, kiedy Bradley Moore, który nie wiadomo skąd się pojawił wepchnął mu mikrofon w rękę. Przyklęknął przed jego wzruszoną żoną z niewielkim torcikiem ozdobionym tylko jedną świeczką.
- Pomyśl życzenie Sophie - szepnął z urzekającym uśmiechem patrząc jej prosto w oczy... Jak Olivia doskonale wiedziała co matka teraz musi czuć. Jej idol, jej ideał właśnie traktował ją jakby była jedyną osobą na całym świecie. Jak przypuszczała mama nie słyszała oklasków ani "Sto lat" śpiewanego przez uczestników wesela. Kiedy się pochyliła, żeby zdmuchnąć świeczkę Brad popatrzał na Liv i mrugnął do niej wesoło. Osiągnęła dokładnie taki efekt jak zamierzała. Mama zwariowała z radości, a to się nie zdarzało prawie nigdy. Brad ustawił tort ostrożnie na stole, ucałował Sophie w dłoń i wziął od Lucasa mikrofon.
- Jeszcze raz sto lat Sophie! - ruszył powolutku w stronę sceny - Może teraz kilka słów wyjaśnień... - Wskoczył zgrabnie po trzech schodkach i znowu patrzał na nich z podwyższenia - No cóż drodzy państwo okłamałem was paskudnie... Chochliki nie istnieją!
Śmiech przetoczył się przez ogród.
- Miałem tego nie robić pod groźbą utraty głowy, ale MUSZĘ wam opowiedzieć co się wczoraj wydarzyło. Wczoraj przyszła do mnie Olivia. Była taka miła i taka słodka, że przerwałem próbę, żeby z nią porozmawiać... Opowiedziała mi o dzisiejszym dniu, o ślubie Andrew, o urodzinach Sophie, a ja się zastanawiałem po co tego słucham zamiast pracować... Na jej szczęście potrafi zagadać! Później zapytała czy nie zaśpiewałbym czegoś jej mamie... - rozłożył ręce bezradnie - Powiedziałem " Niestety nie robię takich rzeczy... Jestem aktorem, nie wodzirejem" Prosiła, żeby tylko jedną jedyną piosenkę choćby uciętą do połowy... Chyba przez kwadrans mówiłem nie, nie ma mowy, nie zrobię tego, nie mam czasu ani ochoty. Próbowałem ją zniechęcić w każdy możliwy sposób, chciałem odesłać ze zdjęciem i autografem, ale wtedy się zdenerwowała. Nie życzę nikomu... Wiecie co powiedziała? "Ty chyba nie rozumiesz o co chodzi! Moja mama ma urodziny, a ja o nich pamiętam!!" - opowiadał to tak strasznie zabawnie, że ciągle ktoś wybuchał śmiechem - Zdębiałem uwierzcie mi! I... - ściszył głos - I nie wiem co się później stało... Ale skończyło się na tym, że ja zacząłem prosić. "Zaśpiewam dwie, albo trzy piosenki, tylko pozwól mi przyjść!" Wyobrażacie sobie?!
Olivia ledwo zdążyła się odrobinę odsunąć od Williama, bo dopadły ją matczyne ramiona, które potrafiły się zacisnąć z mocą imadła.
- Dziękuję - szeptała jej wzruszona.
- Wcale tak nie było...
- A teraz korzystając z okazji, że już tu jestem... Droga Meredith w życiu nie widziałem tak olśniewającej panny młodej... Andy jesteś niezłym farciarzem! - zwrócił się w ich stronę. Siedzieli w zupełnie innej części tarasu z dziadkami Mery - Życzę wam wszystkiego najlepszego i gratuluje wejścia w tak wspaniały okres życia. Szanujcie go i nie zniszczcie... Idźcie ramie w ramie i nigdy nie stawajcie przeciwko sobie. Jak powiedział pewien bardzo mądry człowiek pisarz, poeta, a według mnie również filozof Antoine de Saint-Exupéry "Kochać to nie znaczy patrzeć na siebie, ale w tym samym kierunku". Czy jakoś tak! - dorzucił, kiedy zaczęło się robić zbyt ckliwie - Chochlik mi podpowiedział, że lubisz Michaela Buble'a - mrugnął do zarumienionej i oczarowanej  Mery - Więc z dedykacją dla wszystkich, którzy znaleźli miłość, a w szczególności dla Meredith...
Rozbrzmiał pierwsze takty fortepianu do którego po chwili dołączył skrzypce. Brad z mikrofonem przy ustach zapatrzył się przed siebie opóźniając początek.
- Kurcze jak wy fajnie razem wyglądacie - powiedział nagle patrząc prosto na Olivię i Williama. Osoby siedzące najbliżej zwróciły się w ich stronę i tym razem Liv po raz pierwsze zawstydziła się skupioną na sobie uwagą.

"Zamknij oczy i pozwól, że ci wyjawię,
powód dla którego uważam cię
za jedyną w swoim rodzaju."   

To był prezent doskonały, który zachwycił matkę, parę młodą i każdego gościa z osobna. 
- Ciekawe, czy będziesz pamiętała o moich urodzinach... - szepnął jej William. 
Liv spojrzała na niego, a jej oczy się rozszerzyły.
- Nie mam pojęcia kiedy masz urodziny!
Brew Williama drgnęła i wrócił do obserwacji sceny. 
- Musisz mi powiedzieć - szturchnęła go zaintrygowana.
Uśmiechnął się jednym kącikiem ust nie zwracając żadnej uwagi na jej poszturchiwania.

"Zawsze zrobisz to co powinnaś zrobić kochana,
Bo jesteś jedyna w swoim rodzaju"

- Williamie natychmiast mi powiedz - zrobiła groźną minę.
- W ten sposób go przekonałaś?
- Kłamca skakał z radości, że może przyjść... Kiedy masz urodziny?
- Cii - przygarnął ją do siebie.

"I jeśli moja miłość jest ślepa,
To nie chcę widzieć światła"  **

Tuż po zakończonym występie podszedł jeden z kelnerów i powiedział coś Olivii na ucho. Ta z mało zadowoloną miną przeprosiła towarzystwo i udała się w stronę zabudowań. Bez butów znowu poruszała się leciutko prawie płynąc po parkiecie. Wyjaśniła malutkie nieporozumienie i z miłym poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku rozejrzała się po chłodnym holu restauracji. Może powinna się zająć organizacją imprez? Całkiem nieźle jej to wychodziło! Zatrzymała ją jakaś kobieta gratulując pomysłu. To chyba ciotka Mery... Miała problemy z rozpoznawaniem tych wszystkich nowych osób. Nagle zauważyła Samije wchodzącą do łazienki. Dlaczego wszystkie babskie pogaduchy muszą się odbywać w toalecie?! To odrobinkę żałosne! No, ale jak nie ma innego wyjścia... Weszła do łazienki i natknęła się na mamę Meredith.
- Liv genialny pomysł z tym Moore'm! Żałuję, że sama na to nie wpadłam.
- Cudem mi się udało... Przyjechał tu prościutko po spektaklu!
- Naprawdę fantastyczny pomysł! Twoja mama była w niebie!
- To było moim celem.
- Nie zatrzymuję cię kochana.
Wyszła, a Olivia oparła się pupą o blat i zasłuchała w ciszę.
- Wyłaź Sami, wiem, że tu jesteś! - założyła ręce na piersi.
- Sikam, nie ukrywam się... - mruknęła tamta obrażona. Po chwili rozległ się szum spuszczanej wody i Sami wyszła z jednej z kabin - Nigdy nie rozumiałam tej waszej fascynacji teatrem, ale od dzisiaj kocham Bradleya Moore'a! - podeszła do kranu i zaczęła myć ręce.
- Super. Co się dzieje?
- Myję ręce...
- Sami... Z tobą i Hugo... Kąsasz jak osa. Co jest?
- Nie wiem... - wzruszyła ramionami.
- Pokłóciliście się o coś?
- Troszkę...
Drzwi się otwarły i do środka weszła jakaś starowinka.
- Dzień dobry dziewczynki... - uśmiechnęła się - Śliczna sukieneczka Susan - dotknęła ramienia Olivii idąc do kabiny.
- Dziękuję - odpowiedziała jej niepewnie. Złapała Sami za rękę i wyciągnęła na zewnątrz. Poszły wgłąb ogrodu, gdzie ilość osób była mniejsza i dało się znaleźć ustronną ławeczkę pod krzakiem dzikiej róży.
- Chyba tu zostanę do końca... - mruknęła Olivia zaciągając się zapachem - Powiedziałaś mu, że się martwisz i od słowa do słowa wyszła kłótnia? - usiadły patrząc na zatokę i oświetloną Statuę Wolności.
- Zapytałam czy chodzi na dziwki... - spuściła głowę.
- Co zrobiłaś?!! - Olivia ledwo się powstrzymała przed uderzeniem się w czoło.
- Powiedziałaś, że to robił...
- Powiedziałam, że mógł! Kiedyś!
- Przyznał, że chodził.
- I o to cała afera? William też chodził i co z tego?
- Jak to William też chodził? I jak to co z tego?!
- Sami nie straciłaś cnoty z Hugo, więc nie zgrywaj takiej niepokalanej!
- Ale ja miałam przed nim tylko jednego chłopaka i mu nie płaciłam!
- To dołóż sobie osiem lat życia... Ciekawe czy w tym czasie nie przespałabyś się z nikim poza przyszłym mężem...
- A skąd mam wiedzieć, że nie robi tego nadal... Jak tam jest. Idzie się z kolegami rozerwać po ciężkim dniu.
- Uważasz, że na misji w jakimś Afganistanie, czy podobnej dziurze zapomnianej przez Boga mają dzień podzielony na zmiany? O piątej kończy, ściąga mundur i idzie do afgańskiego burdelu?
- Nie bądź wulgarna!
- A ty głupia! Sami to zawsze ty byłaś rozsądna. Wiem, że nie jest się łatwo w związku nie kierować emocjami, ale nie możesz wyciągać konsekwencji z tego co robił zanim cię poznał.
- Ale za każdym razem jak mnie dotyka myślę że dotykał innej i szlag mnie trafia!
- To pomyśl w inną stronę. Za każdym razem jak cię dotyka wyobraź sobie, że ta "inna" może tylko o tym pomarzyć...
- Tobie to pomaga?
- Jak cholera! A ile satysfakcji - prycha.
Sami się uśmiecha.
- Ale William jest zupełnie inny. Zostawia cię tylko kiedy odchodzi z innymi mężczyznami na drinka. Hugo jest ulubieńcem pań. Ciągle serwuje jakiejś komplementy, przymila się, co chwila którejś dotyka nieważne czy ma szesnaście, czy sześćdziesiąt lat... A one się tłoczą wokół niego jak pszczoły do miodu... Uwielbają go! Każda jedna...
- To powiedz mu, że jeśli wychodzi gdzieś z tobą to ma być z tobą i z nikim innym. Może tego nie widzi...
- Dlaczego ciągle go bronisz?
- Bo go lubię.
- Mam nadzieję, że nie bardziej niż mnie?
- Ciebie kocham - objęła ją za szyję i ucałowała w policzek.
- Pewnie nawet nie zauważył, że mnie nie ma...
- Wszędzie cię szukałem! - jak na zawołanie z sąsiedniej alejki wyłania się Hugo.
- Pewnie nie... - mruczy Olivia i dostaje szturchańca.
- Odpoczywacie?
- Dotleniamy się.
Kuca przy Sami i obejmuje jej nogi.
- Czy nie uważasz, że moja dziewczyna ma niesamowite nogi? - całuje ją w kolana.
- Zauważyłam to już dawno temu...
- Co jeszcze zauważyłaś? - unosi brew.
Olivia wstaje z ławki ze śmiechem.
- Mam ci opowiedzieć o naszych lesbijskich przygodach?
- Tak!
- Ale ty mi powiedz kiedy William ma urodziny.
- 20 marca - odpowiada bez wahania. Uff.
- Mogę cię zapewnić, że nie znajdziesz lepszej dziewczyny choćbyś wywrócił Amerykę do góry nogami - rusza w stronę dźwięków przyjęcia - I Azję! - dorzuca na odchodne. Zostawia ich samych sobie. Mają ten sam problem jaki ona miała z Williamem. Zaufanie. Nie wie, czy ich uczucia są takie głębokie i czy przetrwają liczne próby, ale szczerze im tego życzyła, bo wyglądali na bardzo szczęśliwych... kiedy wszystko było w porządku! Szybko dotarła do stolika do którego dołączył Bradley Moore. Patrzał uśmiechnięty na jej matkę, a biedny ojciec zupełnie zapomniany siedział z boku i milczał. Wymieniła z Williamem spojrzenia i zatrzymała się krok za Bradem.
- I właśnie się wczoraj zastanawiałem po kim ona taka śliczna... - mówił Sophie.
- Przestań mi rozbijać rodzinę wstrętny aktorzyno! - Liv podparła się pod boki.
Bradley się podnosi i obejmuje ją serdecznie.
- Cześć chochliku.
- Cześć - odwzajemnia uścisk - Poza tym mała wpadka... Jestem podobna do taty...
- Och nogi masz po mamie!
Wszyscy zaczynają się śmiać.
- Brad zawsze wyjdzie zwycięsko z każdej słownej potyczki - obeszła stolik siadając koło Williama i całując go w policzek, jakby wróciła po całym dniu do domu.
- No w końcu jestem aktorem... aktorzyną... Wiesz ile razy zapomniałem tekstu? - kontynuował. Siadając do stołu ściągnął kapelusz prezentując niezwykle lśniące, ciemne włosy.
- Mogę sobie wyobrazić jakie głupoty zaczynałeś wtedy wygadywać! - William objął ją w pasie przysuwając jej krzesło do swojego tak, że mogła się na nim wygodnie oprzeć.
- Chwileczkę... - zagadnęła Sophie - Czy wy się znacie?
- No pewnie, że się znamy - odpowiedział jej Brad.
- Myślisz, że bym o nim pomyślała, gdybym go nie znała?
- Dzięki...
- Och nie bądź obrażalski. I tak jesteś już kłamczuchem! Jak mogłeś nagadać takich głupot?
- Powiedziałem całą prawdę!
- Och gdyby nie było tu moich rodziców to bym ci coś powiedziała!
- Gdyby nie było tu twojego chłopaka nie pozostałbym dłużny!
Olivia uśmiechnęła się ocierając z wyrazem zadowolenia plecami o klatkę Williama.
- Ale jest - błysnęła uśmiechem jaśniejszym niż wszystkie gwiazdorskie uśmiechy Brada Moore. Wszyscy tu są... Rodzice, przyjaciele i William. Znowu napotyka wzrok ojca. Tym razem jakiś dziwnie smutny... melancholijny. Czyżby sobie myślał o tym jak te dzieci szybko rosną? Ano przyszło jej wejść w dorosły świat szybciej niż mogłaby przypuszczać... I gdyby mogła wpłynąć na przeszłość jedyne co by zmieniła to to wstrętne tchórzostwo, które okazywała kiedy miała powiedzieć rodzicom o Williamie. Tylko to. Czy nie byłoby przyjemniej tak sobie siedzieć już dawno temu w ich towarzystwie i rozmawiać? Ale nie ma czego żałować... W końcu teraz będzie się mogła tym nacieszyć do woli!
- Zrobię sobie tu wielki tatuaż - powiedziała tak, żeby tylko on ją słyszał. Wskazała palcem wewnętrzną stronę przedramienia - "20 marca" I wtedy choćbym chciała nie zapomnę!


_________________________________________________________________________________________________________

Frank Sinatra - "Strangers in The Night"  tłumaczenie własne ze słuchu, więc wszelkie błędy interpretacyjne - moja wina ;)

** Michael Buble "Close your eyes"   <3  i tyle :)




14 komentarzy:

  1. Zdecydowanie wcześniej! Szkoda, że nie mogę teraz przeczytać... :( Ale jutro nadrobię! :)
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  2. BOSKOOOO;***
    KOCHAM TO!!!!!;D
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czuję się w pełni usatysfakcjonowana :D Warto było czekać :D Popieram M. Boskooo :D Pewnie jutro i tak będę błagać o więcej ale tak już jest jak czyta się coś takiego dobrego :D

    Pozdrawiam
    I dziękuję
    A.

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. Lena jeszcze nie może tego wiedzieć, ale czy Ty Wierna zauważyłaś wplecioną w fabułę wyspę Ellis? :D

      Usuń
  5. ZAUWAŻYŁAM! Właśnie taka znajoma nazwa, ale nie byłam pewna...
    A ja mam małe pytanie. Ile jeszcze, mniej więcej, planujesz rozdziałów Windy? Już nic się nie zdarzy czy jeszcze mam przygotowywać nerwy na taki wyskok jak przy Spicy ostatnio? :D Bo jak na razie słodzisz, co mi się z resztą bardzo podoba!!!

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciężko mi powiedzieć, bo np. ślub miał się zamknąć w jednym, a cały czas coś dopisuje. Nie mogę Ci powiedzieć, czy jeszcze coś będzie :) Myślę, że nie wyjdzie więcej niż 60, ale naprawdę nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
  7. Rano przeczytałam wreszcie rozdził :-) Przypomiał mi się własny ślub... aż łezka się w oku kręci. Na pewno w Windy jeszcze będzie się działo...mam nadzieje ;-) Do Ellis w Jezdzcu jeszcze nie dotarłam...
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  8. W Jeźdźcu jeszcze nie dopiero w kontynuacji :) No mój wstępny plan zawiera jeszcze odrobinę akcji, ale czy mi się to czasem nie zmieni do następnego rozdziału nie mogę obiecać sama sobie...

    OdpowiedzUsuń
  9. Oby nie :D Dużo akcji i słodzenia poproszę :)

    A.

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardziej miałam na myśli więcej niż mniej akcji ;) Spokojnie nie skończę na następnym rozdziale!

    OdpowiedzUsuń
  11. Aaaa myślałam, że masz na myśli już tylko troszkę akcji albo jej brak i samą słodycz, ale jeśli tak to pisz pisz a my wiernie czekamy na kolejne rozdziały :)
    A.

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!