sobota, 8 czerwca 2013

Windy Hill Rozdział 52

Całą niedzielę spędzili w domu. Niemało zaskoczona Olivia po przebudzeniu stwierdziła, że William już nie śpi. Sama w sumie mogłaby jeszcze chwilę podrzemać, więc co jest z nim? Leży na plecach, głaszcze ją po dłoni i patrzy w okno.
- Dzień dobry - przysunęła się obejmując go - O czym tak myślisz?
- Dzień dobry. Zastanawiam się czy potrafisz przyszywać guziki...
Jej ciągle śpiący mózg nie od razu załapał o co chodzi i dopiero po chwili się roześmiała. Taaak... Była zbyt zmęczona, żeby rozpiąć mu koszulę... Ale nie aż tak zmęczona, żeby zostawić to jemu!
- Dlaczego już nie śpisz? Jak to możliwe, że po takiej nocy budzisz się pierwszy?
Obraca się przodem do niej o przerzuca przez nią swoją ciężką rękę.
- Bo już po pierwszej kochanie... - mruczy - Nawet ja tak długo nie śpię...
- Żartujesz?! Niemożliwe, że tak późno!
Chce się podnieść, ale ją trzyma.
- Poleżmy jeszcze chwilę - prosi.
Czy może mu odmówić? Leżą ciasno ciało przy ciele. Pierś przy piersi, brzuch przy brzuchu, nogi splecione. Głowę ma na wysokości jego szyi i wdycha głęboko pyszny, męski zapach. Po chwili myślenia nad tym jak jej dobrze zapada w drzemkę, a William jej nie budzi...

Dopiero około czwartej wypoczęci i weseli z zupełnie pustymi brzuchami schodzą na dół. Margaret podaje kawę, którą piją z jego rodzicami wspominając co ciekawsze momenty wesela, a pół godziny później na stole pojawia się parujący obiad, który pochłaniają błyskawicznie.
- Dziękujemy w takim razie za gościnę - odzywa się Walt, kiedy kończą deser.
- Już jedziecie? - reaguje autentycznie zawiedziona Olivia.
Walter nie kryje rozbawienia.
- Will musisz jej pokazać wszystkie zalety momentu, kiedy rodziców nie ma w domu...
Olivia nabiera powietrza i rumieni się.
- Jesteś okropny - karci go Francesca - Ale masz rację - dodaje z uśmiechem - Teraz pomieszkacie sobie tak... naprawdę.
- Nie wypada mi jeszcze mówić "nareszcie" prawda? - William pyta Olivii, która wybucha śmiechem.
Podczas, kiedy Jack pakuje ich walizki do samochodu Francesca mocno ją obejmuje.
- Dbajcie o siebie kochanie.
- Będziemy.
- I bawcie się dobrze Sienie.
- Dziękuję za wszystko.
Stoją objęci na schodach patrząc za odjeżdżającym samochodem. Olivia zamyślona opiera głowę o ramię Williama. Chyba zaczyna to czuć. Mieszkanie z nim teraz zaczyna nabierać pewnego smaczku, którego nie miało wcześniej. Będzie tutaj naprawdę panią domu... Popatrzała na otaczający ich teren i zerknęła przez ramię na budynek. Będzie się zatrzymywała właśnie tutaj, kiedy wrócą na święta, na wakacje, czy po prostu na weekend. Czy rodzice czują właśnie to co ona czuła wczoraj przy wyjeździe Andy'ego?
- Co cię tak zastanawia?
- Urządzimy tu święta?
- Co?
- Obiad świąteczny... W Boże Narodzenie! Musielibyśmy jechać do jednych rodziców, albo do drugich... Któreś byłoby niepocieszone. Zaprośmy wszystkich tutaj!
Oczy mu tak ładnie rozbłysnęły.
- A może w domu w Bostonie? W połowie drogi między jednymi i drugimi.
- Doskonały pomysł!
Nie rozumiała dlaczego William ją porwał w ramiona prawie miażdżąc kości, ale... było fajnie!

Zapukała do drzwi pokoju w którym miał urządzone biuro i kiedy usłyszała ciche "proszę" nacisnęła klamkę.
- Kochanie nie musisz pukać jak tu wchodzisz... Obiecuję nie robić niczego co mogłoby cię zgorszyć - uśmiechnął się znad laptopa.
- Ok - podeszła i przysiadła na brzegu biurka - Chciałam tylko zapytać, jak długo będziesz jeszcze zajęty?
- A chciałaś coś porobić?
Pokiwała stanowczo głową.
- Co wymyśliłaś? - naprawdę poczuł palącą ciekawość jaki szalony pomysł znowu ją naszedł.
- Bawiłam się z Pepper...
- Mhm.
- I pomyślałam sobie, że może byśmy wszyscy w trójkę poszli na spacer...? - zagryzła wargę czekając na jego reakcję.
- Gdzie? Chcesz gdzieś jechać?
- Iść. Do lasu.
- Chcesz iść do lasu?
- Mhm - pokiwała głową.
Popatrzał jej przeciągle w oczy upewniając się, że jest pewna tego co mówi po czym zatrzasnął laptopa i wstał.
- Chodźmy więc - podał jej rękę.

Im bardziej zbliżali się do ściany lasu tym bardziej zwalniała. Przekroczyli magiczną barierę pierwszych drzew, a ona milcząca rozglądała się dookoła. Chciała wejść tu już wcześniej, ale zawahała się w ostatniej chwili. A jeśli nie znalazłaby drogi powrotnej? Przeszły ją dreszcze, a na ręce wystąpiła gęsia skórka.
- Są tu jakieś zwierzęta?
- Jak to w lesie... Ale spokojnie. Żadnych tygrysów, czy niedźwiedzi... Tylko nudne sarny, jelenie, lisy i takie tam...
- Nuuda.
Puściła go, żeby rzucić patyk Pepper co chwila szturchającej ją w udo, ale kiedy tylko to zrobiła znowu złapała go za rękę. Las był gęsty. Piękny, soczysty i zdrowy powodował, że gdyby nie ściskała dłoni Williama uciekłaby z krzykiem. Szli powolutku co chwila rzucając psu patyk, który gonił i przynosił zdając się doskonale bawić. Olivia w pewnym momencie zaczęła się oglądać za siebie. William starał się nie reagować obserwując uważnie o co tak naprawdę chodzi.
- Czy... - zaczęła niepewnie - Czy możemy już zawrócić?
Zerknął do tyłu. Dom był jeszcze widoczny, ale ledwo, ledwo.
- Nie bój się kochanie. Nie zginiesz ze mną. Znam tu każdy krzaczek poza tym idziemy cały czas prosto, więc wystarczy, że będziemy szli prosto w drugą stronę, a na pewno wyjdziemy.
Przełknęła ślinę i wcale nie pewniejsza ruszyła dalej. Zastanawiał się czy zmuszanie jej miało jakiś sens? Ale nagle przyspieszyła.
- Widziałeś? - szepnęła stając na baczność.
- Co?
- Ciszej. Tam się coś ruszało... - podekscytowana wystrzeliła przed siebie uważając, żeby nie robić przy tym zbyt wiele hałasu - Pepper! - syknęła groźnie, kiedy ta wyskoczyła do przodu. Podobnie jak w przypadku dzieci wskazała palcem miejsce koło swoich nóg i podobnie jak one pies od razu był w wyznaczonym punkcie. William szedł za nią patrząc jak rozluźnia się coraz bardziej. Skradała się od drzewa do drzewa szybko omijając większe krzaki i kępy paproci.
- Zobacz - zahamowała i złapała go mocno za rękę - Popatrz jaka piękna!!
William pierwszy raz słyszał, żeby ktoś krzyczał szeptem. Uśmiechnął się patrząc ma małą sarenkę czujnie nastawiającą uszu i patrząc w ich kierunku wielkim czarnym okiem.
- Myślisz, że się zgubiła?
Pewnie, gdyby powiedział, że tak Olivia od razu chciałaby się nią zaopiekować i zorganizowałaby sposób, żeby ją złapać.
- Nie sądzę. Pewnie gdzieś tu w pobliżu jest jej mama.
- I tata?
- Może...
- A jak pomyśli, że chcemy jej zrobić krzywdę i weźmie nas na rogi?
Musiał się roześmiać. Nagle zniecierpliwiona Pepper szczeknęła i sarenka długimi susami zniknęła bezbłędnie mijając z zawrotną prędkością drzewa.
- No nie... Pepper niedobry pies! - pogroziła jej na co tamta ponownie szczeknęła jakby buntując się przed niesprawiedliwym osądem. Olivia odwróciła się ze śmiechem w stronę opartego ramieniem o drzewo Williama i rozejrzała dookoła. Mina jej zrzedła i coraz bardziej  się spinała. Popatrzała w prawo, w lewo, za Williama i za siebie. Nagle odgłosy jakie wydawał las przybrały na sile. Drzewa zaczęły głośno szumieć, ptaki prawie wrzeszczeć, a dźwięk liści szeleszczących pod jej stopami rozchodził się echem w uszach.
- Livi? - złapał ją za dłoń. Las ucichł.
- Gdzie jest dom?! - wczepiła się kurczowo w jego koszulkę.
- Tam - spokojnie wskazał jej właściwy kierunek.
- Skąd wiesz?
- Ponieważ po pierwsze znam las jak już ci mówiłem, a po drugie dom jest na wschodzie. Za każdym razem zapamiętaj którą ścieżką weszłaś. Teraz poszliśmy na zachód, więc dom jest na wschodzie, czyli tam - pokazał palcem.
- Ok... - starała się być spokojna, chociaż tętno dudniło jej w uszach - Tak jak z księżycem... Księżyc jest na północy, słońce na południu...
- Schodzą ze wschodu na zachód - zgodził się z nią.
- A co jak będą chmury? Skąd mam wtedy wiedzieć gdzie jest zachód, a gdzie wschód?
- Wtedy się rozejrzyj, a las sam da ci odpowiedź. Chodź pokarzę ci kilka sztuczek - złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą. Przez kolejną godzinę uczył ją jak orientować się w lesie w kierunkach. Pokazał jej drzewa i skałki omszałe od północy, słoje ściętych pni szersze na południu, nachylenie mrowisk w kierunku północnym, dziuple w drzewach najczęściej budowane od wschodu, nauczył jak określić godzinę wbijając patyk w ziemię. To ostatnie było najtrudniejsze, bo Pepper źle interpretowała ich zajęcie i każdy wbity patyk z radością zabierała i uciekała.
- Ewentualnie bierz ją ze sobą i każ wrócić do domu. Zaprowadzi cię - pogłaskał psisko po łbie.
- Nie wydaje się to takie skomplikowane... - zastanowił się.
- Tylko pamiętaj od której strony weszłaś do lasu.
Pokiwała głową.
- To gdzie teraz powinniśmy iść, żeby dostać coś do jedzenia? - zapytał.
Rozejrzała się po drzewach i zerknęła w niebo.
- Tam! - wystrzeliła palcem idealnie określając wschód.
- Doskonale!
Podskoczyła z radości dając mu buziaka. W ogóle cały czas biegała koło niego, ganiała Pepper, która była w swoim psim raju i ciągle wyglądała na świeżą i wypoczętą. Jej limit energii musi być dużo większy niż przeciętnego człowieka.
Po kolacji wyszli na tylni taras i usiedli na ławce. Zapatrzyli się w ciemniejący las wsłuchując w cykanie świerszczy i pohukiwanie sowy.
- Wtedy, jak się zgubiłaś w Yellowstone...
- Skąd o tym wiesz? - zareagowała natychmiast.
- Twój tata mi powiedział...
Kiwnęła głową.
- Nie wystraszyło cię żadne zwierze prawda? Bałaś się, że nikt cię nie znajdzie?
Znowu pokiwał głową.
- Za bardzo już tego nie pamiętam, ale pobiegłam właśnie za jakimś zwierzątkiem... Nie bałam się ich. Biegłam i biegłam, a kiedy się zorientowałam, że pobiegłam za daleko nie widziałam już namiotu, ani jeziora. Chciałam biec z powrotem, ale chyba skręciłam w złą stronę, więc jeszcze bardziej się oddaliłam. Krzyczałam, wołałam, ale nikt nie odpowiadał... Byłam pewna, że mnie nie znajdą...
- Teraz już byś wiedziała gdzie iść.
- Teraz już tak. Chyba... - dodała.
Siedzieli do późna na dworze rozmawiając lub milcząc. Olivia powiedziała, że przydałby się tu większy taras, żeby można było przyjąć na nim gości w ładną pogodę i zrobić grilla, a William odparł "dobrze". Jakie wszystko teraz było łatwe i przejrzyste... Położyli się spać po północy i Olivia usnęła ledwo przyłożyła głowę do poduszki. Nie pamiętała dnia w którym tyle czasu spędziłaby na świeżym powietrzu. Świerzym i czystym!

Obudziła się oczywiście sama... Zerknęła od razu na zegarek ustawiony na komodzie. 8.15... Może jeszcze zdąży! Zerwała się z łóżka, szybko umyła zęby i przemyła twarz, zarzuciła szlafrok i na bosaka wybiegła z pokoju. Kiedy bezdźwięcznie zbiegała ze schodów William właśnie ze swoja nieodłączną aktówką szedł przez salon do drzwi. Zadzwonił mu telefon, ale tylko na niego spojrzał i rozłączył lub wyciszył rozmowę.
- Jezu Livi! - krzyknął w ostatniej chwili wyciągając ręce, kiedy wskoczyła mu w ramiona - Co się stało?
- Znowu chciałeś wyjść bez pożegnania - cmoknęła go prosto w usta.
- A po co mam cię budzić tak wcześnie?
- Żebym ci mogła dać buzi i życzyć miłego dnia!
- Chcesz się budzić tak wcześnie, żeby mi dać buzi?
- Oj chcę! - zrobiła to ponownie.
- Jesteś niemożliwa... Przytul mnie mocno.
Objęła go wplątując palce w jego włosy i całując szyję.
- Kocham cię - szepnęła.
- Ja ciebie też Oliwko - podszedł z nią na ręce aż do drzwi - I chciałbym dzisiaj spaghetti... Jakiekolwiek.
- Spaghetti?
- Mhm. Z dużą ilością sosu.
- Tylko zadzwoń o której będziesz...
Uśmiechali się cały czas zupełnie bez sensu.
- Zadzwonię, kiedy tylko będę wiedział. Nie mam dzisiaj dużo spotkań.
Ile radości może sprawić codzienna rutyna? Bezmiar.
- Miłego dnia... - dała mu ostatniego buziaka i stała w progu patrząc za nim aż mercedes zniknął za zamykającą się bramą.
Zaraz jak tylko zjadła śniadanie ciągle zagadując Margaret zadzwoniła Samija.
- Tym razem z czystym sumieniem przekazuje najnowsze plotki. Wiedziałaś, że pobierasz się z Williamem?
- O! Naprawdę? Kurcze... J.C. znowu się wścieknie, że nie powiedziałam mu wcześniej... Ale skąd miałam wiedzieć! - śmiały się w najlepsze.
Sami przesłała jej na maila kilka linków do różnych artykułów na portalach plotkarskich. Tym razem oglądała z niemałą przyjemnością siebie bezradnie trzymająca ten nieszczęsny wianek i Williama obejmującego ją w czasie pocałunku. Bawiły ją wszystkie artykuły zakończone zdaniami typu: "Czy już niedługo będziemy mogli zobaczyć zakochaną parę na ślubnym kobiercu", "Czy Olivia pozazdrości bratu i też przywdzieje białą suknię?" Wyobraziła sobie Andy'ego w białej sukni i siedziała dobrą godzinę śmiejąc się do laptopa. Ale jakie to było miłe... Pisali, że William nie mógł oderwać od niej wzroku, że ona również była w niego zapatrzona i że bardzo egzotycznie razem wyglądają. Egzotycznie? To też fajnie! Nie znalazła żadnej negatywnej oceny. Ani jednej! Mogła godzinami gapić się na zdjęcie Williama patrzącego na nią z uśmiechem. Jest tak okrutnie męski i przystojny, że to aż nierealne, że z nią jest... Dlatego stworzy mu raj za każdym razem jak wróci do domu, a dzisiaj zażyczył sobie spaghetti! Mogła poprosić Margaret o jakiś przepis, albo poszukać czegoś w internecie, ale po co skoro mogła połączyć przyjemne, z jeszcze przyjemniejszym i pożytecznym? Wyciągnęła telefon.
- Cześć Stacy! Masz dzisiaj wolną chwilkę?
- Kochania odkąd was nie ma mam wiele wolnych chwilek...
- Przestań, bo się rozpłaczę, porzucę Williama i do ciebie wrócę...
- Już widzę jak to robisz...
- Prawda, że absurd? - Olivia wybucha śmiechem - Mogłabyś pójść ze mną na zakupy?
- Gdzie?
- Obstawiałabym market, ale pewnie będziesz miała lepszy pomysł...

William rzeczywiście nie miał tego dnia wiele spotkań, a to na które czekał najbardziej miało się odbyć w samo południe. Musiał przyznać, że owszem stresował się... Za nic nie powie o nim Olivii i nie pozwoli, żeby ktoś inny to zrobił. Nie można jej niepokoić już nigdy więcej tym tematem. Kiedy wyszedł przed budynek uznał, że miejsce jest na tyle blisko, że szybciej dojdzie niż dojedzie. Poza tym spacer mu się przyda, żeby oczyścić myśli i przygotować się...
Przed imponującą siedzibą Manhattan Municipal Building przy 1 Centre Street przysiadł na moment na ławce, oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłonie. Mówił Olivii, że to już koniec, że może o tym zacząć zapominać i był gotowy podtrzymywać tą wersję. Zgodnie z Lucasem uznali, że to konieczne i dla niej najlepsze. Nie przewidział, że dla niego to będzie takie trudne.
- W porządku? - Hugo w ciemnym garniturze przysiadł koło niego i poklepał go po plecach.
- Tak - podniósł szybko głowę.
- Nie musisz Will - przypomniał.
- Owszem muszę.
Wstał i nie czekając na brata wszedł do wewnątrz. Ignorował piękno i przytłaczającą wielkość wnętrza budynku. Nie obchodziły go witraże i freski przyciągające tu turystów z całego świata. Szedł znaną sobie drogą do windy. Wjechał nią na czterdzieste piętro gdzie urzędował kongresmen Shelly jak to dzisiaj gazety pisały jego przyszły teść. Hugo cały czas trzymał się w pobliżu, ale już go nie zagadywał, ani nie próbował zmienić jego decyzji. Normalnie takie spotkanie odbyłoby się w sali konferencyjnej, ale tym razem było to zebranie o randze poufnego. Minął sekretarkę Lucasa nawet się z nią nie witając i wszedł prosto do gabinetu. Pierwszy przy wejściu stal Carlson bez tej swojej radosnej miny towarzyszącej mu na każdej imprezie w końcu przypominał człowieka na stanowisku. Podali sobie w milczeniu dłonie. Minął agenta CIA kiwając im tylko głową i przywitał się z Luck'iem, który chyba tak samo jak on starał się ukryć, że ma ochotę stąd zniknąć i zapomnieć, że takie spotkanie miało miejsce.
- Co mamy? - zasiadł przy stole chyba stworzonym do takich sytuacji.
- Przejrzeliśmy dokładnie materiały z komputera i telefonów jakie znaleźliśmy na miejscu - rozpoczął Katsura. Stanton nie było - Nie ma już niczego co wniosłoby jakieś nowości do sprawy, ale znaleźliśmy trzy nagrania, które zgodnie z ustaleniami z wytycznymi pana wiceprezydenta mamy w obowiązku państwu pokazać. Aczkolwiek zaznaczam, że nie muszą panowie wyrażać zgody na zapoznanie się z nimi i uznamy sprawę za zamkniętą.
- Proszę to pokazać - Lucas usiadł koło Williama, a Carlson i Hugo stanęli za nimi. Wszyscy z poważnymi minami w ciemnych sztywnych garniturach wyglądali jak głowy państwa decydujące o ich dalszym losie. Agent otworzył czarnego laptopa i odblokował go wprowadzając długie hasło i przykładając do czytnika swój palec.
- Pierwsze nagranie dotyczy telefonu Olivii do sprawców. Wszystko nagrali, pewnie po to, żeby się nie pogubić we własnych groźbach.
Znalazł odpowiedni plik i go włączył. Dźwięk nie był czysty, słychać było sporo głosów i szum, ale dało się wyraźnie rozpoznać ostry głos jednego z terrorystów i wystraszony głosik Liv.

- Zdecydowaliście się na kapitulację?
- Dzień dobry... 
- Kim jesteś?
- Nazywam się Olivia Shelly. To mnie szukacie.
- Tatuś cię oddał? 
- Nie, uciekłam im i mam bardzo niewiele czasu. Słuchaj mnie! Oddam się w wasze ręce pod warunkiem, że wypuścicie wolno Williama i nie zrobicie mu żadnej krzywdy.
- Oddasz się w nasze ręce jak wypuścimy Williama? A jak nie wypuścimy?
- To wtedy wracam do siedziby CIA i nie będzie drugiej szansy.
- A po co nam ty skoro mamy jego?
- Uwierz mi mój tata nie jest zbyt sentymentalny wobec przyjaciół.
- Gdzie jesteś?
- Nie wiem, dookoła jest tylko las. To jakieś obrzeża Seattle. Zaraz zaczną mnie szukać.
- Rozłącz się i czekaj na nasz telefon.

Cisza. Lucas ukrył twarz w dłoniach jakby usłyszał ciężki wyrok. "Mój tata nie jest sentymentalny wobec przyjaciół" zabarwione było obrzydzeniem i złością. W całym tym przerażeniu znalazła miejsce na takie emocje na samą myśl o nim... Nie pozwolono mu się długo nad tym zastanawiać, bo głosy rozbrzmiały ponownie.
- To drugie nagranie - powiedział Katsura.

- Tak?
- Rzuć telefon tam gdzie stoisz i biegnij na zachód. Po około piętnastu minutach dotrzesz do wybrzeża. Będziemy tam na ciebie czekać.
- Jaką mam gwarancje, że wypuścicie Williama?
- Nie masz, ale mogę ci zagwarantować, że jeśli tego nie zrobisz wyłupiemy mu te czarne oczka.
- Nie! Będę tam!
- Pamiętaj wyrzucić telefon. Nie mogą cię namierzyć.
- Dobrze... Poczekaj!!! 
- Co?
- Ja... ja nie wiem gdzie jest zachód...
- Co za idiotka! 
- Twoja droga jedzie z północy w południe - telefon przejął dowódca - Księżyc zaświeci się w tej chwili na północy. Musisz biec tak, że on jest po twojej prawej ręce.
- Rozumiem...
- Za każdą minutę spóźnienia twój chłopak straci jeden palec, więc lepiej, żebyś nie zawiodła - słuchawkę odebrał ten pierwszy - Powinnaś wybiec koło sporej skały. Czekaj przy niej.
- Dobrze.
- I wyrzuć telefon.

Nikt nie rozumiał dlaczego William zaczął się śmiać. Westchnął ciężko i znowu się zaśmiał odrobinę nerwowo.
- Wczoraj uczyłem ją jak rozpoznawać strony świata - powiedział w końcu.
- Może się przydać w najmniej oczekiwanym momencie... - mruknął Carlson.
- Drugim nagraniem jest film - Katsura spiął się jeśli to możliwe jeszcze bardziej - I jeszcze raz namawiam...
- Jesteśmy zdecydowani zobaczyć - przerwał mu Hugo. Nawet on dał się ponieść nerwówce.
- W takim razie proszę - przesunął laptopa przodem do nich i nacisnął play - To moment, który pozostawał czarna dziurą. Chwila przed tym jak ją do pana przyprowadzili. Jeden z nich nagrał to telefonem.
Sam oglądał to już kilka razy i teraz łudząc się, że nie dosłyszy tych strasznych dźwięków odszedł na przeciwległy koniec gabinetu. Mężczyźni patrzyli ze strachem w ekran.

Dookoła domu w którym ich uwięzili rósł las. Tylko od frontu szeroka ścieżka prowadziła w lewo do drogi, a w prawo do małej przystani. W pewnej chwili na filmie pojawił się hałas, który z każdą chwilą się wzmagał. To były krzyki. Krzyki i śmiechy. Pojawiło się wiele postaci, ale uwagę wszystkich przykuła drobna istotka po środku. Miała coś na głowie i nic nie widziała. Została brutalnie popchnięta przez kogoś idącego za nią i prawie się przewróciła gdyby nie złapały ją ręce kogoś innego z przodu.
William się wyprostował i zacisnął dłonie w pięści. Przypomniały mu się słowa Olivii "Traktowali mnie jak piłeczkę ping pongową". Zaśmiała się wtedy, a on nie mógł mieć pojęcia jak bardzo dosłowne było to określenie.
Ktoś ją złapał, ktoś inny popchnął, żeby następny znowu ją od siebie odbił. Usłyszeli jej przerażony pisk, kiedy spadła na nią pierwsza pięść, ale kiedy uderzyła następna Olivia już nie miała siły krzyknąć. Chwycona za włosy, pchnięta do przodu. Odbita poleciała znowu do tyłu. Cios ostateczny... Złapana z tylu za ramiona i kopnięta mocno do przodu przestaje poruszać nogami i upada. Leci na twarz na szczęście w ostatniej chwili przechwycona przez jeszcze jednego i wzięta na ręce. Robi się afera mężczyzna krzyczy na pozostałych, a oni odsuwają się na krok. Film się urywa. Katsura zabiera laptopa.
- To wszystko - mówi cicho obserwując na mężczyzn.
Zapada dzwoniąca cisza. Lucas patrzy tępo w stół a po twarzy spływa mu łza. Carlson w stanie przerażenia trzyma go za ramie. Hugo blady utrzymuje swoja żołnierską postawę patrząc na Williama, którego dłonie zaciśnięte w pięści trzęsą się strasznie.
Ten ostatni przerywa nieznośną ciszę odsuwając z głośno krzesło. Bez słowa rusza do drzwi.
- Will - Lucas ma słaby głos - Czy... Czy ja mogę się z nią zobaczyć?
William nawet się nie zatrzymuje.
- Nie teraz. Zadzwonię - wychodzi zatrzaskując drzwi z hukiem. Hugo rusza za nim również nie siląc się na "do widzenia".
William w absolutnej furii od razu wybiera klatkę schodową. Ma ochotę wrzeszczeć i walić pięściami w ścianę. Biegnie na dół przez czterdzieści pięter. Jego mała dziewczynka... Delikatniejsza od płatka róży! Pojawił mu się przed oczami wielki siniak na jej plecach na wysokości nerki. Kopali ją?!! Pojawiły się wszystkie siniaki, otarcia i zadrapania. Jak bardzo musiała się bać i jaka spokojna była przy nim.
- Will poczekaj chwilę - Hugo próbował go zatrzymać w holu na dole.
- Nie teraz - rzucił tylko wychodząc na zewnątrz.
- Gdzie idziesz?
- Po samochód - wyciągnął telefon i wybrał numer.
- Co chcesz zrobić? - dopytywał się Hugo gotowy go powstrzymać choćby siłą przed zrobieniem jakiejś głupoty.
- Fred odwołaj resztę spotkań. Nie. Nie przekładaj tylko odwołaj muszę jechać do domu - rozłączył się - Hugo daj mi spokój muszę się przejść.
Minął go i szybko ruszył przed siebie w stronę Upland. Nie potrafił sobie poradzić z mieszającymi się w nim wściekłością i smutkiem. Było mu jej tak bardzo żal. Jak on jej to kiedykolwiek wynagrodzi. Jak zdoła sprawić, żeby zapomniała? Myślał i bardzo chciał wierzyć w to, że tak się poturbowała biegnąc przez ten cholerny las chcąc zdążyć na czas. Ale oni ją naprawdę skatowali. Pobili ją i wrzucili mu taką ledwo przytomną! Gdyby mógł spełnić jakieś jedno jedyne życzenie nie byłoby to wymazanie tego zajścia. Zażyczyłby sobie wskrzeszenie tych drani i zabiłby ich jeszcze raz. Tym razem nie używając żadnej broni prócz rąk. Zatrzymał się ściśnięty taką furią, że aż się wystraszył sam siebie. Odetchnął głęboko. Jutro idzie ostatni raz do pracy powiedzieć, żeby się wszyscy odpieprzyli. Ma gdzieś co się stanie z firmą w czasie jego nieobecności. Musi ją stąd zabrać.
- Bierze pan? - usłyszał głos staruszki. Zamrugał i zdał sobie sprawę, że stoi na rogu koło kobieciny sprzedającej tulipany. Miała ich całe wiadro i właśnie wyciągnęła jednego.
- Tylko dwa dolary za sztukę.
- Wszystkie - powiedział wyciągając portfel. Poczekał chwilę aż kobieta je osuszy i zwiąże sznurkiem, żeby się nie rozsypały po czym wcisnął jej w dłoń dwa stu dolarowe banknoty i ruszył dalej przed siebie.

Olivia siedziała na blacie w białym fartuszku w granatowe paski i mieszała od czasu do czasu pancettę, która opiekała się na patelni. Margaret kręciła się w pobliżu gotowa służyć pomocą, ale ona radziła sobie sama ciągle w myślach powtarzając przepis Stacy. Świetnie się bawiły na targu warzywnym. Olivia nie mogła oderwać wzroku od straganów z gazetami gdzie zewsząd patrzała na nią ona sama, William, Meredith i Andy. Jedna, wielka, szczęśliwa rodzina! Zerknęła przez okna za którym Margaret na tarasie dłubała w doniczkach z ziołami. Coś przycinała, przesadzała, podlewała... Liv zeskoczyła z blatu i śpiewając sobie pod nosem sięgnęła do szafki z miskami. Odstawiła patelnie i przesypała jej zawartość do jednej z nich.
- O jej! - krzyknęła Margaret wchodząc do kuchni.
- Co się stało? - odwróciła się chcąc odstawić miskę z parującym boczkiem i prawie ją wypuściła wystraszona. Wystraszona, ale tylko przez sekundkę. Właściwie bardziej zaskoczona niż wystraszona. William stał oparty łokciami o blat wyspy kuchennej, a na blacie leży olbrzymi pęk tulipanów. We wszystkich kolorach i odmianach. Jest ich tu ze trzydzieści!
- Jeej! - powtarza po Margaret - Piękne!
- Tak samo pomyślałem - podnosi je i obchodzi mebel stając przed nią - Proszę - wysuwa je w jej stronę.
- Dla mnie?!! - piszczy nie kryjąc zachwytu - Dziękuję!! - obejmuje je obydwoma ramionami i zanurza twarz w miękkich płatkach - Cudowne... - wzdycha. Unosi wzrok i patrzy na brak krawatu i koszulę rozpiętą pod szyją - Co ty tu robisz?
- Odwołałem spotkania. Uznałem, że mam to gdzieś.
- Jak to masz to gdzieś? - Margaret podeszła z wazonem, a ona podała jej kwiaty.
- Pakuj nas mała. W środę lecimy na wakacje.
- Już?!! - zaczęła podskakiwać łapiąc go za ręce.
- Jutro załatwię te najważniejsze rzeczy które nie mogą czekać do naszego powrotu kiedyś tam, a w środę już nas tu nie ma!  
- Taaaakk!!! - z krzykiem rzuciła mu się w ramiona tak samo jak rano. Tylko, że tym razem oplotła go ramionami i nogami tak mocno, że na chwilę stracił oddech - Super!!! - piszczała  obsypując mu twarz całusami.
- A dzisiaj już mam wolne i chcę spaghetti - zatknął na płytę i poustawiane na niej garnki.
- Mogę mieć za kwadrans - patrzała na niego tak ufnie i z miłością, że aż mu się serce ścisnęło.
- Doskonale. Tylko jeszcze jedno - nie puszczając jej oparł się o blat - Rozmawiałem dzisiaj z twoim tatą... Pytał, czy nie moglibyśmy się spotkać. Wszyscy. Pomyślałem, że może zaprosimy ich na kolację... Jeśli masz ochotę oczywiście.
Była zdziwiona, ale nie zdenerwowało jej to. Zastanowiła się krótką chwilę i pokiwała głową.
- Dobrze.
- Super - uśmiechnął się do niej - Zadzwonię do niego, a ty daj mi jeść! - pocałował ją mocno i ostrożnie postawił na ziemi. Margaret uśmiechała się do niego z drugiego końca kuchni. Pokręcił głową i wyszedł.

- William? - Lucas odebrał po pierwszym sygnale.
- Rozmawiałem z Livi i zaprasza was dzisiaj na kolację.
- Dzisiaj? Doskonale... Oczywiście przyjedziemy. Jak ona się czuje?
- Dbam o to, żeby czuła się jak najlepiej.
- Will... To wszystko co dzisiaj zobaczyliśmy...
- Luck stawiam pewien warunek. Jeśli któreś z was się zdradzi, że o tym wie...
- Nie powiem nic Sophie - zastrzegł od razu - Nie wiem jak by to zniosła...
- Bardzo dobrze. Nie możemy się zdradzić ani jednym spojrzeniem.
- Rozumiem. Livi nie lubi pokazywać, że coś jest nie tak... - użył zdrobnienia Williama - Pewnie dlatego się nie zdradziła słowem.
- I my jej do tego nie zmusimy. Możecie przyjść, ale ani słowa o dzisiejszym spotkaniu. Powtórz to Carlsonowi.
- Jasne.
- Do zobaczenie wieczorem.
Chwilę po tym zadzwonił do Hugo z tą samą wytyczną i umówił się z nim i z Sami na następny dzień na lunch. Liv pewnie będzie się chciała pożegnać z koleżanką przed wyjazdem. Następnie odetchnął chwilę spokojnie i wrócił do jadalni, gdzie Livi już stawiała talerze na stole. Williama sadzała zawsze u szczytu stołu, a sama siadała po jego prawej stronie.
- Sok, woda, czy wino?
Wazon z tulipanami stał na przeciwko ich talerzy.
- Carbonara! - odpowiedział łapiąc ją w ramiona i siadając razem z nią na krześle.
- Będziemy jeść z jednego talerza? - zaczęła się śmiać.
- Owszem - odpowiedział na pozór śmiertelnie poważnie. Zaczął nawijać na widelec makaron karmiąc nim raz ją raz siebie. Wygłupiali się i Olivia nie przestawała się chichotać - Zobacz nakarmię cie z zamkniętymi oczami - powiedział po czym specjalnie czy też nie nie wcelował jej w usta smarując twarz dookoła sosem. Zjadła tylko połowę swojej części, bo ze śmiechu już nie miała siły nawet gryźć. Popatrzał usatysfakcjonowany na jej zarumienione policzki. Tak bardzo chciał, żeby się śmiała... Bez przerwy do zupełnej utraty tchu.

Głównym tematem kolacji był oczywiście ślub. William tylko raz przyłapał Lucasa na tym zabronionym spojrzeniu pełnym litości, smutku i żalu. Nastąpiło to w momencie kiedy rękaw Olivii podjechał wyżej i zobaczył sine ślady po czyiś palcach i już prawie zagojone otarcie na nadgarstku. Siniaki już nie były tak widoczne jak tydzień temu, ale nadal przypominały, że od wydarzenia minęła dopiero chwila.
- A tak właściwie to skąd ty znasz Brada? - zapytała Sophie.
- M! - przełknęła kawałek ciasta - Chodzimy, a właściwie chodziliśmy razem na siłownię.
- Wyglądało jakbyście się dobrze znali.
- Nie aż tak dobrze, ale spotykaliśmy się trzy razy w tygodniu, więc nie najgorzej.
- A jak twoje kolano?
- Codziennie coraz lepiej.
- Przepraszam - Margaret weszła do jadalni - Gdzie podać herbatę? - patrzała prosto na Olivię. Na sekundę zapanowała cisza. William nawet nie zamierzał odpowiadać. To Olivia była panią domu, która teraz w ostatniej chwili opanowując dumną minę wzruszyła tylko ramionami.
- Może na tarasie - zaproponowała.
- Dobrze - Margaret zniknęła w kuchni. Udała, że nie widzi uśmiechniętego ojca i dumnej matki. Aż tak im się pozmieniało? Teraz są z niej zadowoleni?
Rozsiedli się na tarasie i rodzice jak na komendę z uśmiechem popatrzyli w las.
- Pięknie tu macie.
- Mhm - William objął Olivię całując ją w głowę. Zauważył jak zerknęła na ojca, kiedy powiedział "macie". Nie mógł przestać jej dotykać i całować. Nawet w czasie posiłku kiedy tylko mógł łapał ją za dłoń. Teraz bardziej niż kiedykolwiek chciał ją nosić na rękach i dawać wszystko zanim zdąży tego zapragnąć.
- Wczoraj byliśmy w lesie i William mnie nauczył jak rozpoznawać kierunki - pochwaliła się.
Mężczyźni wymienili szybkie spojrzenia.
- No nie wierzę! Weszłaś do lasu? - Sophie aż zamarła z filiżanką w dłoni.
- Mhm. I widzieliśmy taką piękną sarenkę! Ale Pepper ją przepłoszyła!
- Pepper pewnie jest w niebie mogąc biegać po lesie - zagadał Lucas, żeby tak nie siedzieć i nie gapić się na Liv.
- Pepper jest w niebie jak tylko Livi wychodzi z domu
- Odnalazłam w końcu kogoś kto może ze mną biegać bez końca i chce więcej - zaśmiała się.
- Naprawdę... - zaczął Lucas, ale urwał w pół zdania - Naprawdę dobrze się stało - dokończył niezdarnie.
- Bardzo dobrze się stało - zgodził się z nim William - Ale teraz widzę masę dróg, które mogły uniknąć tego całego zamieszania.
- A ja widzę jedną... - powiedziała Olivia - Gdybym tak nie trzęsła gaciami i powiedziała wam od razu nie byłoby całej tej historii. Ale się bałam... Bałam się, że się wściekniecie, chociaż nigdy się na mnie nie wściekaliście.
- I słusznie się bałaś... - przyznał Lucas - Ostatecznie nie zareagowałem zbyt łagodnie...
- A jak miałeś zareagować skoro przez moje kłamstwa twój przyjaciel znalazł się w takim niebezpieczeństwie... - złapała Williama za rękę.
- Przestańcie - przerwała im Sophie - Co się stało to się nie odstanie. Taką drogę mieliśmy przejść i być może bez tych doświadczeń nie bylibyśmy tu... tacy jacy jesteśmy teraz.
Wszyscy się uśmiechnęli.
- Maz rację... Ale czy byłoby nam gorzej bez niektórych doświadczeń? - William pocałował ramię Olivii, a ona się do niego smutno uśmiechnęła - W każdym razie wybij sobie z głowy pomysł, że to twoja wina - pogłaskał ją po włosach - Jedynymi winowajcami są ludzie, którzy już za to zapłacili... Ale nie będziemy o nich rozmawiać.
Kiedy się żegnali Olivia długo stała w objęciach ojca.
- Czy już będzie wszystko w porządku? - zapytała.
- Pewnie promyczku...
Niestety wszyscy zdawali sobie sprawę, że ani Lucas nie jest już guru Olivii, ani ona nie będzie już nigdy jego ukochaną, niewinną córeczką. Będzie przy niej zawsze i wszędzie, przybędzie na każde wezwanie, ale pewna więź została przerwana i już nic jej nie scali.
- Pamiętasz jak kiedyś rozmawialiśmy o astronomii?
 - O tym, że nasze galaktyki nigdy nie mogą się od siebie oddalić?
- Mhm. Zadbam o to. Obiecuję.

Długo leżeli po ciemku w ogromnym łóżku twarzami do siebie. Olivia nie widzącym wzrokiem patrzała gdzieś w okolice jego obojczyka, a on zrzucił z niej kołdrę i sunął dłonią po jej ciele w dół i w górę. Myślała o tym wszystkim co przeszła i jak bardzo dziwnym było dzisiaj gościć rodziców... Nie starał się odganiać ponurych myśli. Czasami trzeba sobie coś przemyśleć, nie można udawać, że czegoś nie ma i coś się nie stało.
- Jak zareagował? - zapytał.
Po tym jakie Lucasa dręczyły wyrzuty sumienia odgadł, że musiało być naprawdę nieprzyjemnie. Bardzo chciał wiedzieć co się wydarzyło między nią, a jej rodziną po jego odejściu, ale Liv za dużo nie chciała mówić.
- Był bardzo zły - mruknęła - Z sekundy na sekundę przestał być moim tatą... Nie wyobrażasz sobie co się działo. W ułamku sekundy wszyscy zaczęli go słuchać, a od niego zależało co i jak dalej zrobią! Gdyby nie Pres wyrzuciłby mnie stamtąd...
- Jak  to wyrzuciłby cię?
- Nalegałam, żeby coś zrobili, ruszyli się, żeby cię ratować, a nie tylko patrzyli tępo w ten telefon. Kazał mnie wyprowadzić... Jakiś agent chciał to zrobić, ale Pres mnie osłonił...
William zacisnął szczękę.
- Obydwoje byli na mnie tacy źli... On i Alex... Mówili otwarcie, że to moja wina... - w ciemności błysnęła łza.
- Nie kochanie - jednak musiał przerwać ten potok wspomnień - To nigdy nie była twoja wina. Wszyscy się do tego przyczyniliśmy i wszyscy ponosimy winę. Chodź tu - przyciągnął ją na swoje ramię - Livi już na zawsze należysz do mnie, a ja do ciebie i zrobię wszystko, żebyś zapomniała przez jakie piekło musiałaś przejść, żeby tak się stało. Poświeciłaś wszystko, żeby do mnie przyjść maleńka. Wynagrodzę ci każdą straszną sekundę. Sprawię, że zapomnisz...
Przytulali się do siebie jakby świat miał się rozpaść, kiedy osłabią uścisk. Wcześniej chyba nie do końca rozumiał co przeżyła. Mimo licznych śladów na jej ciele nie był sobie tego w stanie wyobrazić. Teraz wiedział. Wyczuwał jak się uspokaja, czuł jak zwalnia uścisk aż w końcu usnęła. Leżał taki zasłuchany w jej równy oddech aż nie nastał świt. Będzie nad nią czuwał już zawsze.



26 komentarzy:

  1. Wszystko pięknie i ładnie... ale co z Prestonem :P Masz co do niego jakiś plan?

    A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekhm... Cóż mogę powiedzieć, żeby niczego nie zdradzić... Cierpliwości ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Z tego co kiedyś kiedyś CHYBA pamiętam Preston zawiesił na kimś oko, czyżbyś chciała ustatkować naszego ochroniarza?! Też miałam się o niego pytać. I o Karima, też w zasadzie nic się o nim nie dowiedziałyśmy, oprócz pamiętnego połączenia z Hugo. :D

    Wierna Fanka kolejny raz. :D

    PS. Bardzo mi się podoba, że już nie trzeba przepisywać wyrazów do dodania komentarza. Męczyło mnie to. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. No właśnie wczoraj troszkę kombinowałam w ustawieniach i pewnie dlatego nie mogłaś dodać komentarza :) Nie mogę Wam niczego powiedzieć bo zdradzę dalszą fabułę :\ Wszystko się wyjaśni spokojnie :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie mialam pisac, że się poprawilo przy dodawaniu postów! ;-) super Ale dziś mamy pięknaą pogode...parówa! A ja latam po marketach budowlanych...
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  6. No u mnie też lato w pełni :) Zaraz zmykam na jakiś spacerek :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale Wam dobrze... U mnie grzmoty przeplatają się z błyskami, ścianą deszczu, gradem, pięcioma minutami słońca i śpiewem ptaków. Istna huśtawka. A moja głowa pęka.

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  8. No Jeździec przeczytany! Wow... dzięki Nikki :) Piękna historia o prawdziwej miłości, gorącym uczuciu w ciężkich wojennych czasach, poświęceniu... No i ...nie zły wyciskacz łez!
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  9. Czuję się uspokojona, że nie zapomniałaś o Prestonie i masz go w planach ;). Czekam więc cierpliwie na następne rozdziały a w przerwach między nimi pochłaniam właśnie trzecią część Crossa :D

    Pozdrawiam
    A.

    OdpowiedzUsuń
  10. OOOO!!!!!! Masz na e-booku???? Dawaj mi tu szybciutko :DD!!! myalllovestory@gmail.com

    Znowu wzdycham nostalgicznie na wspomnienie Jeźdźca :*

    Wierna pocieszę Cię jeśli powiem, że u mnie właśnie hula burza? ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Mam pdf po angielsku więc jeśli sobie życzysz to właśnie wysłałam.
    A.

    OdpowiedzUsuń
  12. No też się własnie zdziwiłam, bo patrzałam ostatnio w Empiku i jeszcze nie było :) Dzięki :*

    OdpowiedzUsuń
  13. kiedy będzie następny rozdział?;)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  14. Jakże ja się stęskniłam za tym pytaniem :) Niestety dopiero jutro, bo przez weekend sobie poleniuchowałam troszeczkę :)

    OdpowiedzUsuń
  15. A. pisałaś, że marzy Ci się Wielki Kanion... Przypomniało mi się, że oglądałam kiedyś fantastyczny filmik nakręcony metodą poklatkową. Wszystkie Was zachęcam do obejrzenia, bo naprawdę robi piorunujące wrażenie. I proponuje podgłosić, bo muzyka wprowadza w niesamowity klimat :)

    http://www.geekweek.pl/aktualnosci/6947/fantastyczny-time-lapse-z-wielkiego-kanionu

    OdpowiedzUsuń
  16. Filmik świetny, a muzyka jeszcze lepsza! :)
    PS. Zagadka... Co można przynieść z wyprawy po marketach budowlanych? Szpilki! No dobra... nie całkiem budowlanych... ale było po drodze! Tylko żebym miała okazję je niedługo założyć!? Na pewno się jakaś znajdzie :P
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  17. Hehehe! Respekt!! Mąż się ucieszył z nowego nabytku do mieszkania?? :D

    OdpowiedzUsuń
  18. Chyba się ucieszył :P... w końcu rzadko chodzę w butach na obcasie, od wielkiego święta :) Wolę "cichobiegi", baleriny itp.
    A zmieniając temat...Następny rozdział jutro popołudniu?
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  19. W takim razie połamania obcasów ;) Nie wiem ile mi się dzisiaj uda napisać , ale raczej po południu niż rano.

    OdpowiedzUsuń
  20. Skarbie, nie chcę pośpieszać, ale my tu tęsknimy za rozdziałem...;D
    buziaki,
    M.

    OdpowiedzUsuń
  21. Właśnie skończyłam pisać ;) Naprawdę między mną, a Wami wszystkimi chyba istnieje jakaś telepatia! Daj mi z pół godziny na przejrzenie go już wrzucam.

    OdpowiedzUsuń
  22. Filmik przepiękny. Teraz marzę jeszcze bardziej :D Ehh niestety narazie to tylko marzenia a rzeczywistość jest taka, że uciekam do pracy :(. Całe szczęście, że jak wieczorem wrócę to będzie czekał na mnie nowy rozdział :D

    Pozdrawiam
    A.

    OdpowiedzUsuń
  23. Nikki powinnaś się cieszyć;) przez tą telepatie wiemy kiedy Cię zmobilizować do działania, a Ty się wtedy cieszysz na pytania z serii "Kiedy następny rozdział?" ;D
    M.
    PS. mówiłam Wam jak bardzo Was kocham?;D ciekawe, że można czuć taką sympatie do ludzi, z którymi się pisze w komentarzach w blogu;D

    OdpowiedzUsuń
  24. Dla mnie osobiście jesteście już sporą częścią życia. Ostatni przeglądałam sobie początki Spicy i wiecie co zauważyłam? Że wraz z pierwszym komentarzem (M. tak?) zaczęłam się bardziej starać i jakoś zaczęło to być bardziej spójne...
    Tak więc dzięki :*** <3

    OdpowiedzUsuń
  25. wiesz? ja się czuję zaszczycona będąc w jakimś sensie "podporą" najlepszej pisarki, więc to ja powinnam dziękować;) a więc dzięki Ci o Nikki;) hehehe
    M.

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie mam pojęcia co powinnam teraz powiedzieć, więc uczczę to minutą ciszy ;)
    Dziękuję :*

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!