niedziela, 7 lipca 2013

The game of lies - rozdział 4

Alice obudziła się znowu w samo południe. Z uśmiechem i wypiekami przypominała sobie wszystkie wczorajsze harce. Ależ to było niesamowite! Zupełnie inaczej niż z Dave'em. Nie czuła się do niczego przymuszana, ani zobowiązana. Po prostu się bawiła! Oscar przez cały czas był bardzo miły, bardzo szarmancki, zabawny i skoncentrowany tylko na niej. Niby tak jak Dave, ale nie oczekiwał od niej cudów na pierwszym spotkaniu, a ciśnienie jakie się między nimi rodziło przyjmował z większą pokorą i odrobiną skrępowania. To było najbardziej urocze co mógł zrobić. Przy Oscarze czuła się swobodniej. Czy to o to chodziło Kate? Czuła się zupełnie kupiona jego naturalnością. W każdym razie za chwilę idzie na zakupy!
Znalazła kartkę, którą zostawiła jej Kate. Napisała, że wróci koło południa, czyli lada chwila. Musi się pospieszyć, jeśli chce zrobić śniadanie. Zaśmiała się zamykając za sobą drzwi wyjściowe. Dla sprostowania... Nie chciała zrobić śniadania, tylko zakupy! Wyglądała pięknie i promiennie w długiej do kostek powiewającej sukience w wielkie różowe kwiaty. Leciutkim krokiem przeszła przez furtkę zatrzaskując ją za sobą. Cały czas wesoło nuciła jedną z piosenek do której wczoraj tańczyła.
- Cześć! - usłyszała za sobą zaskoczony męski głos. Odwróciła się nadal z wesołym uśmiechem i mocno się zdziwiła na widok mężczyzny na którego wczoraj wpadła, czy też może została wepchnięta.
- O! Cześć... - popatrzała na niego, a później na jego rękę nadal opartą o wysoką furtkę sąsiedniego domu.
- Alice prawda? - zrobił krok w jej stronę.
- Tak... - ona nie pamiętała jego imienia.
- Joe - pomógł jej.
- Joe... Mieszkasz tu?
- Na to wychodzi sąsiadko! - zaśmiał się i podszedł jeszcze bliżej. Był niższy niż zapamiętała, ale i tak wyższy od niej - Też jestem zdziwiony!
- Jak to się stało, że nie spotkaliśmy się wcześniej?
- Spotykamy się teraz - wzruszył ramionami - Muszę przyznać, że to bardzo miła niespodzianka! Rzadko tu bywamy. Raczej tylko na krótką drzemkę.
- To zupełnie tak jak my - zgodziła się. Ciekawe z kim tu jest...?
- Wybierasz się gdzieś... Nie chce cię zatrzymywać, ale może spotkamy się dzisiaj wieczorem na plaży przy Ala Moana Park? Ma być fajna impreza...
- Luau? - uśmiechnęła się.
- Widzę, że jesteś zorientowana - patrzał na nią z taką ciekawością, że aż dziwnie się poczuła.
- Moja przyjaciółka zna organizatorkę.
- Zorientowana bardziej niż ja!
Drzwi jego domu otworzyły się i wyszedł z nich drugi mężczyzna. Stał tyłem zamykając je i widziała tylko jego plecy odziane w białą koszulę i granatowe szorty kończące się przed kolanami. Alice chciała jeszcze chwilę przeciągnąć rozmowę, żeby go zobaczyć.
- Możesz być pewien, że się tam spotkamy - uśmiechnęła się. Zerknęła na nadchodzącego mężczyznę i coś ją zaniepokoiło. Niewiele widziała przez wysoki żywopłot, ale poznawała go po znajomym chodzie, po przeczesaniu włosów opadającym na czoło, po lekko uniesionym łokciu, kiedy rozmawia przez telefon... Cofnęła się o krok odrobinę zbita z tropu. Coś jej się musi wydawać... To po prostu ktoś podobny. To niemożliwe... Widziała przez wysoki krzak jak się zatrzymuje i ciągle rozmawiając pociera dłonią kark. Setki razy wykonywał ten gest, kiedy się nad czymś zastanawiał. Jej zadaniem było obserwowanie agentów, żeby czegoś nie zbroili bez ich wiedzy... Nie...
- Alice? - Joe wyrwał ją z odrętwienia - Wszystko w porządku?
- Nie wiem... - odparła niepewnie nawet nie mrugając. Puls jej mocno przyspieszył, a szczęka bezwiednie się zacisnęła. Tajemniczy nieznajomy popchnął wysoką furtkę i przeszedł przez nią.
- Co to kurwa... - szepnęła Alice znowu robiąc krok w tył.
- Co się stało? - Joe do niej doskoczył - Alice dobrze się czujesz?
Mężczyzna zamknął za sobą furtkę i odwrócił się w ich stronę. Zamarł w pół kroku wpatrując się w nią jasnymi wyrazistymi oczami.
- Muszę kończyć - powiedział rozłączając rozmowę.
- Co to kurwa ma być?! - warknęła wykazując palcem mężczyznę.
- To...? - Joe zupełnie zdębiały patrzał to na jedno to na drugie - To mój kolega Ethan - był co najmniej zdziwiony, kiedy kolega zareagował podobnie. Podobnie na swój sposób. Zatrzymał się w miejscu, a jego twarz zasnuła ostrożna obojętność - Ethan to nasza sąsiadka...
- Już się znamy z detektyw Cloudy - przerwał mu tym swoim dziwnym tonem. Powoli i cicho, ale wywarł wrażenie jakby nagle krzyknął.
- Co tu robisz? - zapytała ostro Alice.
Wheller w zamyśleniu popatrzał na domek przed którym stała, a później na nią. Doskonale zamaskowała ciarki jakie ją przeszły, ale była pewna, że i tak je w jakiś sposób dostrzegł.
- Prawdopodobnie to samo co ty - odpowiedział - Chyba, że nie jesteś na wakacjach - dodał po krótkiej przerwie.
- Skąd się znacie? - wtrącił się Joe.
- Ale musisz być tutaj?! - Alice zupełnie go zignorowała zaczynając krzyczeć - Tutaj i teraz?!!
- Jakoś się nie umawialiśmy kto przyjeżdża w tym roku...
Drań jeden miał bardzo przyjemny głos... Mimo wszystkiego co się działo poczuła dziwną satysfakcję. Był zdziwiony! Zareagował! Jakoś ją otrzeźwiła ta myśl i pomogło wrócić do rzeczywistości. Jasna cholera!!
- Nie wiem jak mogło do tego dojść, ale zaraz wróci Kate - rzuciła nerwowo.
- Kate? - w jego głosie nie słychać było niechęci tak jak się spodziewała. Znowu wrócił do swojej nijakiej obojętności.
- Tak i nie może cię zobaczyć. Musimy coś wymyślić.
Joe czuł się coraz bardziej zagubiony.
- Kto to jest Kate?  - zapytał.
W tej samej chwili wszyscy usłyszeli głośny śmiech dobiegający zza pleców Alice. Wszyscy popatrzyli w tamtym kierunku i dostrzegli rozbawioną kobietę rozmawiającą przez telefon.
- Musisz stąd iść! - Alice w momencie rzuciła się na Whellera popychając go w przeciwną stronę - Nie może cię zobaczyć. Pójdźmy na układ. Jesteśmy tu tylko rano i późną nocą. Na pewno damy radę na siebie nie wpadać. Będę wstawała wcześniej! Kate rano pływa, będę z nią szła do Waikiki - mężczyzna ani drgnął - Musisz w tej chwili stąd iść - złapała go za ramię - Ja jej nie powstrzymam jak się wścieknie! Nie będziemy wam wchodzić w drogę, a wy udacie, że spotkanie nie miało miejsca.
- Co tu się dzieje? - Joe chyba się zdenerwował. Alice popatrzała w górę. Wysoko w górę, bo Ethan Wheller był wysokim facetem. I dopiero teraz zauważyła, że w ogóle nie zwraca na nią uwagi. Patrzy uważnie na nadchodzącą Kate, a jej zabiegi nie spowodowały przesunięcia go ani milimetr. Odwróciła się w panice do Kate, ale ta zajęta rozmową nie zwracała na nich żadnej uwagi. To pewnie Adrián .. I dopiero teraz popatrzała na przyjaciółkę oczami mężczyzn. Wysoka, wysportowana, smukła postać z ładnym, pełnym biustem ukrytym pod stanikiem kostiumu i długimi cholernie zgrabnymi nogami w krótkich spodenkach. Pochyliła się śmiejąc, a prostując się zarzuciła rozpuszczone włosy do tyłu. Ciągle wilgotne zaczęły jej się skręcać na czole, więc szybko zaczesała je dłonią. Piersi jej zafalowały, kiedy znowu głośno się zaśmiała.
- Proszę cię idź stąd... - szepnęła jeszcze raz do Whellera. Nadal nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Wściekła się, kiedy zdała sobie sprawę jak bardzo Kate nie życzyłaby sobie tak przed nim paradować. Słyszała jej głos już tak blisko...
- Do usłyszenia! - powiedziała do telefonu. Alice stanęła do niej przodem chcąc ostrzec spojrzeniem. Jak to możliwe, że nie zauważyła?!! Kate podniosła na nią wzrok, a jej mina wyraziła od razu czujność. Szybko przeniosła wzrok na Joe, a później na Ethana. Piękny uśmiech jaki rozświetlał jej twarz został tylko na ustach. Zahamowała w miejscu i nie odrywała oczu od mężczyzny. Alice aż skuliła się w sobie widząc jak mięśnie jej brzucha się napinają, a oczy zachodzą ciemną mgłą. Zerknęła szybko na Whellera. Nie możliwe, żeby tu jeszcze stał zamiast paść trupem! Ale stał. Równie nieruchomo jak Kate i wpatrując się w nią z taką samą siłą. Tyle że podczas kiedy u Kate zareagował każdy najmniejszy fragment ciała on stał niedbale oparty o plot z rękoma założonymi na piersi. Zupełnie jakby nie uczestniczył w tym osobiście, tylko przyglądał się wszystkiemu.
- Alice? - spytała ostrożnie nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
- Bardzo źle - dobrze wiedziała o co Kate pyta - Poznaj naszych sąsiadów - wyrzuciła z siebie i zacisnęła zęby czekając na reakcję.
- A więc to ty jesteś Kate?! - wesoły i sympatyczny Joe mając już chyba dosyć tej dziwnej sytuacji zrobił śmiały krok do przodu i wyciągnął rękę - Ja jestem Joe - uśmiech nie schodził mu z ust i prawdopodobnie właśnie tym ostudził troszkę jej reakcję. Ledwo świadomie, raczej w drodze odruchu ujęła jego dłoń, potrząsnęła nią i puściła. Mimo środka dnia zapadła niczym nie zmącona cisza. Wheller raczej nie planował się z nią witać. Patrzał na nią ciągle ze stoickim spokojem ani drgając. Czyżby czekał na atak? Jakież było jego zdziwienie, kiedy Kate nagle roześmiała się w głos.
- Rozumiem! - klasnęła w dłonie - Albo się przed chwila utopiłam i trafiłam do jakiejś strasznej wersji piekła, albo się jeszcze nie obudziłam! - rozłożyła bezradnie ręce - Za chwile wszystko wróci do normy i będziemy się śmiały z mojej pokręconej psychiki! - popatrzała na zmartwioną Alice - Ale, że ty mi się śnisz... - zwróciła się prosto do Whellera, a Alice mogłaby przysiąc, że jego usta drgnęły w uśmiechu - Jest co najmniej nienormalne! - pokręciła głową, odwróciła się w stronę domu i nie czekając na odpowiedź pomaszerowała do drzwi, chwilę szarpała się z zamkiem po czym weszła do środka i zatrzasnęła je z hukiem.
Znowu zapadła dzwoniąca cisza. Alice popatrzała z wyrzutem na Whellera, a on... uśmiechał się!! Kreatura jedna cieszyła się!
- Coś ty jej zrobił?! - Joe poddał się z podtrzymywaniem dobrego humoru.
- Uwierz mi, że zareagowała tak łagodnie jak to tylko możliwe... - powiedziała Alice - Za chwilę wszystko do niej dotrze i wtedy nie chcecie być w pobliżu - przełknęła ślinę - Przepraszam, ale już pójdę...
Odwróciła się i prawie pobiegła do domu. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie. Kate nigdzie nie było widać. Nie miała pojęcia jak sobie poradzić z jej atakiem wściekłości. Po ostatnim prawie udusiła agenta federalnego. Teraz co prawda nie miała aż takiego czynnika zapalnego, ale powód nadal był szczytny. Usłyszała hałas na górze, więc od razu skierowała się na schody. Keith potrafił ją uspokoić jednym słowem, ale wszystko sprowadzało się właśnie do tego, że Keitha już nie było!
- Kate? - wsunęła głowę w otwarte drzwi pokoju i zastała ją siedzącą na ziemi obok wysuniętej szuflady. Zmroziło ją, kiedy zobaczyła wysypane na ziemię bluzki i spodenki - Co robisz?
- Układam.
Odetchnęła, bo była pewna, że Kate chce się pakować.
- Mogę ci pomóc? - weszła bacznie ją obserwując. Nie zarejestrowała żadnej reakcji, więc usiadła na podłodze tuż obok i wzięła jedną z bluzek. Popatrzała na dłonie Kate, które z morderczą pasją składały każdy element garderoby w perfekcyjną kosteczkę. Robiła to tak szybko, że Alice od razu przyszedł na myśl filmik, który oglądała na YouTube o Chińczykach pracujących na taśmach produkcyjnych. Poruszali się z precyzją i szybkością robotów i Kate w tej chwili robiła to samo. Odchrząknęła jakby zbierała się do wypowiedzi.
- Opowiedz mi wszystko - zażądała.
Alice opowiedziała jej wszystko od momentu wpadnięcia na wczorajszej imprezie na Joe. Opowiedziała o reakcji Whellera i wyraziła swoje zdziwienie, że taka w ogóle nastąpiła. Kate ciągle układała ubrania, niektóre po kilka razy, słuchając jej ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie wiem co kombinują... - powiedziała, kiedy ta skończyła.
- Skąd wiesz, że coś kombinują?
- Wiem.
Skoro wiedziała to tak było...
- Musimy być ostrożne Alice - zauważyła jej sceptyczną minę - W normalnych okolicznościach będą nas unikać jak ognia. Jeśli tak nie będzie mamy odpowiedź.
Zawsze tak było. Jej wyjaśnienia były proste i dla wszystkich oczywiste. Alice musiała się z nią zgodzić. Rozstali się w stanie otwartej wojny, a teraz jeżeli będą szukać kontaktu sprawa jest jasna.
- Tylko czego mogą od nas chcieć?
- Tego nie wiem i nie chcę się dowiadywać, ale czuję, że będę musiała. Robimy dokładnie to co do tej pory! Jesteśmy na wakacjach i mamy wszystko co poważne w dupie. Jeśli nie wykonają żadnego ruchu ich szczęście, jeśli będą czegoś chcieli postaram się, żeby wspominali mnie jak najgorzej.
Tego Alice się nie spodziewała. Liczyła na eksplozję gniewu, a nawet płacz, ale nie podejrzewałaby teorii spiskowej.
- Skąd wiesz, że coś kombinują?
- To nie przypadek - zamyśliła się  patrząc w równo poukładane ubrania. Chyba sprzątanie było jej sposobem na nerwy... - Wasze spotkanie w klubie nie było przypadkiem, a Wheller widział mnie już wcześniej.
- Jak to widział cię już wcześniej?!
- Jak wracałam z Ianem. Stał w oknie. Ja go nie mogłam zobaczyć, ale on mnie widział bardzo dokładnie. I pierwszego wieczoru to też musiał być on.
Alice tylko obserwowała ją nie mogąc się nadziwić jaka przez cały czas jest czujna. Jakby jej mózg działał na zupełnie innych falach. Wyluzowana, rozbawiona, a nawet wstawiona cały czas rejestrowała wszystko co się działo dookoła. Nie było sensu dyskutować i wyciągać kontrargumentów, bo z Kate już tak było. Po prostu zawsze miała rację.
- Nasza górą póki oni nie wiedzą, że my wiemy - dodała z uśmiechem. Alice pokręciła głową. Właśnie wakacje dobiegły końca, a Kate rozpoczęła swoje prywatne polowanie.
- Wydawał się taki zdziwiony... - mruczała.
- I dlatego wiem, że kłamie. Ali on nie okazuje emocji, więc pierwsze co powinien zrobić to zlustrować cię z równą uwagą jak powietrze - rozłożyła ręce sugerując, że to oczywiste - Świetnie odegrał swoją rolę i właśnie to go zgubiło. Nie możemy się dać w nic wciągnąć.
- Cholera... Masz rację!
- Co jest?
- Już zrobili krok!
Kate cała się spięła.
- I to zanim zdążyłyśmy się zastanowić o co chodzi!
- Jaki?
- Będą wieczorem na Luau...

Wysokie fale uderzające o brzeg przeniosły imprezę w głąb plaży. To było wyjątkowo małe Luau liczące może trzydziestu uczestników. Alika, organizatorka imprezy siedziała za długim stołem - jednym z trzech - i rozmawiała z ciągle napływającymi gośćmi. Był to szczególny dzień dla Hawajów i zwykle każdego roku jej uczty wynosiły nie mniej niż sto osób. Ten rok był mniej obfity w gości, bo czuła, że tym razem tak będzie lepiej. Czuła, że w tym roku to kameralne spotkanie zupełnie zadowoli Hunę.
- Kogoś brakuje? - zapytał Kale jej jedyny syn pochylając się nad jej ramieniem. Długie pióra, które miał zawieszone na szyi połaskotały ją w policzek.
- Chyba Onari jeszcze nie dotarła - odparła lakonicznie. Całą jej uwagę w tej chwili przykuła grupa młodych ludzi pomiędzy którymi iskrzyła nienajlepsza energia. Kobieta, którą poznała dwa lata temu i od tego czasu spotykała się z nią na corocznych obchodach święta łypała co chwila groźnie na przystojnego blondyna, którego widziała pierwszy raz. Był gościem Kalea. Siedzieli przy osobnych stolach, ale twarzami do siebie. Energia płynęła tylko w jedną stronę i Alika zastanawiała się czym mężczyzna zasłużył sobie na takie złe spojrzenie. Zwłaszcza, że sam tylko raz na nią zerknął i nie było w tym niczego negatywnego. Wręcz przeciwnie.
- Kate jak się bawicie w tym roku? - zapytała. Musiała użyć podniesionego głosu, żeby przekrzyczeć głosy trzydziestu osób. Blondyn drgnął na sam dźwięk imienia.
- Jak na razie doskonale - odpowiedziała jej z uśmiechem.
- A nawet lepiej niż doskonale - dodała jej przyjaciółka. Ładna blondyneczka o dużych, szarych oczach. Wesoła i miła, ale bardzo zamknięta w sobie, chociaż udaje, że jest inaczej.
- Czyli jak co roku?
Kate zamilkła spuszczając na chwilę wzrok.
- Tak - odpowiedziała cicho. Alika doskonale wyczuła, że wiele sie wydarzyło od ich ostatniego spotkania. Wiele złego.

Kate obserwowała jak uczta się rozkręca. Uwielbiała sposób świętowania Hawajczyków. Tej nocy wyspę opanuje taniec hula, pyszne jadło, atmosfera szczęścia i radości. Tej nocy przypadała lipcowa pełnia księżyca, która jednocześnie była największą pełnią roku. Tej nocy czczona była bogini Huna. Bogini księżyca. Niewielu w to wierzy, a ze świecą szukać takich którzy traktują to jak święto, a nie okazję do imprezy, ale na Hawajach każdy powód do organizacji luau jest dobry!
- Ile ona ma lat? - pyta Alice wskazując Alikę.
- Pytałam w zeszłym roku Kalea, bo też mnie to intrygowało. Pięćdziesiąt.
- Co?!!
- No - zaśmiała się.
- Nie wygląda na więcej niż czterdzieści!
- Wtedy musiałaby urodzić w wieku dziesięciu lat.
Alika była piękną Hawajką. Miała szczupłą twarz nie skażoną ani jedną zmarszczką, gładziutkie czarne włosy i bardzo specyficzne oczy. Niby normalne ciemne i ułożone pod skosem, ale jedynym przymiotnikiem nachodzącym kiedy się w nie spojrzało był: dobre i mądre. Jakby dobro, które nosiła w sercu już się nie mieściło.
- Jest kimś w rodzaju kapłanki - kontynuowała Kate - Wiesz... Zna się na tych wszystkich bóstwach i obrzędach. Chyba jako jedyna obchodzi święto Huny w należyty sposób.
- To dlatego nie ma tu takich tłumów? - zapytał Oscar, który towarzyszył Alice.
- Właściwie to w zeszłym roku były... Nie wiem co się zmieniło w tym...
Kate popatrzała na talerze, które kobiety ubrane w staniki i suknie z barwionych liści palmowych stawiały na stołach. Od razu wypatrzyła swoje ulubione roladki wołowe przekładane taro. Pycha!!
- Chyba coś jest w tym jej kapłaństwie, bo cały czas zerka na ciebie i Ethana - szepnęła Alice.
- Mogłabyś nie wymawiać tego imienia, kiedy właśnie się ślinię na roladki? - mruknęła łypiąc przed siebie. Stołu ustawione były w podkowę, a on siedział dokładnie na przeciwko. To nie mógł być przypadek.
- Rozumiem, że gapienie się na niego co chwilę ci nie przeszkadza?
- Nie gapię się na niego! - prawie krzyknęła.
- Na kogo się nie gapisz? - zapytał Oscar.
- Na tego pysznego świniaczka - zaśmiała się Alice. W centralnej części nad ogniskiem właśnie opiekał się dzik - Kate jest bardzo mięsożerna!
Kate cała zarumieniona napiła się koktajlu z mleczka kokosowego i nie mogła się powstrzymać, żeby nie zerknąć po raz kolejny. Do tej pory nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, ale teraz niebieskie oczy skierowane były prosto na nią. Popatrzała w nie odważnie, a nawet odrobinę wyzywająco zanim zagadała ją kobieta siedząca obok. Szturchnęła Alice szukając ratunku. Starsza Japonka nawijała jak nakręcona i widocznie nie przeszkadzało jej, że mówi w swoim ojczystym języku z którego Kate rozumiała tylko Subaru, Toyota i Toshiba! Właściwie chyba kilka osób zauważyło jej problem i ze śmiechem przyglądali się jak ze wszystko mówiącą miną oparła czoło na dłoni i patrzała na kobietę niczego nie ogarniając, zupełnie zrezygnowana. Stała się na chwilę atrakcją wieczoru. Na szczęście kiedy zaczął zapadać zmrok, a działo się to bardzo szybko, bo w takiej odległości od równika wieczór prawie nie istniał, a dzień błyskawicznie przechodził w noc z pomocą nadeszła jej sama Alika. Weszła na środek pomiędzy stoły, ale za ognisko i głębokim ukłonem w każdą stronę powitała swoich gości.
- Witam Was w tym szczególnym dniu - miała bardzo miły, dźwięczny i spokojny głos. Podobnie jak jej oczy głos też wyrażał mądrość i dobro.
- No ale w te pięćdziesiąt to nie uwierzę... - mruknęła Alice. Rzeczywiście doskonała, szczuplutka i wyprostowana sylwetka w przylegającej, długiej sukience była do pozazdroszczenia.
- I jeszcze wydała na świat tego gladiatora!
Kate wybuchnęła śmiechem. Rzeczywiście jakby zestawić Kale i jego matkę przewyższał ją pod każdym względem co najmniej trzykrotnie.
- Pozostaje mieć nadzieję, że w chwili porodu był jednak trochę mniejszy - zachichotał Oscar.


- Uczcimy naszą wielka Hunę - wskazała obiema dłońmi na okrągły, wielki księżyc, który wspinał się po niebie - W najpiękniejszy sposób jaki znamy... Hula!
Jak na komendę za jej plecami zachęcane gromkimi brawami zaczęły się gromadzić się kobiety w przepięknych barwnych strojach do tańca hula. Staniki wykonane były z dużych specjalnie obrobionych i wygładzonych łupin kokosu, a zielone i czerwone spódnice z barwionej trawy morskiej. Na głowie miały wielkie wianki ze szkarłatnego hibiskusa takiego samego jak Alika miała we włosach, a na dłoniach i stopach liściaste bransoletki. Twarz Aliki przybrała mistycznego wyrazu, a jej oczy zapłonęły na tle ogniska.
- Hula rozpala wewnętrzny ogień - powiedziała - Są tacy, którzy płoną cały czas, ale jest ich bardzo niewielu - uśmiechnęła się prosto do Kate. Ta z niechęcią zauważyła, że popatrzało na nią wiele osób - Kto tylko ma ochotę dołączyć do naszych tancerzy zapraszam! Hula to nie byle jaka rozrywka. To dar, który czcimy.
Kate zauważyła, że kilka osób rzeczywiście wstaje od stołów i dołącza do sześciu kobiet. W tym jej japońska przyjaciółka. Alika cierpliwie czekała aż wszyscy znajdą sobie miejsca i stanęła pomiędzy nimi z dłońmi złożonymi jak do modlitwy. W pewnej chwili zawiał wiatr, a płomień ogniska wystrzelił do góry. Dookoła przetoczyły się szumy zdziwienia, kiedy niewzruszona niczym kobieta za ścianą ognia przez sekundę zdawała się to w pełni kontrolować.
- Wyobraź sobie swoje stopy - powiedziała głośno. Kale na poboczu zaczął wystukiwać rytm na Pahu Hula – wysokim bębnie. Hipnotyczny, wprowadzający w trans - Poczuj je - kontynuowała Alika - Postaw na ziemi. Ugnij nogi w kolanach i pozwól stopom stąpać tak lekko i z wyczuciem, jakby masowały ziemię - wszyscy łącznie z tancerkami zaczęli powtarzać jej ruchy. Stąpając delikatnie z nogi na nogę delikatnie kręciła biodrami - Pozwól dłoniom miękko głaskać powietrze - wyciągnęła ręce do góry i poruszała dłońmi - Oddychaj - jej głos stawał się coraz bardziej magiczny i niesamowity - Pozwól biodrom kołysać się. Powoli w prawo i w lewo. Poczuj swoje ciało i pozwól mu płynąć - wszyscy niesieni tym czarodziejskim rytmem kołysali się jak trzciny na wietrze, ale to Alika z zamkniętymi oczami była nią naprawdę - Pozwól sobie być wiatrem - ciało wykonało mocniejszy skręt jakby uginając się przed czymś - Szumem palm - ręce rozłożyły się na boki - Ciepłym piaskiem, wybuchem wulkanu, deszczem, słońcem, falą i zapachem kwiatów - po każdym słowie wykonywała odpowiednia figurę, a ludzie tańczyli razem z nią.
Kate patrzała jak zahipnotyzowana absolutnie poruszona widowiskiem. Wszyscy oświetleni tylko ogniskiem oddzielającym ich od reszty wyglądali nieziemsko. Ale Alika nie tańczyła... Alika była tańcem, wodą, ziemią i wiatrem. Ona była Hula - ogniem! Reszta to tylko ozdoby.

Przepiękne przedstawienie powtarza się co chwile. Tancerki i goście robią sobie krótkie przerwy na odpoczynek i wirują dookoła ogniska w dzikim zapamiętaniu. Nawet Alice dała się wciągnąć. Kate znajduje towarzystwo w Kubance w średnim wieku, która podobnie jak ona uwielbia pływać. Joe dwa razy próbował ją zagadać, ale za każdym razem była tak sztucznie grzeczna i zimna, że szybko rezygnował. Z godziny na godzinę robiło się coraz głośniej i weselej, a po północy jak w idealnej sinusoidzie coraz ciszej. Ludzi coraz bardziej ubywało, ale ci co pozostawali nie tracili wigoru. Obecnie na środku przy dogasającym ognisku wywijała owa kłopotliwa Japonka z młodym chłopakiem. Kate zastanawiała się w jakim stopniu jest pijany. Wracała właśnie od strony baru trzymając w ręce okolehao, czyli wysokoprocentowy napój, produkowany z trzciny cukrowej, kokosów, orzechów palmowych i miejscowych przypraw. Nie planowała pić alkoholu, ale nie przyjecie tego trunku mogło obrazić gospodarza... Zapatrzyła się na wielki księżyc płynący leniwie po niebie robiąc miejsce wschodzącemu niedługo słońcu. Fale się uspokoiły, wiatr ucichł i tafla oceanu zrobiła się tak bardzo kusząca....
- Kate idziemy popływać?! - usłyszała głos Kalea.
- Czytasz mi w myślach - popatrzała na niego z uśmiechem i zauważyła zniesmaczona, że ten siedzi przy przeklętym stole obok Whellera. Obydwoje patrzyli na nią z uśmiechami. Kale z szerokim i otwartym Wheller jakby skrytym.
- W zeszłym roku nic nas nie powstrzymało!
- W zeszłym roku był sztorm... A to? - wskazała na brzeg zawiedziona.
- Racja!! - zagrzmiał swoim głośnym śmiechem - Ethan też nie daje się namówić z tego samego powodu!
- Tak? - zapytała bez zainteresowania obrzucając go niechętnym spojrzeniem. Irytował ją strasznie! Zawsze miała rację i odkąd tu przyszła tylko wyczekiwała momentu w którym zaczną z tym całym Joe coś kombinować, ale oni, a już zwłaszcza ON zdawali się starać nie wchodzić jej w drogę! Miała przygotowane miliony ciętych ripost, których jak do tej pory nie udało jej się wykorzystać. Zobaczyła nadchodzącą Alikę.
- Też mówi, że za spokojnie - kontynuował Kale.
- Mhm... - mruknęła obojętnie.
- Jak się ma Adrián? - obok syna usiadła piękna Hawajka zatrzymując ją na dłużej przy stole.
- Mam nadzieję, że dobrze... - westchnęła. A co tam! Przysiadła obok kobiety na stole przodem do reszty kompletnie ignorując Whellera.
- Gdzie on w ogóle jest? - Kale jakby sobie przypomniał, że nie ma go tutaj.
- Szczepi Somalijczyków... - Kate przygryza wargę, żeby nie zrobić płaczliwej miny. Bardziej poczuła niż zobaczyła wpatrujące się w nią niebieskie oczy. Nawet w migotliwym blasku świec i księżyca były bardzo intensywne.
- Kogo?! - Kale chyba pierwszy raz usłyszał tą nazwę.
- Somalia Kale - Kate spuściła głowę - Federalna Republika Somalii – państwo w północno-wschodniej części Afryki położone na Półwyspie Somalijskim zwanym „Rogiem Afryki”. Przylega do Oceanu Indyjskiego i Zatoki Adeńskiej. Leży na drugim stopniu szerokości północnej i czterdziestym piątym długości wschodniej - wyrecytowała. Popatrzała na zdziwionego mężczyznę i roześmiała się klepiąc go w ramię - Też nie mam pojęcia gdzie to!
- Pamiętam, że coś wspominał w zeszłym roku - Alika zamyśliła się - Na co szczepi?
- Malaria... Kropla w morzu potrzeb! - już chciała zeskoczyć ze stołu i odejść, ale znowu coś ją zatrzymało. Joe z dosyć rozmytym spojrzeniem usiadł obok niej przewracając jedną ze szklanek.
- Ups przepraszam! - złapał ją szybko chociaż leżała bez ruchu i postawił do pionu - Genialna impreza Alika!
- Dziękuję. Cieszę się, że się dobrze bawisz - powiedziała wymieniając z Kate rozbawione spojrzenia.
Kate popatrzała na chłopaka, który przyglądał się jej tatuażowi i mrużył oczy jakby łapał ostrość.
- Co to jest? - zapytał w końcu.
- A jak ci się wydaje?
Zamrugał, żeby lepiej zobaczyć. Kate mimo że to był zakazany osobnik była coraz bardziej ubawiona jego paniczną chęcią skoncentrowania się.
- Feniks jakiś, bo z ognia wychodzi!
- Dobry jesteś! - powiedziała szczerze zdziwiona.
- Śmiej się! Poczekam, aż się upijesz i też będę szeszmiał - język mu się zaplątał.
- Ale ja mówię poważnie. Wszyscy mówią, że z ogona leci mu ogień, mało kto wie, że on z niego wychodzi.
- O widzisz! - zachichotał rozkładając ręce.
- Czemu feniks?
Odwróciła się jakby usłyszała w miękkim głosie obelgę i zmierzyła się spojrzeniem z Whellerem, od razu szukając jakiegoś drugiego dna prostego pytania. Dopiero zdziwione spojrzenie Aliki nieco ja ostudziło. Nie ma drugiego dna w tym pytaniu...
- To taki herb rodzinny - odpowiedziała lekkim tonem.
- Co oznacza? - pytał ciekawym tonem.
- Myślę, że Alika mogłaby powiedzieć sporo na ten temat - uśmiechnęła się do mądrych, wpatrzonych w nią oczu.
- Feniks? - kobieta wzięła jej dłoń w swoje i przekręciła delikatnie, żeby lepiej widzieć ptaka - U nas to symbol nieśmiertelności. Nieśmiertelności i samotności. Według wierzeń mógł żyć tylko jeden osobnik naraz.      Ale podania bardziej koncentrują się na nieśmiertelności. Spalał się, a po trzech dniach odradzał w popiele.
- Dokładnie. W religii, którą ja wyznaje jest symbolem zmartwychwstania i nieśmiertelnej duszy.
Ethan słuchał ich w pełnym skupieniu.
- Ale twój nie umiera w płomieniach. Wychodzi z nich.
- Umyka przeznaczeniu - uśmiechnęła się, ale błyskawicznie jakby zakłopotana zmyła z twarzy minę. Szklankę z której w magiczny sposób ubyło połowę płynu odstawiła szybko na stół. Żadnego okolehao więcej choćby Alika miała się na nią obrazić!!
Tym razem już nic jej nie powstrzymuje przed szybkim zeskoczeniem ze stołu i odejściem. Ruszyła w stronę pustej plaży, żeby odetchnąć. Nie tak miało być, że sama do niego idzie i sama z nim rozmawia! Tak bardzo czekała, aż on wykona pierwszy ruch, aż straciła cierpliwość i sama do niego polazła! I Alice gdzieś zniknęła! Cholera może to i dobrze, bo tego nie widziała! Oparła się plecami o wysoką skałę dzięki której plaża była oddzielona od dzielnicy Waikiki i pozwoliła wodzie obmywać stopy. To przyjemne i relaksujące. Zdecydowanie musi ochłonąć. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy rozmawiali ze sobą z jej inicjatywy!
- Kate?
Podskoczyła na dźwięk cichego głosu.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć...
Był w spodenkach i jasnej koszuli, ale nie potrafiła w ciemności stwierdzić jaki to kolor. Naprawdę wystarczyło się na minutę oddalić? Nie odpowiedziała, nie odezwała się nie chcąc go dekoncentrować.
- Chciałem chwilę porozmawiać - mówił spokojnie, cicho i wyraźnie. Dokładnie tak jak zawsze. Nadal milczała.
- Tylko coś wyjaśnię i już mnie nie zobaczysz - uśmiechnął się. Kolejna mina na jego twarzy, kolejna gierka! - Nie miałem pojęcia, że będziecie na wyspie.
- Nie? - założyła ręce na piersi i popatrzała na niego wrogo.
- Nie. Wiem co myślisz i co czujesz, ale chciałem cię zapewnić, że nie mam zamiaru wchodzić ci w drogę.
- Nie masz nawet bladego wyobrażenia co czuję i co myślę. Nie chcesz mi wchodzić w drogę? Co tu robisz w takim razie?
Nie spuszczał z niej szczerego wzroku. Niczego nie ukrywał.
- Kale to mój dobry przyjaciel. Zaprosił nas.
Nie miała bladego pojęcia i nie zwróciła uwagi, że rzeczywiście spędzili ze sobą sporą część wieczoru. Kiedy nie odpowiedziała wsadził ręce do kieszeni i lekko przechylił głowę.
- Zauważyłem cię już pierwszego dnia po waszym przylocie, więc to chyba najlepszy dowód na to, że nie chcę się naprzykrzać?
Tym razem nie mogła ukryć zdziwienia. Przyznaje się do tego? Czyli nie ukrywał się??!!
- Przez okno jak poszłyście na plażę - widocznie źle zinterpretował jej minę. Przypomniała sobie ten pierwszy dzień. O nie!! Ali kąpała się wtedy nago!!
- Spokojnie - znowu uśmiechnął się łagodnie - Nie robiłem zdjęć, ani nie podglądałem zbyt długo.
- Moglibyśmy jej o tym nie mówić?
Kiwnął głową.
- W każdym razie chciałem tylko żebyś to wiedziała - zaczął się wycofywać.
- Ethan - chyba pierwszy raz zwróciła się do niego po imieniu.
Zatrzymał się w jednej sekundzie.
- Tak?
Przełknęła śliną i potarła o siebie nerwowo dłonie.
- Czy on gdzieś tu jest? - zapytała dużo ciszej.
- Nie.
Kiwnęła głową, a Wheller odwrócił się i odszedł. Patrzała w ślad za nim obserwując jak podchodzi do Joe i klepie go w plecy dając do zrozumienia, żeby się zbierał. Musiała przyznać, chociaż mocno zawiedziona i niespokojna, że nie było tu żadnego podstępu. Myliła się? Ani jednego fałszywego tonu. Wiedziałaby, gdyby kłamał... Przeniosła wzrok kawałek dalej i nadziała się na oczy Alice. Była skupiona i ostrożna. Kate pokręciła jej przecząco głową, a ta uspokojona wróciła do Oscara. Przecież nie mogła się mylić, bo byłby to pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna...








2 komentarze:

  1. Ze specjalną dedykacją dla naszej jubilatki ;) Sto lat An!!

    http://www.youtube.com/watch?v=ZDl6oWohq7k

    ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

    :**

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję ♥!

    An

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!