niedziela, 28 kwietnia 2013

Windy Hill Rozdział 34

Cichutko na palcach przeszła przez zatopiony w porannym półmroku korytarz. Dla zasady zapukała w drzwi pokoju Prestona, ale wiedziała, że pogrążony w twardym śnie niczego nie usłyszy. Nieźle się zdziwiła, kiedy drzwi się otworzyły prawie natychmiast. Chmurny Preston stał kompletnie ubrany i gotowy do wyjścia. Domek dla służby znajdował się w zachodniej części posiadłości i nikt prócz Stacy nie sypiał w domu, ale Preston był zawsze gościem Olivii. Wszyscy zgodnie uznali, że zasługuje na pokój gościnny i ten był dla niego zarezerwowany. Nawet nazywali go "pokojem Prestona" mimo że ostatni raz spał w nim cztery lata temu.
- Co się stało? - pyta szybko.
- Nic - Olivia wzrusza ramionami - Chciałam cię obudzić, bo za godzinę chciałabym wyjść...
- Za godzinę chciałabyś wyjść? - patrzy na nią z troską i niedowierzaniem - Chodź tu - łapie ją za rękę i wciąga do środka - Co się wczoraj stało? - ciągnie w stronę łóżka i siadają. Olivia od razu zauważa, że jest zaścielane i nikt w nim dzisiaj nie spał.
- Pokłóciłam się z nią. To wszystko.
- Z NIĄ? Już nie z mamusią?
- Pres nie dzisiaj.
- Ja też dzisiaj nie chcę słuchać wymówek. Cały dom się trząsł i nikt nic nie wie. Co się stało?
- Nie wyolbrzymiaj... - Liv wywraca oczami.
- Nie wyolbrzymiać twojego wrzasku?
- Nie wrzeszczałam.
- Liv byliśmy wszyscy w kuchni... Andy zaciągnął tam twojego ojca, który był gotowy czekać pod drzwiami, kiedy Sophie zatrzasnęła mu je przed nosem. Słyszeliśmy tylko jak wrzeszczysz, żeby się wynosiła i już nie wracała.
Ramionami wstrząsa jej dreszcz.
- Wiesz co tu się działo? Dlaczego nie otworzyłaś?
- Musiałam być sama.
- Meredith tak się przeraziła, że zadzwoniła do Sami.
- Sami nie ma...
- Przyjechała po pięciu minutach... Z tym swoim Hugo...
- Co?
- Chciał wyważyć drzwi, ale kazałem mu spadać... Zadzwonił do braciszka, zapytać czy to on cię tak zdenerwował i ten też chciał przyjechać, ale mu to jakoś wyperswadował.
- Zadzwonił do Williama? - Olivia prawie się rozpłakała chowając twarz w dłonie - Przerwał im randkę? - zaśmiała się na skraju utraty kontroli.
- W każdym razie mów co się stało?
- Mama wam nie powiedziała?
- Poszła do siebie i twój ojciec nie mógł z niej nic wyciągnąć...
Olivia wstała, poprawiła szlafrok i odczekała chwilę aż się uspokoi.
- Alex jej się wyżaliła, więc cała wściekła przyszła do mnie z awanturą. Użyła kilku słów, których lepiej nie powtarzać i musiałam jej przerwać.
Stała tyłem do siedzącego nadal Prestona. On nie widział jej, a ona jego.
- Za godzinę na dole ok? - dorzuciła lekko i wyszła.
Spotkali się na schodach.
- Gdzie jedziemy? - Preston popatrzał na je lekki wiosenny płaszcz i baleriny.
- Najpierw na spacer.
- Spacer?
- Chcę się przejść po parku, kiedy nie roi się w nim od paparazzi, zakochanych par i terrorystów.
- Szósta rano jest do tego dobrą porą - przytakuje jej - Zostawisz jakąś kartkę?
- Po co?
- Wiem, że możesz teraz nie mieć ochoty tego słuchać, ale twój staruszek naprawdę...
- Umiera ze strachu nie mając pojęcia co się dzieje z jego maleństwem - kończy za niego zmęczony męski głos.
Obydwoje podskakują wystraszeni. Lucas siedzi w szarości poranka zatopiony w głębokim fotelu. Jest we wczorajszym ubraniu, ale nie tylko ono jest wygniecione. Cały Lucas wygląda na zmiętego. Olivia nie wie jak się zachować. Nie tyle nie może co nie chce niczego udawać przed ojcem.
- Dzień dobry panu - ciszę przerywa Preston - Pójdę po samochód - klepie Liv lekko w ramię i znika.
Podchodzi powoli do ojca.
- Gdzie się wybierasz kruszynko? - odzywa się miękko.
- Najpierw muszę oczyścić umysł, a później przygotować się na przyjęcie.
- Więc pójdziesz?
- Oczywiście, że tak - siada przed nim na podłodze i opiera policzek na jego kolanie - Nigdy nie przestanę cię wspierać.
- Bałem się, że nie pójdziesz... - unosi się i głaszczę ją po głowie - Nie wiem co się stało córeczko, ale wiesz z czego sobie zdałem sprawę?
- Z czego tatusiu? - jest teraz naprawdę małą dziewczynka i mocno żałuje, że kiedykolwiek było inaczej.
- Że to była pierwsza prawdziwa awantura w tym domu... Kłóciliśmy się owszem, czasami nawet były ciche dni, ale nigdy nie weszła między nas nienawiść. Myślałem, że jesteśmy niezniszczalni.
Ma w głosie zmęczenie i ból. Jej niezwyciężony idol stał się nagle bardzo wyczerpanym starszym człowiekiem.
- Przepraszam cię tatusiu! - wybucha płaczem - Tak strasznie mi przykro, że nie mogę tego odkręcić.
- Czego promyczku? - wciąga ją koło siebie na fotel i przytula mocno trzęsące się ramionka.
- Wszystkiego! Niczego już nie odkręcę nawet gdybym mogła! Nie zrobię tego, bo nie chcę! Tatusiu ja nigdy jeszcze nie widziałam tak wyraźnie. Wszystko jest brzydkie i szare, ale prawdziwe. Nie chce już iluzji, która mnie otaczała.
Trzyma ją mocno i szepcze do ucha słowa pocieszenia.
- Obiecuję, że jakoś się ułożymy z mamą. Nie chcę, żebyś się teraz tym martwił.
- Jesteście dla mnie najważniejsze. Wy i twój brat to mój cały świat.
- A dla nas ty jesteś jego centrum i tak już pozostanie na zawsze.
- Nie kochanie.
- Oczywiście, że tak.
- Centrum Andy'ego jest Meredith. Twoim słońcem również stał się ktoś inny. I tym bardziej nie rozumiem dlaczego go tu nie ma.
Milczą dłuższą chwilę. Olivia jest zdziwiona dlaczego wcześniej nie wpadła na to, że ojca ramiona niosą takie ukojenie. Spokój tak bardzo jej teraz potrzebny.
- Tylko musisz pamiętać kochanie, że nasze galaktyki zawsze będą trwały koło siebie i nie możemy dopuścić do tego, żeby się oddaliły.
- Nigdy tatusiu - Olivia unosi głowę uśmiechając się. Kocha te ojca mądrości na których się wychowała i które nauczyły ją patrzeć na świat - Nie przejmuj się nami dobrze? Teraz skoncentruj się na swojej walce tatku. Wszyscy cię wspieramy i czekamy aż powalisz tego wstrętnego Starsona.
- Będziesz mi nadal kibicowała? Nawet taka smutna?
- Nie będę smutna tatku - mówi z zacięciem - "Nasze smutki są radościami naszych wrogów"
- Ajschylos - Lucas zaśmiał się głośno - Ty naprawdę mnie słuchasz!
- Mogłabym spisać książkę z twoimi cytatami - całuje tatę w policzek - Idę się ogarnąć i przygotować na starcie.
- Idź mój żołnierzu. I przyprowadź mi z powrotem mój promyczek.
- Tak jest generale! Czy pułkowniku... - mruczy idąc do wyjścia - Nie znam się! - kwituje z uśmiechem i Lucas czuje jakby ktoś z niego zdjął cały ciężar.

Spędzili w Central Parku trzy godziny. Zanim zaczęli się kręcić ludzie zaszyli się w jego najodleglejszym zakątku na niewielkim wzgórzu.
- Ty i te twoje wyprawy w plener... Wiesz, że w pierwszym z brzegu lesie nie kręcą się żadni paparazzi, ani zakochane pary?
- A terroryści?
- Małe prawdopodobieństwo.
- Twoje niedoczekanie jak zobaczysz mnie w lesie...
Olivia wyglądała jakby rozmyślała. Cały czas siedziała albo leżała obserwując wszystko dookoła, a jej brwi były lekko zmarszczone. W rzeczywistości przechodziła długą terapię, którą sama sobie wymyśliła, sama opracowała i sama zastosowała. Stworzyła w mózgu półki i szuflady do których poupychała pewne wspomnienia. Była to część oddzielone pancernym murem i zamknięta wielkimi stalowymi drzwiami. Wiedziała, że dzisiaj ich jeszcze nie domknie, ale od jutra będzie się bardzo starała. Najchętniej zatrzasnęła by tam serce, ale musiała kochać jeszcze tak dużo osób.
Po parku poszli do salonu SPA, gdzie Olivia była umówiona na dziesiątą. Preston nie rozumiał dlaczego musi siedzieć z nią w środku, ale kiedy dostał pyszny mleczny koktajl przestał marudzić.
- Dzień dobry Liv - kobieta w średnim wieku o ostrej indiańskiej urodzie wyszła w końcu zza jednych z drzwi. Była wzrostu i postury Olivii, a jej antracytowe, długie włosy związane w zwykłego kucyka nosiły pierwsze znamiona siwienia.
- Cześć Sheila.
Sheila przez chwilę przyglądała się Olivii. Dłużej zatrzymała wzrok się na zasłoniętej spodniami bolącej nodze i strzaskanych żebrach. Na sam koniec zajrzała jej w oczy i uśmiechnęła się smutno.
- Już wiem, czego potrzebujesz - odezwała się w końcu - Czy to przyjaciel o którym mówiłaś?
Preston drgnął niepewnie.
- On też sporo przeszedł przeze mnie ostatnio...
Sheila roześmiała się tym razem bez takiego smutku. Zdziwiony Preston też się uśmiechnął. Biło od niej takie ciepło i spokój, że poczuł coś dziwnego...
- Karen za momencik się nim zajmie. Chodź Olivio.
Dwie i pół godziny później Preston wyszedł z jednego z pokoi i zastał Olivie rozluźnioną i absolutnie spokojną w jednym z foteli. Trzymała w ręku filiżankę zalatująca jakimiś ziołami i czytała gazetę.
- Liv... - zaczął. Uśmiechnęła się nie podnosząc wzroku.
- Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłeś i czujesz się jak nowo narodzony.
- Ehe - mruknął tylko.
- No to teraz jeszcze tylko krawiec, fryzjer i makijażysta.
Preston prawie w ogóle na to nie zareagował.
- I słusznie - odpowiedziała sobie na pytanie zadane w głowie - Nie dopuszczaj negatywnych emocji! W ciągu najbliższych paru godzin w ogóle nie umrzesz z nudów! - klepnęła go w brzuch i ruszyła do wyjścia.
                
- No nareszcie jesteś kochanie - Lucas krąży po salonie w tą i z powrotem, Andy z Meredith siedzą na kanapie, a matki nie widać. Wszyscy już wyszykowani, wyczesani i pachnący. Eh te imprezy u wiceprezydenta... Ojciec i Andy ubrani w wytworne smokingi wyglądają zabójczo. Jej brat to niezły przystojniak! Meredith w jasnej, zielonej sukni bez pleców prezentuje się szykownie i przepięknie.
- Hmm więc czerwony? - przygląda się jej włosom. Fryzura Liv to geniusz fryzjerstwa! Co zrobić, żeby zostały naturalnie pokręcone, naturalnie ułożone, a jednocześnie nie wariowały dookoła jej głowy przy każdym ruchu i jakoś pasowały do sukni? Otóż dla Abruzzo to tylko jedne chwila na zastanowienie, jeden błysk w oku i dziesięć minut pracy. Tylko pokazała mu kolory sukni i aż podskoczył z radości. Zebrał jej całe włosy z lewej strony, oplótł je złotą nitką z niesamowicie delikatnymi złotymi listkami, a z tyłu wpiął kilka małych, ciemno czerwonych kwiatuszków, które wszystko podtrzymywały. I jeśli nie była do końca przekonana co do takiej opcji makijaż jaki do tego dopasował przegnał wszystkie wątpliwości. Jej okrągła twarzyczka wydłużyła się. Zabawił się grą cienia i wypędził z niej całą dziecinność. Wyciągnął kąciki oczu do góry malując je na styl Kleopatry. Nie zrobił jednak wyraźnych kresek. Malował je, rozmazywał, malował nowe, rozmazywał. W efekcie wyszło dzieło mistrza i Olivia ledwo się rozpoznawała. Zniknęły siniaki pod oczami, kości policzkowe zostały podkreślone dodając jej szyku, a oczy były co sama musiała przyznać prawie nierzeczywiste.
- A na usta nałóż to. Ale to dopiero przed wyjściem.
- Ok... - nie mogła wykrztusić słowa.

- Za ile wychodzimy? - pyta ojca, który nie może odwrócić wzroku od jej oczu.
- Kwadrans...
- Tylko się przebiorę i już schodzę.
Wzięła od Prestona suknie i poszła do siebie.

- A suknia biała oczywiście? - pyta Francesca.
- Nie sądzę... Z racji mojego zawodu musiałabym zabłysnąć czymś ciekawszym - odpowiada jej Alex.
Kobieta już tego nie komentuje starając się nie pokazywać jak bardzo jest niezadowolona. Zerka krytycznym okiem na jej suknie. Prosta w kolorze ecru, mieniąca się wieloma kolorami składa się z dwóch kawałków materiału. Jeden z przodu, drugi z tyłu... Połączone są tylko kilkoma łańcuszkami na biodrach i szerokimi ramiączkami, a sięgają podłogi. Wyraźny brak jakiejkolwiek bielizny wydaje się zupełnie oburzający i nie na miejscu. Co innego sądzą zapewne mężczyźni, którzy przeskakują jeden drugiego, żeby tylko zamienić z nią słowo. Mina Williama nie wyraża żadnej emocji jakby w ogóle tego nie zauważał.
- Janet pięknie wszystko urządziła prawda? - Francesca rozgląda się obserwując z podziwem akrobatyczne wyczyny kelnerów manewrujących z tacami pomiędzy gośćmi.
- Mogę się założyć, że to nie ona - odpowiada jej krytycznie Alex.
- Te zielone girlandy wyglądają jak bluszcz u nas w Sienie prawda Williamie?
William z nadal obojętną miną nawet na nie nie patrzy. Odkąd usiedli do stołu jedną rękę zajęła mu Alex wplatając w nią swoje palce, a w drugiej trzyma szklaneczkę whisky. Obraca ją w palcach co chwilę zerkając w stronę wejścia do ogrodu.
- Tak mamo - odpowiada zamyślony. Po wczorajszym telefonie od Hugo nie potrafi myśleć o niczym innym. Nawet budził się w nocy ze strasznym niepokojem.
- Grunt, że sprzyja pogoda - mówi ugodowo kobieta - Chociaż pewnie mieli plan awaryjny z przeniesieniem imprezy do środka.
- Na pewno!
Francesca patrzy z uśmiechem na drugiego syna obejmującego swoją wybrankę. Rozmawiają przy innym stole z Henrym. Hugo ma więcej cech ojca, a William jest bardziej podobny do niej. Przynajmniej z charakteru potrafią być tak samo stoiccy i tak samo wybuchowi. William odziedziczył włoskie korzenie, a Hugo amerykańskie.
- Naprawdę nie potrafię zrozumieć dlaczego nie możemy siedzieć razem? - zastanawia się na głos - Chętnie poznałabym bliżej tą śliczną Hinduskę. Samija... jakie urocze imię.
- Obawiam się, że to przeze mnie - mówi z udawaną skruchą Alex - Urocza Hinduska i ja mamy mały zatarg i chyba nie do końca byśmy się dobrze czuły w swoim towarzystwie.
- A ja myślę, że to kwestia ich kultury - karci ją William - Zwyczajnie muszą siedzieć z jej rodzicami, bo tak wypada i nie ma w tym innych podtekstów.
W głębi duszy wie, że obydwoje z Sami znają prawdę. Alex jest tu tylko pionkiem i to na niego nie może nawet patrzeć.
- Pewnie masz rację - Alex pieści jego policzek palcami i uśmiecha się słodko - A wiesz, że...
- Jezu jaka piękna - przerywa jej z zachwytem i bez tchu Francesca.
- Całkiem ładna, ale bez przesady! - Alex jeszcze raz zerka na Sami.
- Nie... - kobieta aż lekko unosi się na miejscu - Ona - nie odrywa lśniących oczu od wejścia. William szybko z walącym sercem odwraca głowę i zamiera. Mógłby teraz umrzeć, bo już nigdy nie zobaczy niczego piękniejszego.

Sari wpadło jej do głowy jak tylko usłyszała o tym indyjskim dyplomacie. Pamiętała, że widziała takie na wystawie u Jimm'a, krawca z którego usług często korzystali. Zadzwoniła do niego z pytaniem czy można je przerobić na normalną suknie zachowując oryginalny krój. Odpowiedział, że bez problemu. I tak oto stała w ciemnoczerwonej z dodatkiem antracytu mieniącej się złotem sukni. Była bajeczna. Opinała ciasno jej ciało aż do kolan, żeby tam rozpłynąć się kaskadą i zakończyć kilka centymetrów za nią na ziemi. Na brzuchu miała spore rozcięcie, a Olivia pamiętając o dekolcie sukni ślubnej Meredith zażyczyła sobie wycięcie w kształcie łzy rozpoczynające się na tych nie posiniaczonych żebrach, a zakończone ostro na pępku. Przez ramię dosłownie przerzucony był jak w klasycznym sari materiał sukni i opadał aż do ziemi. Kiedy unosiła lewą rękę powiewał przepięknie. Odsłonięte ucho zgodnie z hinduską modą zdobił duży złoty kolczyk, a prawa ręka nie przyozdobiona powiewającym materiałem dzwoniła od bransoletek.
Kreacja na pozór wyglądająca po prostu jak suknia była pięknym ukłonem w stronę hinduskiej mniejszości. Oczywiście przede wszystkim będzie to jej najlepsza przyjaciółka i jej rodzina, ale również dyplomata indyjski. Specjalny gość jej ojca.
Mery piała z zachwytu, ojciec i brat zaniemówili, a matka nie wyraziła żadnej emocji. Nawet nie patrzały na siebie.
Trzeba było przejść przez cały dom, żeby dotrzeć do ogrodu na tyłach gdzie już trwało przyjęcie. Olivia znała na pamięć każdy zakamarek i przez myśl przemknęło jej kilka miejsc w których mogłaby się ukryć. Pan domu wraz z żoną witali przybyłych przy głównym wejściu, ale kiedy Paul Carlson zobaczył Olivię przeprosił żonę, podał jej ramie i postanowił odprowadzić do stolika. Tak więc Olivia, która przyszła sama weszła na przyjęcie w towarzystwie samego wiceprezydenta. Od razu przywitali się z panem Bhadurim. Był na pierwszy rzut oka sympatycznym mężczyzną po pięćdziesiątce, ubrany na biało w indyjską wersję garnituru. Przybył na przyjęcie z żoną i synem. Syn nie mógł być wiele starszy od Olivii i nie mógł od niej odwrócić wzroku. Dotarli w końcu do stolika i odetchnęła z ulgą. Nie widziała ani Sami z Hugo, ani Williama z Alex. Obydwóch par wolała uniknąć. Jednym nie chciała się tłumaczyć z wczoraj, a drugich po prostu nie chciała widzieć. Chociaż chętnie by się dowiedziała dlaczego ci pierwsi są w NY. Goście długo nie wytrzymali przy swoich miejscach. Już po pierwszym daniu wszyscy rozeszli się po całym ogrodzie. Witali się, wznosili toasty, śmiali i kłócili. Wszystko było w najlepszym porządku i przyjęcie toczyło się własnym biegiem. Olivia usiadła przy barze w towarzystwie ojca, matki, Carlsona i jego syna Kyle'a. Znali się od zawsze. Chodzili razem do liceum, a późnej w collage'u mieli niektóre wspólne zajęcia. Ich znajomość sięgała wczesnego dzieciństwa. Bar znajdował się w patio ustawionym około metr nad ziemią. Doskonały punkt widokowy. Widziała rodziców Sami rozmawiającymi z państwem Bhaduri, widziała Gatterby'ego przechylającego śmiało kieliszek i również kilka razy przyciągnęła ją wzrokiem jakaś kobieta. Bardzo ładna starsza pani obserwowała ją z daleka, a kiedy ta na nią spojrzała uśmiechnęła się do niej. Olivia odwzajemniła uśmiech i już miała zapytać ojca kto to, kiedy ta się pochyliła i powiedziała coś do mężczyzny siedzącego obok. Do Williama... Ten patrząc prosto na Olivię kiwnął głową, wstał i podał kobiecie ramię. Teraz to dostrzegła. Czarne włosy, wysoka dumna sylwetka, błyszczące ciemne oczy. Wiek też mógł się zgadzać. To była jego matka! Zrobiło jej się duszno, kiedy odkryła, że idą w ich stronę. Jakoś odruchowo bardziej się wcisnęła pod ramię ojca i udała, że słucha tego o czym rozmawiają. Nikt, ale to absolutnie nikt tak nie wyglądał w smokingu!
- Coś się stało? - ojciec zauważył jej napięcie.
- Nie - szybko zaprzeczyła.
- William! - już jej nie słuchał - Gdzie ty się ukrywałeś?
Puszcza ją, żeby się z nim przywitać.
- Ktoś bardzo chce was poznać - odzywa się cicho wolną ręką obejmując kobietę.
- Niech zgadnę... - Lucas przechyla głowę - Pani Hill prawda?
- Zgadza się - kobieta odzywa się wesoło z silnym obcym akcentem. Olivia zerka na nią - Francesca Hill - przedstawia się.
- Lucas Shelly - ojciec szarmancko całuje ją w dłoń - To moja żona Sophie... a to córka Olivia.
- Witaj Olivio - bije od niej takie ciepło i taka sympatia, że Liv nie może się nie uśmiechnąć.
- Bardzo mi miło pani Hill.
Ich spojrzenia spotykają się. Ma identyczne oczy jak William i jest przepiękna... Olivii robi się tak... tak wesoło!
- Tu jesteście! - roześmiany głos Alex spada na nią jak grom. Prawie podskakuje wystraszona. Francesca również nie wygląda na zachwyconą.
- Alessandro wystraszyłaś mnie - dotyka ręką serca, ale chwilę później znowu wpatruje się w Olivię. Tyle, że ta już jej nie zauważa. Wpatrzona w podłogę uznaje, że jedyną dobrą stroną tej sytuacji jest to, że nie musi już udawać. Poza biednym Lucasem wszyscy już wiedzą... Olivia zupełnie zamyka się w sobie i pozbawiona ojcowskiego wsparcia traci całą odwagę. Boi się spojrzeć na matkę, na Williama, na Alex nawet na cudowną Francescę. Ta za to uważnie jej się przygląda. Obserwuje jak uśmiech spełza jej z twarzy, oczy gasną, a wyprostowane ramiona opadają. Zsuwa się z wysokiego krzesła. Jest taka drobniutka, taka niska i taka delikatna, że zdaje się, że byle podmuch może ją skrzywdzić... Jest piękna, tylko dlaczego taka smutna? Śliczna suknia z leciuteńkiego, prawie przezroczystego materiału podkreśla bardzo proporcjonalne ciało, a filigranowa talia i płaski brzuch wychylają się z wycięcia. Ale ten smutek... Jest prawie namacalny.
- Alex jesteś bezwstydna - Sophie patrzy z podziwem na jej suknie - Nie boisz się, że ktoś cię porwie?
Olivia akurat mijając ją kątem oka widzi profil ledwo osłoniętej piersi. Sprawia jej to przykrość. Właściwie wszystko sprawia jej przykrość... Cudowne ciało Alex, zachwyt matki, William towarzyszący tej olśniewającej kobiecie...
- Mój mężczyzna mnie obroni.
Liv jest pewna, że mówiąc to Alex patrzała na nią. Mija ich bez słowa podchodząc do schodków. Musi się stąd oddalić.
- O matko Alex czy to...?!
Zatrzymuje ją zaszokowany głos matki. Bardzo pozytywnie zaszokowany. Staje prosto z szeroko otwartymi oczami. Ma przed oczami tętniące życiem przyjęcie, ale go nie widzi.
- Tak!! - Alex nie może powstrzymać radosnego krzyku.
- To najpiękniejszy diament jaki w życiu widziałam!! - matka jest niesamowicie podekscytowana, a Olivia traci równowagę. Chwyta się cała roztrzęsiona poręczy prawie zginając w pół. Wolną ręką łapie za brzuch. Tym razem naprawdę świat jej się rozpada. Czuje to jak nigdy, a rozpoznaje po tym, że robi się zupełnie obojętna na otoczenie. Wszystko skupia się tylko na tym nieznośnym bólu i dźwiękach zza jej pleców. Zamieszanie, materiały ocierające się o siebie, radosne głosy...
- Gratulujemy! - wykrzykuje matka.
Nieświadoma dziewczyna opiera się całym ciężarem na poręczy, ale niewiele to pomaga. W panice zauważa, że coś kapie jaj na dłoń. To jej łzy!
- Brawo Williamie - słyszy głos ojca i to załamuje ją zupełnie. Przecież tata powinien być po jej stronie! Kolejne łzy kapią jej z brody, kiedy robi pierwszy krok ze schodów. Nie zależy jej na tym, że wszyscy ją widzą. Nic ją to nie obchodzi. Skoro własna matka tak cieszy się z jej nieszczęścia co jej zostało? Zanim zupełnie traci kontrolę widzi prawie zderzających się u podnóża schodków Hugo i Andy'ego.
- Liv, promyczku wszystko w porządku? - rozlega się za nią głos taty.




16 komentarzy:

  1. Sorka, że przerwałam w takim momencie, ale nie mam już czasu, a chciałam Wam dzisiaj podrzucić cokolwiek.

    M. jesteś niesamowita (flirciaro) a pomysł z tym, że Preston jest dalekim krewnym Rity jest genialny!!

    Buziaki!!

    OdpowiedzUsuń
  2. błagam podrzuć jeszcze dziś cokolwiek! choćby kilka wersów!

    zdesperowana An!

    ;)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwierz mi, że nie byłabyś zadowolona z kilku wersów ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Już wczoraj nie miałam siły, by skomentować, bo czytałam rozdział dużo później, niż został wstawiony, ale dzisiaj siłę już mam! I się na Tobie wyżyję, dlatego, że myślałam i myślałam o co jemu może chodzić i już wszystkie pomysły mi się nie sprawdziły! Wyjaśnij coś Nikki, bo już na prawdę nie mogę! Proszę, proszę, proszę, proszę! Z takimi oczkami jak dziecko o lizaczka Cię proszę!<3
    Haha, ja wiem, że masz swój plan i te sprawy, w takim razie pisz dłuższe rozdziały albo zawęź tą swoją wenę! BO JA JUUUUŻ NIE MOGĘ i koniec :D

    ZDESPEROWANA Wierna.

    PS. Gorące pozdrowienia i buziaki dla M. Jasne, najlepiej wchodzić jak nie ma Wiernej! Zapamiętam sobie, kochana...
    :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Hihihi. Zdradzę Ci, że wenę już skróciłam i to bardzo(sama chcę już wrócić do jakiś słodkości), ale i tak musicie jeszcze troszkę poczekać. Najbardziej się cieszę, że nadal nikt nie zgadł o co chodzi :D A. coś tam straszy, ale mam nadzieję, że tylko straszy.
    Czy Ty też zauważyłaś, że cokolwiek nie zrobi i nie napisze M. i tak dostaje ochrzan? :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ile to Twoje troszkę jeszcze będzie trwało?! :(

    Wiem, zauważyłam, ale co, niech ma :D Nawet już nie pamięta aby pozdrowić czy jakieś me, czy be powiedzieć! To niech ma!
    :D

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  7. Co za rządzą krwi! :D

    Dla ukojenia nerwów powiem tylko jedno małe zdanie i już nie dowiesz się NIC WIĘCEJ.

    Wyczekuj wyborów...

    I tak zdradziłam za dużo... :/

    OdpowiedzUsuń
  8. NIE NO, NIKKI TY ROZPUSTNICO!

    Hahahaha, dziękuję proszę Pani. ;)

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  9. mamy dziś na co liczyć? ;)))

    buziaki An

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozumiem, że "jutro" wieczorem lub popołudniu tak?

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziękujemy, Nikki! ;)

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  12. Niewdzięcznice!!!
    pozdrawiam cały czas, wysyłam buziaki, a i tak dostaję opierdziel...:\
    wiecie co?... nie ma to jak opierdzielać M. co nie?
    jak śmiecie tak o mnie pisać, wredne niewiasty?
    M.
    PS: I love You;D:***

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!