piątek, 12 kwietnia 2013

Windy Hill Rozdział 27

Olivia uwija się w kuchni jakby nigdy w życiu nie robiła niczego innego. Tak naprawdę czuje się tu średnio pewnie, ale dzięki latom spędzonym u boku Stacy umie chociaż korzystać z przepisów, pamięta nawet kilka i odróżnia patelnię od rondla. Musi się maksymalnie skoncentrować, żeby niczego nie zepsuć. Łosoś w cieście francuskim. To to co zaplanowała dla niego zrobić. Zakupy zrobiła dzień wcześniej kobieta, która tu zwykle pracuje kiedy są i dba o dom, kiedy ich nie ma. Była odrobinkę zdziwiona, że ma się nie pokazywać, kiedy przyjedzie Olivia, ale nie zadawała pytań.
- Jesteś pewna, że wiesz co robisz? - William pojawia się w wejściu.
- Pewna jak nigdy! - a przynajmniej takie wrażenie chce wywrzeć.
Dobrze, że stoi do niego tyłem, bo nie widzi jej mocno zmarszczonych brwi. Co powinna zrobić dalej? Chciałaby zerknąć w przepis, ale straci wiarygodność.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- A potrafisz?
- Jestem doskonałym kucharzem! - zagląda jej przez ramie obejmując w pasie.
- Naprawdę?
- Nawet nie wiesz jakim byłem zbawieniem w Iraku!
- Opowiedz mi! - gotowanie idzie w zapomnienie, kiedy odwraca się do niego, siada na blacie i zamienia się w słuch.
- No cóż... Kiedy chłopakom znudziło się już żarcie z puszki, czyli po jakimś tygodniu... - Olivia uśmiecha się - Potrafiłem zapolować na żyjątka pustynne i je przyrządzić z nie mniejszą wprawą niż ty łososia!
- Jak to? - jej oczy robią się okrągłe i ostrożne.
- Zwyczajnie. Kręciło się tam pełno lisów stepowych i różnych gadów.
- Nie chcę tego słuchać! - Olivia zeskakuje z blatu i odwraca się z powrotem do potrawy.
- Ale to nic strasznego! Wystarczyło je złapać w pułapkę, albo ustrzelić.
- Williamie proszę cię!
- Potem obedrzeć ze skóry.
- Dosyć!! - zasłania uszy i zaciska oczy jakby to miało pomóc. Po kilku sekundach zerka niepewnie za siebie. William stoi przy oknie i uśmiecha się do niej.
- Skończyłeś?
- A myślisz, że ten łosoś sam wyskoczył z wody, obdarł się z łusek, wypatroszył i pokroił?
- Wynocha mi stąd! - rzuca w niego ścierką i stara się nie uśmiechnąć, kiedy ten wybucha śmiechem. To niesamowite jaki potrafi być beztroski i zabawny. Wkłada rybę do piekarnika i nastawia timer na 20 minut. Podchodzi do niego i przytula się. Pięknie pachnie. Zdążył wziąć prysznic i się przebrać. Włosy ma jeszcze lekko wilgotne i kręcą mu się na czole. Trzyma ręce w kieszeni, a Olivia się tuli.
- Wytrzymasz jeszcze chwilę?
Wciąga zapach świeżości, mydła i Williama.
- Jak nie wytrzymam to zjem ciebie - odpowiada - Ale raczej wytrzymam.
Odkąd przyjechali cały czas żartuje i ciągle się śmieją, ale Olivia i tak nie da się zwieść. Czuje spory niepokój i wie, że musi wyjaśnić tą sytuacje, bo nie da jej to spokoju. Coś jest nie tak... Po pierwsze jak może tak swobodnie mówić o wojnie którą przeżył? Zwłaszcza po tym co przeszedł! A po drugie bardzo nie spodobała jej się jego reakcja na to, że chce go oglądać rozebranego. Niby nie zmieniło się jego zachowanie, był nadal uwodzicielski i czuły, ale każdy mięsień pod jej palcami się napiął.
- Bardzo ciężko tam było? - mruczy mu w ciemną koszulę z krótkim rękawem.
- Gdzie?
- W Iraku.
Nabiera mocniej powietrza i powoli je wypuszcza.
- Czasami - ma nienaturalnie lekki ton.
Olivii ściska się wszystko w środku. Oczywiście, że było strasznie.
- Jesteś niesamowicie silny wiesz? - przytula się jeszcze mocniej.
- I wielki. Już mówiłaś - nie przestaje żartować.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi - prawie szepcze. William nie odpowiada, ale przestaje żartować. Wyciąga rękę z kieszeni i w końcu ją obejmuje.

- To jest naprawdę dobre! - nie potrafi zatuszować zdziwienia w głosie.
- Nie wiem, czy się nie obrazić - Olivia udając, że jej to nie dziwi pochłania swoją porcję.
- Ty naprawdę umiesz gotować! - mówi z pełnymi ustami.
- Nie powinieneś we mnie wątpić - jest obrażona  ale uśmiecha się pochylając nad talerzem - A na obiad pójdziemy do restauracji!
Tam gdzie nie mogli się udać przez długi czas, żeby nikt ich nie zobaczył. Teraz to już nieaktualne. Może ich dopaść cała zgraja reporterów.
- To nienormalne, że cieszymy się z czegoś takiego - William kręci głową.
- Wcale nie!
- Wiem słonko - uśmiecha się - Ty się potrafisz cieszyć ze wszystkiego.
- Mhm.
Kończą lunch. Olivia z uśmiechem, a William obserwując ją. Ona czuje rodzące się nowe uczucia ciesząc się z nich i chłonąc każde jedno. On nie rozumie. Nie rozumie co się dzieje, nie rozumie co czuje, ale wie, że całe jego jestestwo chce to zaabsorbować. Potrzebuje tego czegoś do dalszej egzystencji. Życie, energię, radość, namiętność, niewinność. Nigdy nie miał do czynienia z kimś tak czystym i nieskazitelnym jak Olivia.
- Pójdziemy na spacer?
- Jasne - na spacery z dziewczynami chodził ostatnio jak był w jej wieku...
- Tu niedaleko jest park i przystań... Popatrzymy na żaglówki! - zbiera talerze - Albo się przejdziemy na Pierce Island! - podskakuje jak piłka.
- A co jest na Pierce Island? - pyta William i znowu łapie się na tym, że używa tonu jakim się mówi do dziecka.
- Właściwie to nic - Olivia wydyma dolna wargę na znak zdegustowania - Ale i tak się przejdziemy!
- Jeśli tylko masz ochotę - uśmiecha się.
- Później pójdziemy na obiad, a później na zakupy. Co chcesz zjeść na kolacje? - wkłada naczynia do zmywarki.
- Jeszcze nie wiem.
- A na śniadanie? Lubisz naleśniki?
- Nawet jakbym nie lubił zapewne twoje będą mi smakowały.
Mruży oczy patrząc na niego.
- Chcesz się podlizać?
- Mogę co najwyżej polizać.
Zarumieniona odwraca wzrok. No proszę jak łatwo ją uciszyć!

- I możemy iść na lody! Na Four Tree Island powinna być budka z takimi pysznymi, włoskimi...
Za każdym razem jak zaczyna mówić jak nakręcona William ją całuje. Pomijając naturalną przyjemność jaką z tego czerpią Olivia robi się wtedy chociaż na chwilę uległa i spokojna. Pogoda jest przepiękna. Świeci mocne słońce, ale nie jest zbyt gorąco. Jest doskonale. Wszystko dookoła kwitnie i się cieszy. W Williamie też coś kwitnie, ale on sam jeszcze nie potrafi się z tym uporać. A to, że Olivia przeżywa największą wiosnę swojego życia widać na odległość. Jej oczy błyszczą  usta się śmieją, a cała postać emanuje blaskiem. Każdy gest, każde spojrzenie i każde słowo skierowane do Williama przepełniają czułość i zachwyt. Podziwia go na okrągło. Chociaż nic nie mówi można to poznać po ślepym zapatrzeniu, po uczeniu się na pamięć każdego jego słowa, po dziecięcej radości z każdego gestu jaki wykonuje w jej kierunku. To ostatnie akurat zauważył i spodobało mu się na tyle, że zaczął jej co chwilę mówić komplementy, przytulać, całować, lub po prostu obejmować, żeby znowu to dostrzec. Ten płomyk na dnie oka, który sprawia, że on sam czuje się szczęśliwy.
Sama sceneria dodawała romantyzmu ich weekendowemu wypadowi. Portsmouth to bardzo wesoła, czysta i kolorowa mieścina. Masa parków i kolorowe domy prześwitujące przez nisko opadające wierzby dodają jej surrealizmu.
- Często spędzałaś tu wakacje?
- Właściwie w każde lato przyjeżdżamy tu co najmniej na miesiąc. Albo z rodzicami, albo ze znajomymi.
Wychodzą na zalaną słońcem ulicę.
- Przyjeżdżałaś tu ze znajomymi i ani razu...
- Nie!
- Dlaczego?!
- Bo przyjeżdżałam tu odpoczywać i się bawić, a nie romansować! - oburza się.
- A to nie zabawa?
- Nie dla mnie. Nie potrafię się zabawiać bez konsekwencji i nie mam zamiaru tego robić.
- Nie bawisz się teraz?
- Z tobą to co innego. Na pewno nie zabawianie się - mówi ciszej.
- Co innego? Znaczy co? - William chce coś bardzo usłyszeć, ale z drugiej strony wie, że to wszystko zepsuje.
- Ciebie lubię inaczej niż moich kolegów.
- Inaczej niż Roberta?
- Mhm.
- I inaczej niż Francuza?
- Serge. Miał na imię Serge.
- Inaczej niż Serge'a?
- Tak.
- Rzadko trzeba coś z ciebie wyciągać.
Ledwo poruszają nogami idąc obok siebie wzdłuż ulicy. Jest cicho i spokojnie. W tle słychać tylko śpiew ptaków, szum drzew i wody w zatoce. Bardzo rzadko gdzieś przejedzie samochód. Olivia zżyma się z myślami. On naprawdę chce to usłyszeć? Naprawdę chce, żebym mu to powiedziała, czy tylko prowokuje?
- Olivia to ty?!
Nieco skrzeczący damski głos wybawia ją z opresji. Unosi głowę i widzi tęgą, siwiejącą kobietę żwawo idącą do nich przez ulicę.
- O nie... - tylko tyle udaje jej się wykrztusić zanim pulchne, krótkie ręce przyciskają ją do biustu wielkości dwóch piłek do koszykówki.
- Dzień dobry pani Bennet - mówi łapiąc oddech kiedy ta ją puszcza.
- Dlaczego nic nie mówiliście, że przyjedziecie?!
- Jestem tylko ja...
- Ami!! - wykrzykuje kobieta.
- Nie pani Bennet - Olivia łapie ją za rękę powstrzymując machanie w stronę domu na przeciwko - Przyjechałam tylko na wee...
- Ami zobacz kto przyjechał!
Olivia szybko zerka na zaskoczonego, ale i rozbawionego Williama stojącego dwa kroki za nią.
- Dziecinko tak długo cię nie widziałam! Jak się miewają rodzice?
- Dziękuję bardzo dobrze.
- Są tutaj?
- Nie zost...
- Jaka szkoda. Ami!
W końcu furtka się otwiera i wychodzi przez nią szczupła, wysoka dziewczyna. Olivia zawsze się zastanawiała po kim odziedziczyła urodę, bo na pewno nie po rodzicach... Jej matka jest tęgą Amerykanką, a ojciec wyjątkowo mało twarzowym Brytyjczykiem  Ami zawsze zarówno wyglądem jak i zachowaniem kojarzyła jej się z księżniczką. Jest delikatna, ma długie, złote włosy układające się w miękkie fale i duże, lekko ukośne oczy w kolorze czekolady. Nawet teraz ubrana jest w ładną podkreślającą figurę, zwiewną sukienkę na ramiączkach. Zawsze to ona przyciągała uwagę chłopców, a Olivia była traktowana jak kumpela. Ami uśmiecha się widząc koleżankę i delikatnie stąpając w złotych sandałkach przechodzi na drugą stronę ulicy.
- Liv - mówi tak ciepłym głosem jakby mówiła do ukochanego dziecka. Olivie uderza podobieństwo jej głosu do pewnej ex modelki, którą wykopała z życia pewnego mężczyzny.
- Cześć.
Obejmują się serdecznie.
- Nawet nie zadzwoniła, że przyjeżdża - odzywa się jej matka.
- Mamo miałaś iść do sklepu - upomina ją wesoło.
- Zaproś ich na plażę.
- Dobrze - jest taka słodka i promienna.
- Podobno jutro wyjeżdżają.
- Ok mamo. Dam sobie radę - popycha ją leciutko i kobieta mrucząc coś pod nosem odchodzi.
- Tak dawno się nie widziałyśmy - mówi do Olivii, ale zerka z promiennym uśmiechem na Williama.
- Tak. Pozwól, że co przedstawię - Liv cofa się o krok nie wiedząc jak zasłonić sobą swojego rosłego partnera, który jest oglądany z ciekawością przez koleżankę - To William Hill... Williamie to Amelia Bennet.
- Witaj Amelio - William wyciąga w jej stronę dłoń mówiąc tą swoją gardłową chrypką i nie można mieć pretensji, że oczy Amelii rozbłyskują intensywnie skoro nawet Olivia czuje mrowienie w podbrzuszu.
- Więc chociaż raz gazety nie kłamią - z właściwą sobie brytyjską kurtuazją Ami potrząsa dużą dłonią i zaczyna się rumienić.
- Dobrze to ujęłaś - odpowiada jej William - Chociaż raz.
Amelia wybucha perlistym śmiechem. Śmiechem Alex! Olivia nadal się uśmiechając zaciska zęby.
- Naprawdę zostajecie tylko na weekend? - wraca na nią spojrzeniem, ale tylko na sekundkę.
- Niestety tak - odpowiada jej nie mając pojęcia co zrobić z rękoma.
- Gdzieś ty się podziewała w zeszłym roku?
- Przedłużyły mi się sesje, a później wyjechałam do Tajlandii.
- Słyszałam! Z Robim?
Olivia bezradnie stoi pomiędzy nimi z chęcią ucieczki. Po co pyta skoro wie?! Zrobiła to specjalnie!
- Gdzie się wybieracie? - pyta Williama nie doczekując się odpowiedzi.
- Livi zażyczyła sobie lodów z Four Tree.
- Och tak uwielbia je! - znowu uroczy uśmiech - Livi to bardzo ładne zdrobnienie - zerka na nią ciepło - Mogę się przejść z wami?
Olivia otwiera usta i zamyka jak ryba.
- Jasne! - udaje jej się w końcu odpowiedzieć.
Ruszają dalej drogą i Amelia lokując się po drugiej stronie Williama zaczyna mu opowiadać jak się poznały pewnego dnia na plaży i później odkryły, że są sąsiadkami. Olivia idzie cała spięta z rękoma wzdłuż ciała i czuje wściekłość, że ktoś im zakłócił idealny weekend. I do tego ktoś tak ładny, że zajmuje teraz całą uwagę Williama. Znowu to samo co w Waszyngtonie ze Stellą... W pewnym momencie jej dłoń zostaje objęta przez inną większą i potężniejszą, a ona zerka zdziwiona w górę. Amelia cały czas mówi, ale William nie zwraca na nią najmniejszej uwagi. Patrzy na Olivie i ściska jej dłoń. Splata palce z jej palcami i uśmiecha się lekko. Olivia się rozpromienia i słońce znowu rozbłyskuje. Idą trzymając się za ręce i nic już nie jest jej w stanie zepsuć humoru.

- I przetańczyłyście całe wakacje? - pyta William.
- Wystarczy jej puścić muzykę i odpływa zupełnie! - odpowiada mu Ami.
Olivia już nie widzi w jej słowach żadnego podtekstu, a nawet zaczęła się dobrze bawić.
- Wiem - William całuje ją w policzek - Bardzo lubię, kiedy śpiewa.
- Tak ma do tego szczególny talent! Chłopcy przepadali za jej głosem.
Siedzą całą trójką w jednej z wielu altanek na malutkiej wysepce oddzielonej wąskim paskiem wody od stałego lądu. Calutka jest pokryta soczystą trawą i można z niej podziwiać miejskie zabudowania skąpane w słońcu, oraz mały port dla żaglówek. Jest piękna w swoim minimalizmie. Dziewczyny jedzą lody, a William pije wodę.
- A ona przepadała za nimi?
William siedzi na ławce bokiem trzymając siedzącą między jego nogami dziewczynę, która za momencik eksploduje szczęściem, że nie musi ukrywać, że ten doskonały samiec jest jej. Ami zastanawia się chwilę.
- Właściwie to nie... Flirt był raczej moją domeną, a Liv trzymała się zawsze z boku. Była dla nich świetną kumpelą, ale nigdy nie miała tu żadnego chłopaka.
Olivia czuje na czubku głowy czujne spojrzenie i nie musi podnosić głowy, żeby wiedzieć co oznacza. Tak dokładnie. Jej brak pewności siebie nie pojawił się tydzień temu! Ale teraz już chyba mija w czułym objęciu pary potężnych ramion... W najśmielszych marzeniach nie wymyśliłaby sobie, że William będzie się tak zachowywał. Że będzie taki łagodny i troskliwy, będzie ją wielbił na każdym kroku. Widzi wzrok Amelii, który co chwilę biegnie do jego mięśni, ale czy może mieć jej to za złe? Czy można udawać, że się tego nie widzi?
- No nie! - warczy Ami, bo topiący się lód właśnie kapnął na jej śliczną sukienkę - Przepraszam, muszę iść po serwetkę.
Wstaje i idzie na drugi koniec alejki.
Olivia w końcu unosi wzrok na Williama, a on dostrzega jej oczy. Przez chwilę tylko patrzy w zachwycie zanim podnosi dłoń i głaszcze ją po policzku.
- Livi muszę wiedzieć czy chcesz, czy nie - nie jest taki poważny jak zwykle mówiąc o tym.
- A masz jakieś wątpliwości?
- Gdybym nie wykonał żadnego ruchu szłabyś koło mnie, a nie ze mną.
- To nie tak... - mówi udowadniając tym jak bardzo jest młoda i niedoświadczona.
- Wiesz czego bym sobie życzył? - pociera nosem o jej nos.
- Hmm? - mruczy gotowa spełnić każdą jego prośbę.
- Żebyś pokazała wszystkim, że jestem twój.
Zapiera jej dech. To, że ona chce, żeby był jej to jedno. To, że on się na to zgadza to drugie. Ale to, że on chce, należeć do niej to coś... coś... wow!
- Mam pokazać wszystkim dziewczynom, żeby zabierały od ciebie oczy?
- Oczy, ręce wszystko!
Olivia obejmuje go za szyję i przyciąga do siebie. Tak bardzo uwielbia na niego patrzeć. Przesuwa dłonią po szorstkim policzku i wzdycha szczęśliwa.
- Więc może spróbujesz jednak tych lodów? - przypomina sobie jak próbował bezy i przechodzą ją przyjemne ciarki.
- Kuszące - pochyla się i bez zbędnych pieszczot łączy swój język z jej zbierając z niego całą słodycz. Powolutku jakby się delektował, jakby chciał zachować go na dłużej. Przestaje dopiero kiedy Olivia zaczyna cichutko wzdychać przyspieszając tempo.
- No i teraz nikt nie ma wątpliwości - szepcze z uśmiechem widząc jak niewiele trzeba, żeby ją rozpalić - A lody są przepyszne. Może później jeszcze spróbuje.
- Możesz być pewny, że spróbujesz - przytula się zaciskając na nim ramiona.
Zerkają na Ami, która idzie w ich stronę rozmawiając przez telefon. Obserwuje ich i dopiero kiedy spojrzenia się łącza zerka w dół.
- Więc nie uganiałaś się za chłopakami? - pyta William.
- Dopiero za tobą.
- Nie uganiałaś się za mną!
- No jak to nie?
- To ja się uganiałem za tobą. Ty się mnie wstydziłaś!
- Pozwalałam ci tak myśleć. Tak naprawdę wszystko było ukartowane!
- Czyżby?
Zaczyna ją łaskotać i takich roześmianych i przytulonych zastaje ich Ami.
- Bardzo was przepraszam, ale muszę już wracać. Dzwonił Miles... Kazał cię pozdrowić!
Olivia sztywnieje na wspomnienie okropnego brata Amelii, który się zawsze na nią gapił.
- Jak miło! - odpowiada szybko - Podziękuj mu - wstaje i ściska koleżankę.
- Miło było cię poznać - wyciąga dłoń do Williama, który z uśmiechem odwzajemnia grzeczności. Obydwoje patrzą za nią jak odchodzi wąską alejką, a William dostaje silny cios w żebra po tym jak patrzy chwilę za długo.
- Patrzałem na drzewa nie na nią - tłumaczy zbulwersowany atakiem.
- Mhm poczekaj jak ja zacznę oglądać drzewa!
- Tylko spróbuj! - łapie ją w pasie i podnosi do góry - Co teraz?
- Teraz tak jak to zaplanowałam pójdziemy na molo i zrelaksujemy się!

"Molo" okazało się naprawdę niewielkim kawałkiem drewna do którego cumowały motorówki. Olivia uznała, że miejsce w którym lubiła siedzieć jako dziecko kompletnie nie nadaje się dla Williama. Stanęli więc pod jednym z drzew przytuleni do siebie i rzeczywiście zapatrzyli się w wodę. To znaczy William się zapatrzył w wodę, bo Olivia obserwowała trzech mężczyzn, którzy ładowali się na dwuosobową łódkę. Czekała tylko aż łódka się wywróci. Oparta policzkiem o Williama czuła się szczęśliwa i zrelaksowana jak nigdy.
- Na co ty się patrzysz? - pyta William.
- Na drzewa - odpowiada szczerząc się w uśmiechu.
- Na drzewa?
- Mhm.
Piszczy głośno, kiedy William łapie ją w pasie i przewraca na trawę. Spodziewa się uderzenia o ziemię, ale trzymana pewnym uściskiem opada na nią łagodnie.
- Ja ci dam innych mężczyzn! - zaczyna ja łaskotać klękając nad nią.
- Przestań!! - śmieje się wymachując nogami.
- Ja ci dam drzewa! - do szybkich palców dołącza kąsające w szyję zęby.
- William! - stara się go odepchnąć, ale nie ma siły. Ze śmiechu łzy zaczynają jej ściekać po policzku, boli brzuch, szczęka i jest pewna, że będzie miała siniaki na szyi. Kopie go, ale nie robi to na nim żadnego wrażenia - Błagam cię! - zanosi się śmiechem.
- Będziesz się dalej gapiła na innych? - jego nieustępliwe palce pędzą po jej żebrach jak szalone.
- Przysięgam już nigdy!
- Przenigdy?
- Tak!
Nie przestaje jej łaskotać, ale nie robi tego już tak napastliwie co chwila zahaczając o piersi, dotykając odsłoniętego po wygłupach brzucha.
- Żadnych innych mężczyzn Livi - przygniata ją w końcu sobą.
- Tylko ty - łapie go za ramiona sycąc się ciężarem.
- Bardzo dobra odpowiedź - zamiast gryźć całuje ją w obojczyk.
Zawisa nad nią podpierając się na łokciach. Zbiera jej włosy z twarzy i przygląda się uważnie każdemu jej elementowi. Wielkim oczom rażącym intensywna zielenią, długim rzęsom, małemu, lekko zadartemu noskowi, słodkim, kształtnym ustom. Olivia oddycha ciężko nadal co chwilę wybuchając śmiechem.
- Bolą mnie żebra - skarży się.
- Mogę pomasować - kładzie rękę z powrotem na jej boku z groźną miną.
- Nie! - próbuje się wyrwać i znowu wybucha śmiechem. Śmieje się i śmieje, aż naprawdę zupełnie opada z sił mocno zarumieniona i zdyszana. Zamyka oczy próbując się uspokoić, a kiedy je otwiera natrafia na uśmiechnięte oczy Williama przyglądające jej się.
- O czym myślisz? - poprawia mu potargane włosy.
- Zastanawiam się czy może być coś piękniejszego od szczęśliwej ciebie.
Szczęśliwy ty, myśli Olivia.
Ogarnia ich coraz większa powaga. Powolutku wraca klimat sprzed chwili którą zakłóciła pani Bennet. Serce Olivii wybija szybszy rytm i już nie jest to spowodowane zmęczeniem. Palce Williama dotykają jej włosów i twarzy, a oczy wędrują w ślad za nimi.
- Kiedy jesteś czuły mówisz do mnie Livi - zaczyna mówić szeptem - A kiedy byłeś zły Livia. Bardzo lubię wszystkie zdrobnienia mojego imienia jakie wymyślasz. Oliwka też.
- Mała, słodka oliwka - zaznacza delikatnie - To całość.
Leżą na trawie jedno na drugim i patrzą na siebie z taką nieskończoną czułością. Ktoś trzeci mógłby się zachwycić uczuciem jakie sobie przekazują bez słów i bez gestów. Samym spojrzeniem. Olivia miała rację, kiedy bała się patrzeć na Williama przy rodzinie. W jej oczach można czytać jak w otwartej księdze i bynajmniej on nie ma z tym żadnych kłopotów.
- Co ty chcesz usłyszeć? - pyta drżącym głosem.
- Właśnie o to chodzi, że nie wiem czy chcę.
Nie jest zadowolona z tej odpowiedzi. Coś oczywistego pozostało za mgłą. Niedopowiedzenie, niejasność, niedomówienie. Coś co było na wierzchu zostało schowane.
- Ufasz mi? - pyta dużo trzeźwiej i wyraźniej.
- Dlaczego miałbym ci nie ufać?
- Opowiedz mi - prosi stanowczo sięgając do długiej blizny na jego żebrach.
William marszczy brwi i zaciska szczękę.
- Dlaczego chcesz zepsuć taką miłą chwilę? - jeszcze przez chwilę stara się odzyskać humor.
- Niczego nie zepsuje poznając cię bardziej - przekonuje go Liv.
Podnosi się uwalniając jej ciało z uścisku i siada twarzą do wody uginając nogi w kolanach.
- Proszę opowiedz mi - siada obok niego i opiera policzek o jego ramie.
- Po co ci to? - wraca znajome napięcie i jego głos robi się prawie agresywny.
- Bo chcę wiedzieć o tobie wszystko, a już szczególnie o tak istotnych momentach twojego życia.
Pociera dłonią policzek. Zły znak...
- Innym razem Liv.
Liv?
- Chodźmy na ten obiad, bo robię się naprawdę głodny.



2 komentarze:

  1. Czytam te opowiadania od dluzszego czasu i sa naprawde wciagajace. *-* z zniecierpliwieniem czekam na nexta :> weny rzycze!
    K.

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!